"Mikrokosmos" na WST w Warszawie

"Mikrokosmos" w reż. Konrada Dworakowskiego Wrocławskiego Teatru Pantomimy na małych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

Chyba wszystko mi się kojarzy ze złą sytuacją warszawskich ośrodków kultury i odcięciem ich od pełnego dofinansowania. Bo idąc dziś do Teatru Żydowskiego znowu miałam poczucie, że wchodzę nielegalnie do jakiegoś zajmowanego na dziko budynku, że ekipa z Elby zasquatowała plac Grzybowski. Ale spokojnie, to tylko ekspansja kolejnego wieżowca, taka Polska w budowie w wersji dla ludu. Gdzie nie wiadomo, co się dzieje i dla kogo, ale wszystko rozkopane i nie ma jak przejść. Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie, a tymczasem w siedzibie teatru zamieszanie. Dzieci przyszły. Wbiegły na górę i wspólnie z rodzicami uczestniczyły w warsztatach, które w tym roku na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych pomyślane są jako wprowadzenie do treści spektakli.

Dziś padło na robale, na żyjątka czarowane przez rodziców i maluchów. Małe rzeczy tworzone były na potrzeby dużego przedstawienia, a wszystko powstawało w wyobraźniach uczestników, którzy piszczeli, tarzali się i wesoło spędzali czas zamieniając się w muchy, mrówki i inne żyjątka chodzące nam po nogach w lato i łaskoczące po rękach. Dobry warsztat dla rodzin, co się cały dzień nie widziały i szybko po przedszkolu, szybko po szkole przyleciały na Grzybowski powygłupiać się przed występami.

Aż przyszedł czas na gwiazdy wieczoru- Wrocławski Teatr Pantomimy i "Mikrokosmos". Aktorzy również robili dziwne wygibasy, wydawali też czasami dźwięki, ale onomatopeiczne: rechot żabki, kropla deszczu, stukanie, pukanie drzew. A wszystko po to, aby w niekonwencjonalny sposób przedstawić nową wersję "Calineczki" na podstawie baśni Hansa Christiana Andersena. 

Oj, powiem Wam, że ta cała kruszynka to wyglądała raczej jak Ronja córka zbójnika albo inna wojowniczka i nie miała w sobie nic z dotychczasowych przedstawień typu liliput płynący w łupince od orzeszka. Tak ją przecież opisywał Andersen, że "miała nie więcej niż cal wysokości (...) Pięknie polakierowana łupina włoskiego orzecha służyła jej za kołyskę, błękitne płatki fiołków zastępowały materace, a płatek róży kołdrę." E tam, do licha z kołdrą, kiedy czeka na nas przygoda. Nie wiemy, skąd dziewczyna wzięła się na łące pełnej owadów, gdzie są jej rodzice i czemu jest taka mała. Widzimy za to, jak świetnie radzi sobie z na pozór niebezpiecznymi sytuacjami. Jest ufna, zabawna, ale jak trzeba to i umie się bronić. Zostaje nawet przez chwilę władczynią łąki. Jej nowi przyjaciele: biedronki, żaby (strasznie śmieszne sceny z wykorzystaniem piłek znanych wielu mamom z porodówki albo z zajęć fitness- żeby zlikwidować konsekwencje porodu w okolicach brzucha) czy koniki polne przemieszczają się w kolorowym korowodzie stanowiąc tło dla głównej bohaterki. 

Gra ją Monika Rostecka-Komorowska- co za ciało, co za finezja ruchów, co za gibkość. Wiem, to w końcu aktorka, to jej zawód. Ale ona chyba nie ma kości, naprawdę. To podniosła nogę w bok, to znowu fiknęła do tyłu. Zawsze przy takich spektaklach obiecuję sobie zapisanie się na gimnastykę, ale światła się zapalają, a ja o tym zapominam. Mniejsza z tym, wszak chodzi w całej tej adaptacji o przedstawienie dziecka w kontekście świata dorosłych. 

I tu twórcom udało się wyjść poza schemat, bo dziecko jest niezależne i dzielne. A że to dziewczynka, to dodaję dodatkowe pięć punktów za podbicie zagadnienia genderowego. Dobrze jest zobaczyć historię poznawania nieznanego, dziwienia się na nowo na pozór oczywistym rzeczom. 

Dzieciaki żywo reagowały na widowni, chociaż było kilka zmyłek, bo gasło światło (między poszczególnymi scenami) i ktoś uparcie bił wtedy brawo. A obok chłopiec stwierdził, że jednak chce iść do domu i nigdy już "nie pójdzie do teatra". Nie sądzę jednak, że to kwestia tego konkretnego przedstawienia, chociaż miałam takie poczucie, że może mogłoby być nieco krótsze (nawet o 10 minut). Ale to jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, a czepliwy krytyk jest niepotrzebny społeczeństwu i mogą mu jeszcze procesem zagrozić (tak podobno jest u tych od filmu), tak więc kończę relację i apeluję o więcej pantomimy w warszawskich teatrach, bo dialogi niepotrzebne, kiedy opowiadać można ciałem.



Sylwia Chutnik
Malewarszawskie.blox.pl
28 marca 2012
Spektakle
Mikrokosmos