Miłość z chłodu

Turandot - to ostatnia, niedokończona opera Giacomo Pucciniego. Na język bez słów spróbuje ją przełożyć neTTheatre z Grupą Coincidentia. Tragicznej historii miłości nadali zaskakującą formę. Premiera w piątek.

Giacomo Puccini wiódł bujne życie. Często się zakochiwał, jeździł siedemnastoma samochodami i bywał - co tu ukrywać - bufonem. Wypływało to ze świadomości własnego talentu. 

- Od Pucciniego zaczął się nowy etap - mówi Paweł Passini, reżyser spektaklu "Turandot". - Ludzie po jego operach wychodzili zalani łzami. Podjęliśmy się karkołomnego zadania, aby tę muzykę przetłumaczyć na język migowy. 

Akcji towarzyszą: opera dla głuchych, wizualizacje i 96 chińskich tancerek (gumowych, a każda w cenie 1 zł). Na jednym biegunie zdarzeń stoi lodowata emocjonalnie chińska księżniczka Turandot, na drugim - uosabiająca potęgę miłości niewolnica Liu. Trzecią postacią jest książę Kalaf. Naturalnie fascynuje go uroda odległej i chłodnej Turandot, która lekką ręką zgładziła już trzynastu adoratorów. Po dramatycznych perypetiach okazuje się, że czyste uczucie wcale nie triumfuje, a książę budzi się w krainie, która przypomina współczesne Państwo Środka, czy jak kto woli - "Chorego człowieka Azji". 

Operą, którą Paweł Passini zaadaptował do swojego spektaklu, Puccini spłatał brzydkiego psikusa żonie. Utwór odsłania bowiem osobistą historię Puccinich, kiedy to Elvira Puccini podejrzewała męża o romans ze służącą, Dorią Manfredi. W rezultacie zamieszania dziewczyna popełniła samobójstwo, czego kompozytor nie potrafił sobie wybaczyć. Stała się prototypem Liu, a zazdrosna Elvira - okrutnej Turandot. Jej postać ma jednak i drugą stronę - twórcę pociągały kobiety tragiczne. 

Lubelska "Turandot" jest nietypowa. - Odbiorca będzie musiał dokonywać swego rodzaju montażu tego, co zobaczy - zapowiada Passini.



Sylwia Hejno
Polska Kurier Lubelski
15 października 2009
Spektakle
Turandot