Minimalizm, mróz, śnieg i śmierć

Wyreżyserowany przez Ewę Piotrowską spektakl jest adaptacją, niewystawianej dotychczas, jednoaktówki Nabokova. "Poljus" przetłumaczyła na język polski Irena Lewandowska, znana między innymi z tłumaczeń dzieł Bułhakowa i Sołżenicyna.

Z pamiętnika Scotta:

Osiemnasty marca.
Błądzimy. Sanie grzęzną w śniegu. Kingslay już nie ma sił.
Dwudziesty. Ostatnie kakao
i mięso w proszku... Johnsona bolą nogi.
Jest bardzo dzielny i pogodny.
Wciąż jeszcze rozmawiamy z nim o tym
co będziemy robić kiedy już wrócimy”
No cóż.... Teraz już tylko pozostaje dopisać...-
Ech, ołówek się złamał...
I to chyba najlepsze
zakończenie...
Panie, jestem gotów. Oto życie moje jak strzałka kompasu
drżąc przez czas jakiś, wskazała na biegun,
no a ten biegun - to Ty...
Na śniegach Twoich bezkrajnych
ślad nart zostawiłem.
To wszystko. Wszystko.


„Biegun” jest spektaklem zwartym stylistycznie. Nie doszukamy się w nim blichtru, mrożących krew w żyłach efektów specjalnych. Reżyserce udało się tych elementów uniknąć, mimo że do realizacji przedstawienia wykorzystała wiele środków artystycznego wyrazu. Na scenie współistnieją: aktorzy, lalki, maszyneria teatralna, wizualizacje i muzyka.

Spektakl ma kompozycję klamrową: rozpoczyna go i kończy nagranie wideo, które pełni też funkcję kurtyny. Kurtyna rozchyla się i widz może obserwować na ekranie obszary pokryte śniegiem i lodem. Zabieg ten pobudza wyobraźnię oglądających, wprowadza ich w spektakl, pozwala odczuć wielkość natury i bezbronność człowieka. Ten sam obraz obserwujemy także na końcu przedstawienia.

Czterej aktorzy, okutani w zniszczone zimowe płaszcze, nie wykonują żadnych zbędnych gestów. Nie poruszają się po scenie. Publiczność obserwuje ich sylwetki ukazane od pasa w górę. Polarnicy, dygocząc z zimna, czekają na śmierć. Oczekiwaniu towarzyszy przejmująca, monotonna, muzyka. Dźwięki przypominają o tym, że każda upływająca minuta jest kolejnym krokiem do pożegnania się z życiem. Nieruchomi aktorzy, unaoczniają odbiorcom przerażającą niemoc zdobywców bieguna. Ich bezsilność wobec bezkresnych obszarów pokrytych śniegiem i przerażająco niskiej temperatury. Scott, Kingsley, Johnson i Fleming tkwią w namiocie. Więzienie podróżników znajduje się zaledwie dwanaście kilometrów od brzegu. Na wybrzeżu czeka statek - zbawiciel, mogący ocalić nieszczęśników. Niestety owej krótkiej odległości nie da się pokonać. Śmierć jest nieunikniona, to tylko kwestia kilku dni, godzin. Czas, jaki od niej dzieli, zależny jest jedynie od wytrzymałości organizmu. Pozostaje bierne wyczekiwanie. Natura jest bezlitosna, jej potęga czyni człowieka małym i nic nieznaczącym obiektem.

Uwydatnieniu tej lichości ludzkiego życia posłużyły scenografce lalki. Nieduże, proste, przypominające dziecięce zabawki. Za ich pomocą ukazywane są ostatnie chwile polarników. Podczas tych scen, aktorzy giną w ciemnościach. Oświetlony jest tylko plan lalkowy. Lalkarz porusza figurką na prostokątnym, przywodzącym na myśl krę stole. Niewielka lalka jest ledwo widoczna pośród imitującego śnieg tworzywa. Widz obserwuje ważne dla poszczególnych postaci przedmioty, osoby, momenty. Każdy z podróżników opuszczając świat żywych zabiera ze sobą to, co dla niego najcenniejsze. Moment odejścia w zaświaty ukazany jest poprzez położenie sylwetki polarnika na czymś w rodzaju windy- huśtawki, „windy do nieba”, która zabiera go tam, gdzie nie doskwiera zimno i głód.

Spektakl Białostockiego Teatru Lalek jest „przejmujący do szpiku kości”. Zachwyca prostotą, brakiem zbędnych ozdobników, a jednocześnie- porusza treścią.



Monika Roman
Dziennik Teatralny Białystok
21 grudnia 2010
Spektakle
Biegun