Misterium Brittena

Z wyciemnionej przestrzeni sceny nieduże światło stopniowo wyłania postaci. To grupa aktorów, którzy za chwilę odegrają spektakl. Na razie przygotowują teren, przysposabiają się do gry, próbują stworzyć odpowiedni klimat, wszak zamierzają przedstawić misterium oparte na biblijnej opowieści. Najpierw jednak umownie przeniosą miejsce gry na teren klasztoru, wcielą się w postaci mnichów i dopiero wtedy przedstawią starotestamentową historię o trzech młodych Izraelitach, którzy zachowali własną tożsamość i nie wyparli się wiary w jedynego Boga, mimo iż groziła im za to śmierć przez spalenie żywcem w piecu ognistym

Dzieło Benjamina Brittena "Młodziankowie w piecu ognistym" bardziej przypomina teatralny dramat muzyczny aniżeli typową operę, chociaż tak jest zaklasyfikowane. Nieżyjący już od 34 lat brytyjski kompozytor skomponował "Młodzianków" z myślą o wykonaniu utworu w przestrzeniach zabytkowych kościołów. I w takim właśnie zabytkowym kościele w Orford odbyła się premiera tej bardzo pięknej opery. Ale często rzecz wystawiana jest też w przestrzeniach teatralnych. Premierowy spektakl zaprezentowany w Warszawskiej Operze Kameralnej został przygotowany - z dużym wyprzedzeniem - na uroczystości 50-lecia WOK, wtedy będzie ponownie grany.

Reżyser Maciej Prus zrealizował operę Brittena w konwencji "teatru w teatrze". Wykonawcy ubrani jednakowo w ciemne kostiumy poruszają się w ciekawie pomyślanej scenografii, której właściwie jedynym elementem są pomalowane na czarno krzesła. Z boku zaś i w tyle sceny umieszczono Zespół Instrumentalny WOK pod dyrekcją Kaia Bumanna, bo kanał orkiestrowy tym razem pełni funkcję tytułowego pieca ognistego. To tutaj właśnie król Babilonu, Nabuchodonozor (gra go Sylwester Smulczyński), pod wpływem manipulacji Astrologa (świetna rola Andrzeja Klimczaka) kazał wrzucić do pieca ognistego trzech żydowskich młodzieńców, którzy nie podporządkowali się jego rozkazom służenia pogańskim bożkom.

Libretto Williama Plomera zostało oparte na starotestamentowej Księdze Daniela. Przedstawienie opowiada historię trzech niezłomnych Izraelitów: Ananiasza (w tej roli Tomasz Rak), Misaela (Krzysztof Kur) i Azariasza (Artur Janda). Sprowadzeni na dwór babilońskiego władcy mieli mu służyć swą mądrością i radą w różnych sprawach. Najpierw zmieniono im ich hebrajskie imiona na chaldejskie (babilońskie): Szadrak, Meszak i Abednego, co stanowiło akt całkowitego uzależnienia od Nabuchodonozora i określało ich nowy status. Próbowano też odebrać im ich tożsamość przez zmuszanie do spożywania zakazanych przez religię żydowską pokarmów mięsnych. Natomiast Izraelici odmówili oddania pokłonu złotemu posągowi wzniesionemu przez króla Babilonu. Ponieśli za to najsroższą karę - związanych wrzucono do rozpalonego pieca. Ale od śmierci uchronił ich zesłany przez Boga Anioł (Magdalena Smulczyńska). Ten cud ocalenia młodzianków spowodował, iż Nabuchodonozor uwierzył w jedynego Boga, nawrócił się i zabronił swoim dworzanom czcić bożków mamony, co pokazuje scena wyrzucania monet na podłogę.

Inscenizacja teatralna Macieja Prusa nie we wszystkim wpisuje się w warstwę muzyczną spektaklu. Na przykład tzw. klamra konstrukcyjna otwierająca i zamykająca spektakl wnosi element pewnej niepotrzebnej, akurat tutaj, zewnętrzności. Tworzy się piętrowa konstrukcja: artyści Opery Kameralnej grają aktorów teatru, ci z kolei grają mnichów w klasztorze, którzy odgrywają opowieść zawartą w libretcie opery.

Jednak piękna, kameralna muzyka Brittena (odwołująca się do średniowiecznych śpiewów liturgicznych) przebija się przez te wszystkie piętra, tworzy nastrój i sprzyja kontemplacji przedstawianego tematu. Nastrój spektaklu współtworzą zarówno warstwa wokalna, jak i działania aktorskie wykonawców (wszystkie role świetnie poprowadzone wokalnie i aktorsko). Nie bez znaczenia jest tu też wystrój plastyczny sceny. Ale chyba najbardziej w pamięci pozostaje wspaniale wykonany "Kantyk trzech młodzieńców w piecu ognistym", sławiący Boże miłosierdzie i głoszący zwycięstwo Boga nad śmiercią.

Natomiast rozczarowała mnie inscenizacja, która przynajmniej w jednym wypadku jest dużym dysonansem w stosunku do dzieła Brittena. Otóż nie znajduję umotywowania merytorycznego ani żadnego innego dla zrealizowania sceny stylizowanej na Ostatnią Wieczerzę. Kiedy do zsuniętego z góry na linach długiego stołu przykrytego białym obrusem z ustawionymi nań dwunastoma kieliszkami wypełnionymi czerwonym winem zasiada dwanaście osób, aluzja staje się czytelna. Ta symbolika stołu i liczby przywołującej dwunastu Apostołów Jezusa jest jednoznaczna. Tylko co to ma wspólnego z siedzącym pośrodku dwunastu osób królem Nabuchodonozorem (nieco ucharakteryzowanym na Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy), Babilonem i trzema żydowskimi młodzieńcami, którzy zmuszani przez króla i dworaków odmawiają przyjęcia potraw (w tym wypadku wina), chcąc zachować wierność swojej religii? W konsekwencji zaś, w późniejszej scenie, nie przyjmując wiary w obcego im bożka, zostają wrzuceni do pieca na rozkaz tegoż właśnie Nabuchodonozora przypominającego Chrystusa we wspomnianej wyżej scenie.

Dziwię się, że Maciej Prus, reżyser znany, o ustalonym i bogatym dorobku artystycznym, który nie musi przecież zabiegać wszelkimi sposobami o nagłośnienie nazwiska, ucieka się do chwytu niesmacznego, będącego wręcz sporym nadużyciem. Ta nachalnie sugestywna scena może być różnie interpretowana, ale każde jej odczytanie nie ma tu żadnego uzasadnienia artystycznego. Co chce w ten sposób powiedzieć Prus, wykorzystując w takim kontekście symbolikę drogą wszystkim chrześcijanom? Czy realizując wspaniałe dzieło Brittena, uległ pokusie ukłonu w kierunku politycznej poprawności?

"Młodziankowie w piecu ognistym" Benjamina Brittena, libretto William Plomer, kier. muz. Kai Bumann, reż. Maciej Prus, scenog. Marlena Skoneczko; Warszawska Opera Kameralna, Warszawa.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
8 kwietnia 2010