Mój kolega – mój wróg

Po pierwszych minutach „Naszej klasy" - adaptacji sztuki Tadeusza Słobodzianka na deskach Teatru Jaracza w Olsztynie pomyślałam – o tym nic nie napiszę. O tym nie można pisać. Słowo pisane uszczerbi monument dzieła.

 Spektakl, w którym uczestniczyłam, wywołał niezwykłe emocje. Opowieść w pełni pochłania wrażliwego widza. Jest to teatr trudny, który przyjmuje niewinnych, nieświadomych jak dzieci gapiów by dokonać ich wewnętrznej przemiany. W ciągu dwóch i pół godziny widzowie stają się o wiele dojrzalsi i mniej jednostronni w głoszonych tezach.

Na pewno w ten sposób opowieść wpłynęła na mnie. Wywołała drgania serca powołanymi zdaniami, dialogami, precyzyjnym ruchem, gestem, dojmującą ciszą. Sprowadziła refleksję nad sobą jako istotą ludzką. Zmusiła do zastanowienia się nad moralnością i nad tym, co to etyka, przyjaźń, szczerość i zaufanie. Nad tym, kim jest człowiek w swej istocie. Nad wzajemną miłością bliźniego wielokrotnie przywoływaną w naukach Kościoła. Nad miłością własną.

Tematem sztuki jest historia, o której współczesny człowiek nie chce wiedzieć. Nie chce wiedzieć, bo nie jest w stanie zgodzić się z możliwością wystąpienia w istocie człowieczej czystego bezgranicznego zła. Niepojętym jest dla dzisiejszego - dbającego o uciechy dnia codziennego odbiorcy - poziom tkwiącego w nim okrucieństwa. Istnienia nieuzasadnionej nienawiści. Satysfakcji z rozlewu krwi współtowarzysza dziecięcych zabaw. Z takim obrazem człowieka zderzamy się w Naszej klasie. Jest to opowieść o kolegach z jednej klasy. Uczyły się w niej wspólnie dzieci polskie i dzieci żydowskie. Pokazano zwykłą rzeczywistość tego świata – wspólne zabawy, przekomarzanki, przepychanki, pierwsze miłostki. Dzieci razem spędzają czas, cieszą życiem. Zmiana zachodzi w dniu, gdy panowanie nad ich środowiskiem przejmują Sowieci. Potem Niemcy. Jedni i drudzy przynoszą zło. Sieją je wokół jak mech. Wojna to nowa rzeczywistość, z którą przyszło się zmierzyć młodym ludziom. Okazała się być miernikiem człowieczeństwa. Niewielu poradziło sobie moralnie w nowym systemie. Pod działaniem najeźdźców niewinne dzieciaki zamieniają się w okrutne bestie. Przestają się liczyć spędzone razem lata. Rozpadają się sympatie. Dominującym uczuciem staje się chęć ochrony własnego tylko i wyłącznie życia. Koledzy donoszą na siebie. Każdy, kogo spotyka się na swojej drodze, może być bezpośrednią przyczyną śmierci. Nieludzkiej śmierci z rąk bestialskich oprawców. Ludzi, których fantazja w wymyślaniu technik torturowania nie ma granic. Teraz moim zabójcą może być mój kolega z ławki szkolnej.

Lubimy się.
Przyjaźnimy się.
Teraz to mój największy wróg.

Może to być też mój syn. Może mąż. Nikomu nie wolno ufać. Wszystko przez ludzkie pragnienie zachowania swojej skóry nietkniętej. Dochodzi do segregacji rasy ludzkiej. Powstaje podział na dwa gatunki – na człowieka. I na żyda. Ten, który nazywa się lepszym, staje się sprawcą niewytłumaczalnego cierpienia. Ten, który dziś jest ofiarą, jutro stać się może podobnym do swych oprawców. Człowiek zatraca humanitaryzm dla własnej wygody i swojego bezpieczeństwa. Wojna jest czasem zaprzepaszczenia wartości, czasem braku kręgosłupa moralnego i sumienia.

Dzisiejszy odbiorca nie potrafi przyjąć myśli o tym, jakim potworem mógłby się stać w sprzyjających okolicznościach. Tego typu sugestie spycha w sferę fantazji, dobrze ułożonej opowieści, która nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Wielu burzyło się po wyjściu z sali „To nieprawda! Fabuła jest przerysowana! Zbyt mocna! Tak nie było!" Powodem buntu jest właśnie pojawienie się możliwości, że to właśnie Tak wygląda człowiek w swej istocie. Człowiek rozebrany z wartości. Człowiek kierujący się instynktem przetrwania. Człowiek, któremu pozostają tylko zwierzęce odruchy. Bo żeby być zdolnym do wykonania egzekucji, wokół których toczy się opowieść – trzeba być pozbawionym samoświadomości. Trzeba stać się maszyną, nie-człowiekiem.

Przed przerwą moje nogi stały się ołowiem, serce nie chciało słuchać, w ustach czułam mdłości. Po opuszczeniu kurtyny nie ruszyłabym się z miejsca, gdyby nie jasny komunikat z prośbą o opuszczenie sali i udanie się na przerwę. Jakże trudno było sprowadzić duszę w gwar ludzkich rozmów i śmiechów. Trudno było połączyć rzeczywistość XXI wieku z tym, co przed chwilą działo się na scenie - Tu śmierć. Ból i cierpienie - Tu radość. Kawiarnia. I uprzejme dyskusje nad kawałkiem słodkiego ciasta. - Trudne do uwierzenia. Niewiarygodne, że jesteśmy zdolni zarówno do jednego, jak i do drugiego. Tylko człowiek ma w sobie pokłady niewyobrażalnego zła a jednocześnie tylko on ma zdolność czynienia bezgranicznego dobra i oddania siebie na rzecz pomocy drugiemu człowiekowi.

Podejmując nieśmiałą próbę oceny gry aktorów mam świadomość ograniczeń języka. Jest on zbyt ułomny by oddać wszystko to, co przeżyte dzięki mistrzowskiej aranżacji. Na scenie nie było gry. To było życie Żydów w XX wieku. Zastanawiającym dla mnie jest, jak długo po zejściu z desek zajmuje artystom powrót do własnego ciała. I czy po tak całościowym oddaniu się opowiadanej historii powrót ten jest w pełni możliwy. Trzeba wiedzieć, że sztuka grana była wiele razy – od maja jest w repertuarze – a poziom przedstawienia jest ciągle świeży i nie pozostawia złudzeń co do umiejętności olsztyńskich aktorów.

Emocje potęguje fakt, że w sztuce bierze też udział grupka dzieci na oko 10-12 letnich. Tu zakładam spory nakład pracy związany z przygotowaniem młodych artystów do towarzyszenia w spektaklu. Odpowiednie przefiltrowanie treści, których powinni być świadomi, zachowanie czujności w trosce o niewykształconą młodą psychikę. To trudna praca.

Wszelkie przyznawane Naszej klasie nagrody są w pełni zasłużone. Aktorzy oddają to, co powinno zostać oddane. Scena gwałtu przedstawiona w formie tańca jest tak bolesna i realistyczna choć ukryta, że nie sposób nie pozwolić płynąć łzom. Mord dokonany gąbkami przyprawia o mdłości. Dzieci aniołkowie współtowarzyszą swoim bestialskim odpowiednikom. Sztuka w bardzo dobrym smaku.

Na koniec pozwolę sobie zasugerować, by przed takim właśnie wystąpieniem przygotować krótką prelekcję, która wprowadzi widzów w odpowiedni nastrój i nada kierunek myśleniu. Wydaje mi się z pobieżnych obserwacji, że niewielu odbiorców było nastawionych na takie wyzwanie intelektualno-emocjonalne.

Może się mylę, to moje subiektywne odczucie, jak wszystko powyżej.



Małgorzata Graczyk
Dziennik Teatralny Olsztyn
29 października 2019
Spektakle
Nasza klasa
Portrety
Adam Nalepa