Mój tata bije

Cicho, trzeba być cicho. Złego Pana nie wolno denerwować. Siedzę nieruchomo i słucham, ciągle słucham, czy On nie nadchodzi. Muszę oddychać jak najciszej. Ciszej, jeszcze ciszej. Słychać skrzypienie podłogi. Ktoś się zbliża. To On. To na pewno On. Zły Pan nadchodzi. Nogi i ręce zaczynają mi drżeć, po chwili cały się trzęsę. Wielkie dłonie taty splatają się w ogromną pięść, zaś, plecy, szyja i twarz coraz mocniej mu się napręża. Zły Pan opanowuje tatę kawałek po kawałku. Trzeba uciekać. Trzask. Krzyk. Ogień. Krew. Cisza. Zły Pan odszedł.

Krwawiąca i sina od uderzeń mama zaczyna opatrywać dłonie taty. On nie chciał, ojciec nie chciał – tłumaczy. Później tata zawsze płacze, przeprasza i kupuje prezenty. I tak w kółko, ale ciiii, to tajemnica, to nasza wielka tajemnica. Jak przychodzi Zły Pan okna i drzwi muszą być zamknięte.

Ów krótki opis jest jak uniwersalny szablon. Tak najczęściej wygląda przemoc domowa. W XXI wieku to wciąż temat wstydliwy. Nieinteresowanie się, niezauważanie i niewtrącanie się w nie swoje sprawy to powszechnie przyjęty standard, jednak nie zawsze to się udaje, bo takie sceny słychać nawet przy zamkniętych drzwiach i oknach. Na szczęście, dzięki licznym akcjom medialnym, przemoc domowa powoli przestaje być tematem tabu, czego dowodem jest chociażby odważna inscenizacja Teatru im. H. CH. Andersena w Lublinie. Wszystko zaczęło się od niebywałej książki, jaką jest „Zły Pan" autorstwa Gro Dahle. Publikacja opowiada o agresji taty, postrzeganej z perspektywy jego kilkuletniego syna. Książka ta szybko sprawdziła się jako narzędzie terapeutyczne dla dzieci, które doświadczyły przemocy w domu. Niedawno na jej podstawie powstał znakomity, krótkometrażowy film („Angry Man", reż. Anita Killa), a także równie dobry spektakl. W lubelskiej inscenizacji doceniam właściwie wszystko. Pierwsze brawo za odwagę, jaką wykazali się twórcy spektaklu, biorąc na warsztat tak trudny temat.

Drugi ukłon za wybór tekstu. „Zły Pan" to arcyciekawa książka, zarówno pod względem treściowym, jak i wizualnym, albowiem ilustracje autorstwa Sveina Nyhusa są równie interesującym materiałem do analizy. Wielkie chapeau bas za kreacje aktorskie. Najbardziej wzruszyła mnie Mirella Rogoza-Biel w roli mamy. Aktorka ta posiada niespotykaną zdolność operowania mimiką. Scena, w której próbuje rozweselić synka, naśladując różne gatunki ryb, rozbawi największego ponuraka. Wszystkie te przezabawne miny zdają się przychodzić aktorce z zadziwiającą lekkością. W pozostałych odsłonach wypadła równie wiarygodnie, na jej twarzy raz po raz malowały się nowe emocje, wszystkie wydały mi się szczere do bólu. Bardzo dobrze wypadł także Konrad Biel w roli taty. Dzięki jego kreacji widzowie mieli okazję zobaczyć emocjonalną drogę agresora, począwszy od nieumiejętności zapanowania nad gniewem, poprzez wybuch agresji, wstyd, rozpacz, odrzucenie, czy utratę zaufania. Do tego fantastyczny Mateusz Kaliński w roli Psa oraz Wioletta Tomica jako Sąsiadka.

Żałuję jedynie, że Boja zagrał dorosły aktor (Kacper Kubiec), bo chociaż nie mam zastrzeżeń do jego gry, to jednak widziałabym w tej roli dziecko. To, co bodaj najbardziej uderzyło mnie w ilustracjach Sveina Nyhusa, to właśnie ta gigantyczna dysproporcja pomiędzy monstrualnym ojcem i bardzo kruchym synem. Widząc taki rysunek trudno nie dostrzec kompletnej bezbronności dziecka. Trochę zabrakło mi tego w spektaklu, ów nie pokazuje fizycznych aspektów wprost, natomiast w większym stopniu odwołuje się do wyobraźni widzów. Wielką szkodą wydaje mi się także pozostawienie postaci Króla, ten owszem jest zasadny w Norwegii, którą rządzi monarchia. W Polskich realiach król jest postacią bardzo egzotyczną, znaną głównie z literatury dziecięcej, dlatego bardziej adekwatnym bohaterem byłby prezydent, do którego faktycznie można napisać list. W Polsce nie da się wysłać listu do króla, zatem droga wskazywana w spektaklu jest po trosze drogą do nikąd, a nie o to chodziło.

Wielki plus za muzykę, ta wybornie oddała to wszystko, co dzieje się w sferze pozawerbalnej. Poruszające kompozycje autorstwa Andreasa Mijosa znakomicie oddały nastrój kolejnych scen. Równie wysoko oceniam minimalistyczną, acz funkcjonalną scenografię przygotowaną przez Caroline Berg. Dom, przemieniający się w plac zabaw, drzewo z ptakami i nieziemski motyl, którego nota bene bardzo zapragnął mój syn – w zupełności wystarczają do tego, by wykreować świat Boja i jego rodziców. Generalnie „Zły Pan" jest spektaklem, w którym niewiele się dzieje: nierozbudowane dialogi, prosta fabuła i oszczędna scenografia. Klou przedstawienia są emocje, które, podskórnie, czuje się już od pierwszej sceny. Momentami napięcie lekko opada, by po chwili postawić widzów do pionu. Bardzo przypadła mi do gustu lubelska lekcja o trudnych relacjach rodzinnych, a ponieważ „Zły Pan" jest częścią większej całości, zatem, jak na szpilkach, czekam na kolejne odsłony.



Magdalena Mąka
Dziennik Teatralny Lublin
18 października 2014
Spektakle
Zły Pan