Moja matka i ja

Rodzice to tacy ludzie, którzy powinni być dla nas najważniejsi. Z nimi powinniśmy się liczyć, pamiętać o nich, a potem pamiętać ich. Ale pamięć – jak wiadomo – bywa zawodna. To, co odtwarzamy w głowie, to tylko strzępy przeszłości. Wydaje nam się, że potrafimy coś powiedzieć o naszej własnej historii, ale może właśnie wcale nie? Może właśnie wcale tak dobrze naszych rodziców nie znamy i nie pamiętamy? Poniekąd na to pytanie próbuje odpowiedzieć Michał Borczuch w spektaklu „Wszystko o mojej matce", który jest bardzo osobistym projektem duetu Michał Borczuch - Krzysztof Zarzecki.

Duża scena Teatru Łaźnia Nowa jest całkowicie odsłonięta. Możemy obserwować przebiegające po ścianach kable i rury. Na tle tej surowej przestrzeni ustawione są trzy wielkie, pionowe bryły o geometrycznych kształtach. Kojarzyć się to może z osiedlowymi blokami, które przytłaczają wielkością, stojąc najczęściej na wietrznej, jałowej przestrzeni. Ale to właśnie jest dom, gdzie można się wychować. W czterech ścianach każdego z mieszkań toczy się osobne życie.

W spektaklu można wyraźnie wyróżnić dwie części. Pierwsza z nich to opowieść o matce reżysera, druga – relacja jego partnera w tym projekcie. Pierwsza część jest lepsza – aspiruje do opowieści fabularnej, w której matka jest jedną z kobiet, pracujących w szpitalu. Przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Mały Michał przybiega ze szkoły z nakazem zamknięcia wszystkich drzwi i okien. Właśnie nastąpił wybuch elektrowni w Czarnobylu. Michał półsierotą stanie się w wieku kilku lat. Nie do końca formalna druga część to odgrywanie nieudolnie przeprowadzonej próby. Kobiety w jaskrawych płaszczach chodzą wokół imitacji budynków i potykają się na piaszczystym fragmencie sceny. Mają na nogach szpilki, a całość ma stanowi imitację grzybobrania. Matka drugiego mężczyzny jest starszą kobietą w garderobie. Znerwicowany Zarzecki nie potrafi powiedzieć o niej nic konkretnego.

Nie są to spowiedzi maminsynków, ale wyrosłe gdzieś z głębi stopy słów i obrazów, które składają się na postaci osób tak bardzo ważnych w ich życiu. Przez konstrukcje scenograficzne przesuwają się filmy, będące m.in. panoramą burzonych budynków. W międzyczasie zmieniał się przecież ustrój. Po lewej stronie w głębi widzimy pokaz slajdów, złożony zapewne ze zdjęć z dzieciństwa twórców projektu. Postaci kobiet w spektaklu są charakterystyczne, ale przy tym odrealnione – ich kolorowe stroje i ostre makijaże (niemal rodem z filmów Pedro Almodóvara) odcinają się wyraźnie na tle utrzymanej w szarościach scenografii.

„Wszystko o mojej matce" to dziwny, opierający się głównie na słowie spektakl, który nie wiadomo, jak potraktować. Czy z szacunku do pamięci obydwu kobiet należy nie skupiać aż tak wiele uwagi na pewnej nieudolności tego, co dzieje się na scenie? Czy jednak przyjąć to jako świadectwo pamięci, która płata figle i nie daje się okiełznać? Którąkolwiek wersję wybierzemy – zabrniemy w ślepy zaułek. Monologi bohaterów stają się w pewnym momencie niemal bełkotliwe i męczące. Ciężko znaleźć w nich sens, jeszcze trudniej odczytać coś konkretnego. Czasami, żeby uwolnić się od słów, uciekamy w sen – krótką drzemkę. Każdy z nas szamocze się czasem w urywkach wspomnień, a wyobrażenia mieszają się z rzeczywistością. Bohaterowie naszej pamięci przybierają formy zaskakujące nawet nas samych. Nie powinno więc dziwić, że z gruzowisk pamięci wyłaniają się często twory zrozumiałe tylko dla ich właścicieli.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
13 maja 2016
Portrety
Michał Borczuch