Molier z twarzą Jokera

Sztuka, na którą powinna pójść matka młodej dziewczyny.
Sztuka, na którą powinien pójść podstarzały kawaler.
Sztuka, na którą pod żadnym pozorem nie powinna pójść feministka.


Zaprogramowanie własnego partnera, zgodnie z naszymi oczekiwaniami, to marzenie wielu z nas. Tkwiło w ludziach, niezależnie od czasów, kostiumów i epok. Stereotyp grzecznej, ułożonej, spełniającej wyłącznie polecenia swojego „męża vel pana i władcy", żoneczki, to marzenie niedojrzałych, zakompleksionych mężczyzn. I te właśnie prymitywne mechanizmy rządzące ludzką naturą od niepamiętnych czasów, wyśmiewa w swej sztuce Molier.

Reżyser Łukasz Witt-Michałowski przenosi akcję XVII – wiecznej komedii w świat gangsterskich porachunków, mafijnego stręczycielstwa czyli współczesnego wykorzystywania kobiet. Miejsce wydarzeń umieścił na wschodniej granicy jako terenu bezprawia i swoistego „Dzikiego Zachodu". Czteroletnia Anuszka (grana aż przez trzy aktorki: Karolinę Krawiec, Irenę Sierakowską , Joannę Łaganowską) porwana przez Arnolfa (w tej roli genialnie parodiujący obleśnego męża – tatusia, Jerzy Gronowski), bezdusznego starca, który planuje wychować ją lub raczej „wytresować" na idealne zwierzątko domowe. Kontrastem dla archaicznego języka są futurystyczne kostiumy, rodem z mangi, komiksów i filmów fantazy.

Scenografia też pozwala przeinterpretować sztukę w uniwersalną przypowieść o słabościach natury ludzkiej. Domek upleciony z nici, w którym zostaje umieszczona dziewczynka, symbolizuje jej uniezależnienie i uwikłanie w świat męskiego despotyzmu. Nawet miłość, która pojawia się znienacka, zamienia się w komedię intryg, porwań, kłamstewek w polewie z lukru. Świetnym epizodem, stworzonym przez duet aktorski: Irenę Wójcik i Czesława Skwarka, są postacie służących Arnolfa, którzy niczym grecki chór komentują poczynania bohaterów. Przejmująco śmieszny i smutny zarazem, jest monolog Czesława Skwarka na temat zazdrości, w którym kobietę porównuje do talerza ciepłej zupy, a głodnego mężczyznę do rozdrażnionego konsumenta. Zgodziłby się z tym wywodem i Freud, i David Buss zajmujący się psychologią miłości.

Muzycznym dopełnieniem są góralsko-jazzowe wstawki - autorskie kompozycje Jacka Świderskiego, które ilustrują ukraińskie pogranicze, jako miejsce akcji. Reżyser Łukasz Witt-Michałowski celowo przerysował postacie, żeby jeszcze mocniej pokazać ich ułomność i niezdolność do moralnych zachowań. Jesteśmy wstrętni, egoistyczni i brzydcy, a światem rządzi forsa i układy. Nic nowego, zabawa trwa, "dawaj" jak puentuje rosyjski mafioso, przybywający po porwaną córkę. Arnolf zostaje na lodzie, upokorzony, ale nie wygrywa wcale dobro. Hedonistyczny trans trwa w najdłuższym samochodzie świata, którym odjeżdżają jeszcze wczoraj niewinni młodzi zakochani.



Justyna Nawrocka
Dziennik Teatralny Wałbrzych
22 września 2015
Spektakle
Szkoła żon