Monika Mariotti o gwieździe soulu w teatrze Syrena

Siłą przedstawienia w Teatrze Syrena jest jego autentyzm. Monika Mariotti, polsko-włoska aktorka i piosenkarka, posiadaczka głosu wbijającego w teatralny fotel, nie naśladuje Niny, nie konkuruje z nią, ale zafascynowana ciemnoskórą artystką tworzy swoją muzyczno-tekstową opowieść o Simone, od pierwszych minut spektaklu świetnie nawiązując kontakt z publicznością, budując nastrój, żonglując emocjami i zachwycając tembrem głosu.

Nieprzeciętnie utalentowana mistrzyni jazzu i "kapłanka soulu", porywała publiczność pełnymi pasji wykonaniami. Krytyków przyprawiała o ból głowy, mieszając gatunki i bulwersując odważnymi tekstami. Była gwiazdą drugiej połowy XX wieku, choć nie o takim gwiazdorstwie marzyła, do końca życia czując niespełnienie i żal, że świat, w którym żyła, nie był jeszcze gotowy na pierwszą czarnoskórą pianistkę, grającą muzykę klasyczną.

Zaakceptował jako piosenkarkę jazzową, ale na więcej zdobyć się nie mógł, wielokrotnie dając do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce.

Mierzyć się na scenie z legendą Niny Simone, bo o niej mowa, to duże wyzwanie. Monika Mariotti zaryzykowała i w efekcie powstało porywające połączenie recitalu z monodramem ("muzodram" - jak lubi mówić o spektaklu Mariotti), które nie tylko dostarcza wrażeń artystycznych, ale jest też przekazem z morałem.

Siłą przedstawienia w Teatrze Syrena jest jego autentyzm. Polsko-włoska aktorka i piosenkarka, posiadaczka głosu wbijającego w teatralny fotel, nie naśladuje Niny, nie konkuruje z nią, ale zafascynowana ciemnoskórą artystką tworzy swoją muzyczno-tekstową opowieść o Simone, od pierwszych minut spektaklu świetnie nawiązując kontakt z publicznością, budując nastrój, żonglując emocjami i zachwycając tembrem głosu. Żywioł, wewnętrzna "czarność" Moniki, fenomenalne wyczucie rytmu budują siłę przedstawienia. Historię Niny, Mariotti opowiada też przez swoje doświadczenia kobiety "znikąd", poszukującej tożsamości wpierw we Włoszech, a potem w Polsce. To dlatego reżyser spektaklu Adam Sajnuk, postawił na scenie i Ninę, i Monikę.

10 wybranych do spektaklu piosenek Simone, w tłumaczeniu Katarzyny Groniec (Świetnym! Sprawić, by blues brzmiał w języku polskim tak dobrze, to nie lada umiejętność) to kanwa opowieści o ciemnoskórej artystce. Dzięki nim oraz fragmentom z autobiografii Niny, Mariotti prowadzi widzów przez amerykańskie Południe, pokazuje klimat rodzinnego domu Eunice (Niną Simone zostanie dopiero po latach), jej przygodę z "Bogiem i Bachem", wykluczenie z powodów rasowych, uwikłanie w toksyczne związki, zaangażowanie w walkę z rasizmem (świetnie zaśpiewany song "Backlash blues"), by po chwili na oczach widzów stać się Moniką, która dzieli się z widzami swoją historią i przekonuje, że różnorodność to nie przekleństwo, ale wartość, na którą trzeba się otworzyć.

W tej wędrówce po biografii Niny towarzyszy Mariotti band Michała Lamży. I to jest absolutnie osobny rozdział w tym przedstawieniu. Doskonały rozdział. Lamża jest nie tylko autorem aranżacji piosenek Simone ("My baby just cares for me" brzmi idealnie), w których naczelne miejsce zajmuje ukochany instrument Niny - fortepian, a towarzyszą mu np. instrumenty etniczne. Wraz z Gwidonem Cybulskim i Nikodemem Bąkowskim stworzył band, który nadaje spektaklowi niepowtarzalny klimat, a że "czują bluesa" idealnie, to muzyka w ich wykonaniu jest nie tylko perfekcyjnym akompaniamentem, ale jednym z bohaterów spektaklu.

Gdy w scenie finałowej, w białej sukience (kostiumy Katarzyny Adamczyk) Mariotti śpiewa "życiową summę" Niny - "Stars" - tempo spektaklu po raz pierwszy tego wieczoru spowalnia. Nostalgicznej piosence o przemijaniu, ulotności sławy, samotności, towarzyszy prezentowany na telebimie dokumentalny zapis wywiadu z Niną Simone. Nie można było wymyślić lepszego zakończenia.



Lidia Raś
Polska Metropolia Warszawska
13 lutego 2014
Spektakle
Moja Nina