Mówię, więc jestem
Język, który buduje i niszczy. Język, który cywilizuje i zniewala. Spektakl "Kaspar" w reżyserii Barbary Wysockiej ukazuje twórczą i destrukcyjną moc słowa, jego bezsprzeczny udział w kształtowaniu ludzkiej tożsamości.Aktorzy bombardują nas słowami jeszcze przed rozpoczęciem scenicznej akcji. Monotonnie recytowane prze Martę Malikowską-Szymkiewicz didaskalia, określają precyzyjnie zachowania publiczności i nazywają elementy scenografii. Pojawia się w nich stwierdzenie, że oglądana przez nas historia nie będzie wiernym odtworzeniem losów Kaspara Hausera, lecz opowieścią o „kimś”, kto podlega „torturze mówienia”. Tytułowy bohater (Szymon Czacki) milczy, siedząc na krześle na środku sceny. Otaczają go migające czarno-białymi obrazami telewizory, w tle rysuje się kilkupiętrowe rusztowanie. Kaspar sygnalizuje swoją obecność, wypowiadając zdanie, które ma ukonstytuować jego byt: „chcę być taki, jaki był kiedyś ktoś inny”.
Owo zdanie, myśl przewodnia bohatera, ginie jednak w natłoku słów, wykładów, monologów i pozornych dialogów trójki opresyjnych wychowawców, nauczycieli, strażników (Marta Malikowska-Szymkiewicz,Tomasz Cymerman, Maciek Prusak) którzy „mówieniem doprowadzają do mówienia”. Przekazują oni Kasparowi szereg życiowych mądrości, które mają ukształtować jego osobowość, przygotować go do życia w społeczeństwie. Język objawia zatem swoją moc kreacyjną – dzięki słowu bohater nazywa świat, poznaje i buduje swoje „ja”. Gubi jednak przy tym pierwotną niewinność oraz intuicyjną wiarę w ludzką uczciwość, zaś przestrzeń jego osobistej wolności niebezpiecznie się kurczy.
Trójka życiowych „przewodników” Kaspara przemawia do niego autorytatywnie, wygłasza litanie pouczeń, często wewnętrznie sprzecznych, przytacza znaczeniowo puste maksymy, przysłowia, aforyzmy. Bohater, chcąc ocalić siebie w natłoku słów, rozpaczliwym gestem zapisuje na podłodze swoje imię: Kaspar-Kaspar-Kaspar, niby niekończące się zdanie. Zapisany kredą fragment przestrzeni będzie dla niego jedyną wyspą wolności. Gesty i zachowania prezentowane przez postaci, podkreślają opresyjność „wychowywania” głównego bohatera: kobieta głaszcze go po głowie przy dźwiękach pozytywki, prowadzi do stroboskopowego światła, a potem zamyka w lodówce. „Nauczyciele” przemieszczają się po rusztowaniu, wykonując regularne, mechaniczne ruchy, niczym nakręcone dziecięce zabawki.
W finale to jednak Kaspar będzie miał ostatnie słowo. W monologu szaleńca opowie o swoim procesie „uspołeczniania” i językowego oswajania świata. Ów końcowy monolog, który zdaje się trwać nawet po zakończeniu spektaklu, to zresztą najznakomitszy moment przedstawienia, wirtuozerski popis aktorstwa Szymona Czackiego. Jego Kaspar prezentuje całą gamę burzliwych emocji, od zachwytu tym, co nowe, po rozpacz zniewolenia i utraty własnej tożsamości.
„Kaspar” jest sztuką bardzo wymagającą w odbiorze, chwilami męczącą nagromadzeniem słów, które okazuje się jednak celowe i jak najbardziej uzasadnione. Porusza ważkie kwestie natury filozoficzno-semiologicznej, bada relacje myślenia, czucia i działania, istnienia rzeczy i ich językowych odpowiedników. Wciąga przy tym publiczność w sceniczną grę – po pozorowanej przerwie w akcji, przy zapalonym już świetle, widownia staje się partnerem dialogu.
Spektakl budzi w widzu bardzo sprzeczne emocje, zadaje niewygodne pytania. Każe nam zginąć w potoku słów, zatęsknić za zbawienną ciszą (którą obwieszcza zresztą zapalony na czerwono, wiszący pod sufitem neon). Ukazując język jako narzędzie terroru, budzi w nas metafizyczny niepokój, który towarzyszy nam długo po zakończeniu przedstawienia. Kurtyna przecież nie spada, Kaspar znika nam z oczu w środku wypowiedzi. Zostają tylko jego cichnące słowa, słowa, słowa...
Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
19 czerwca 2012