Multimedialny seans pamięci

Reżyser Marcin Liber zadaje pytania, które bolą. Po co nam pamięć o wydarzeniach z 1944 roku? Czy polskość to powód do dumy czy wstydu?

Przygotowane z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego widowisko "Zawiadamiamy Was, że żyjemy" to żarliwy glos w dyskusji o tym, czy dziedzictwo najnowszej historii to niechciany garb, czy przywilej dla nowych pokoleń.

Zaskakująca jest lista twórców, którzy przedsięwzięcie Muzeum Powstania Warszawskiego podpisali. Reżyseruje Marcin Liber, jedna z najważniejszych postaci poznańskiej sceny alternatywnej, niegdyś aktor m.in. legendarnych Ósemek, współtwórca spektakli Porywaczy Ciał, a przede wszystkim własnej grupy Usta Usta. Liber nie bawi się w odkopywanie starych tekstów. Pamięci wojennego doświadczenia broni słowami autorek młodych - Moniki Powalisz, Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, Magdaleny Fertacz, Sylwii Chutnik. Zderza ze sobą bohaterów ich utworów (choćby historię Marii Wachelberg z "Kieszonkowego atlasu kobiet" Chutnik) po to, by zaistniały w nowym kontekście. Bowiem "Zawiadamiamy Was, że żyjemy" to rzecz współczesna. Budują ją pytania, które bolą. Czy potrzebujemy pamięci nie tylko o wydarzeniach sprzed 65 lat, ale i o stanie wojennym? Czy ma sens nazywanie nas narodem? Czy polskość to powód do dumy, czy wstydliwe obciążenie?

Przedstawienie Libera chce czasem zbyt oczywistych odpowiedzi. Tak, jest to widowisko z tezą, a ta z kolei czyni z niego projekt o charakterze światopoglądowym. Ceną za to jest czasem płynąca ze sceny publicystyka, ale tym razem i ona znajduje swoje uzasadnienie.

Choć miejsca na widowni zajmuje różna publiczność, spektakl adresowany jest przede wszystkim do młodych. Stąd mocne opisy wojennych gwałtów, obrazy polskiego antysemityzmu, pytania o to, czy przeszłość pozostawiła w nas ślad Pojawiający się w prologu ubrany w biel mężczyzna (Mirosław Zbrojewicz) nie chce o niczym pamiętać. Nie interesuje go martyrologia, polskie rany, liczenie ofiar. Niesie ze sobą oczywisty przekaz - dość mszy za ojczyznę, trzeba nareszcie zacząć żyć teraźniejszością. Młoda kobieta (Anna Sroka) jest przewodniczką w Muzeum Zagłady - to jej ostatni dzień w pracy, za którą zapłaciła załamaniem nerwowym, może dlatego, że nie potrafiła odnaleźć w sobie dystansu wobec odżywającego codziennie koszmaru. Wreszcie zwiedzający (Leon Charewicz). Nie chciał przychodzić do muzeum, spełnił prośbę żony. Teraz niechętnie przygląda się pozostałościom po Zagładzie, aby na odchodnym zobaczyć wśród nich walizkę podpisaną nazwiskiem własnego ojca. Historia splata się z historią, tyle że tą najbardziej osobistą.

Pierwsza część przedstawienia robi wrażenie, ale przeszkadza nieco jej deklaratywność. Aktorzy odczytują kwestie z prompterów, odbierając im wiele z dramatycznej mocy Kulminacja widowiska przychodzi jednak wraz z konfrontacją trójki kolejnych bohaterów. Stary człowiek (Stanisław Brudny) w 1944 nosił pseudonim Łącznik. Mówi o powstaniu, ale kryje związaną z nim tajemnicę. Maria Małgorzaty Rożniatowskiej przeżyła wojnę, a teraz musi wstydzić się żydowskiego pochodzenia. Wreszcie Wnuczka (Agnieszka Podsiadlik) - z innego czasu, z innego świata. Ajednak nawet ona zdaje się narodem i polskością naznaczona. Suche słowa, zero ozdobników. Opowieści tej trójki robią piorunujące wrażenia

Podobnie jak muzyka zespołu Antigama niczym alarmowa syrena wwiercająca się w mózgi widzów. Marcin Liber próbował przed rokiem plenerowej multimedialnej instalacji poświęconej Herbertowi Wtedy poległ na całej linii. Tym razem znalazł dla widowiska wokół Powstania Warszawskiego dzisiejszy wymiar. Kiedy patrzyłem na "Zawiadamiamy Was, że żyjemy, miałem pewność, że nikt tu nie sprzeniewierza się sobie. Na miejscu są teksty młodych pisarek, reżyser, aktorzy każdy z innej bajki, piorunująca brzmieniem Antigama. Spektakl kończy specjalnie napisana na tę okazję piosenka Doroty Masłowskiej. "Wciąż pamiętamy skąd we krwi naszej tyle waszej krwi" - tak brzmi fragment. Oto ostatnia z niespodzianek mądrego seansu pamięci w warszawskim muzeum. Oto pisarka buntowniczka składa hołd tym, którzy odeszli. Takie słowa mogły wyjść spod pióra poetów tamtego czasu.



Jacek Wakar
Dziennik
4 sierpnia 2009