Muzeum śmierci

"Galgenberg" to teatr zmysłów. Wyrażanie emocji poprzez plastyczność, muzyczność i sensualność. Reżyserka Agata Duda-Gracz tworzy na scenie rzeczywistość zakurzoną widmem śmierci. Grzech uwidacznia się tu w każdym - nawet najbardziej z pozoru niewinnym - słowie i geście

Z głośników słychać głos kobiety zapoznającej nas z „instrukcją obsługi” miejsca, w którym się znajdujemy. Komunikaty przywodzą na myśl pierwsze lepsze muzeum. Tyle, że naszym oczom nie ukazują się wypolerowane gabloty i błyszcząca, wypastowana podłoga. Zapach kurzu unosi się w powietrzu. Niezwykła scenografia, która „pakuje się z butami” w świat widzów, (kilkoro z nich posadzonych jest na łóżku będącym elementem świata przedstawionego na scenie), napawa niepokojem i lękiem. Akcja toczy się więc w czymś co na myśl przywodzi muzeum śmierci czyli miejscu gdzie w każdym przedmiocie odbija się jego marność, przedmiotowość i nieunikniony kres. W muzeum duszy, gdzie wynaturzenie i zezwierzęcenie to najważniejsze eksponaty dla całej kolekcji.

Postaci pojawiające się przed naszymi oczyma są odrażające. Mamy do czynienia z ludźmi brudnymi, „zniszczonymi”, idealnie wkomponowującymi się w przestrzeń sceniczną. Od samego początku zachowują się jak marionetki sterowane przez kogoś z zewnątrz. Elementy, które ktoś zespolił ze sobą na siłę ubierając w kostiumy w tym samym „bezdomnym” stylu. Taki jest właśnie początek spektaklu. Ciała aktorów poprzez kilkakrotną, identyczną zmianę pozycji, składają się na obraz przemieszczającej się, trudnej do zidentyfikowania jednej figury. Momentami można odnieść wrażenie, że ta cielesna konstrukcja tworzy formę pociągu, który napędzany jest poszczególnymi, powtarzanymi z niezwykłą precyzją ruchami.

Cały spektakl należałoby opowiadać obrazami, bo to one jako elementy składowe przedstawienia są tutaj najistotniejsze. Reżyserka zatrzymuje akcję przedstawienia pojedynczymi kadrami. Nie są to jednak kadry nieruchome – zastygłe, wyblakłe fotografie – tylko ujęcia, w których każda postać ma do zaprezentowania kompilacje tych samych, powtarzanych gestów, a czasem również słów. Postaci są bardzo formistyczne, aktorstwo stricte dramatyczne sprowadzone jest do minimum. Sytuacje przez nich przedstawiane są często bardzo schematyczne, co w przypadku tego właśnie spektaklu należy uznać za artystyczny walor.

Spektakl jest niezwykle muzyczny. Aktorzy podporządkowani są jakby wspólnej, jednej, dobrze skonstruowanej partyturze gry i opowieści prezentowanej na scenie. Ciężko jest oceniać każdego z osobna, ponieważ stanowią jedną całość. Ich opowieść o niezgodzie na śmierć, o lęku przed nią a także o oczekiwaniu na nią to historia momentami śmieszna, momentami ujmująca, ale przede wszystkim atakująca naszą zmysłowość.



Magda A. Jasińska
Dziennik Teatralny Kraków
29 marca 2011
Spektakle
Galgenberg