Muzyczna wędrówka wspomnień

Teatr STU w swojej historii miał i dalej ma wiele fenomenalnych premier z równie wybitną ścieżką dźwiękową. Co by było gdyby połączyć te spektakle muzyką i najbardziej znanymi fragmentami? Brzmi nieprawdopodobnie, a Krzysztof Jasiński stworzył „Songi Teatru STU" właśnie w ten sposób. Połączył to co znane, lubiane i klasyczne, a tym co niekonwencjonalne, nowe, ale niezwykle piękne.


Wspomniane „Songi" to mieszanka przeszłości z nowoczesnością. Nie od dziś wiadomo, że ze STU współpracowało wielu muzyków i kompozytorów. Utwory w kompozycji Krzysztofa Szwajgiera, Janusza Grzywacza, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Marka Grechuty zyskały nowe życie dzięki Krzysztofowi Herdzinowi oraz wokalom aktorów nowego pokolenia teatru.

W spektaklu wykorzystano fragmenty przedstawień „Spadanie", „Sennik polski", „Exodus", „Pacjenci", „Szalona lokomotywa", „Donkichoteria", „Bramy raju", „Noc tysiączna druga", „Pan Twardowski", „Hamlet", „Biesy", „Sonata Belzebuba", „Wyzwolenie", „Wiedźmy". Brzmi niemożliwe, ale jest prawdziwe. Co więcej nie są to odgrywane i odśpiewywane spektakle po kolei, a w tle jest fabuła, która uświadamia nam wszystkim, że życie wciąż idzie do przodu, zmienia się, a my ludzie jako homo viator wędrujemy.

Uroku dodają ciemne, oryginalne stroje z poprzednich przedstawień, mrok na scenie oraz projekcje Marty Małeckiej i Jakuba Ziółkowskiego, które pokazują historyczne oraz współczesne obrazy sytuacji w kraju, zdjęcia przedstawień, a przy okazji młodszych, niezorientowanych widzów informują z jakim tytułem mają do czynienia.

Nic w tym złego jeżeli ktoś się pogubił. Dla odwiecznej widowni STU „Songi" są muzyczną wędrówką wspomnień, momentem wzruszającym i kluczowym, dlatego było słychać jak część gości śpiewa wraz z aktorami. Dla młodszego pokolenia spektakl ma inną rangę, ale i tak zachwyca. Dlaczego? Energia, która bucha ze sceny, jak para z lokomotywy, napędza chęć oglądania i pochłaniania tego, czego jesteśmy świadkami.

Tej energii nie byłoby, gdyby nie reżyser i aktorzy. Ośmioro młodych, zdolnych artystów. Przez to, że było ich niewielu każdy mógł zostać zauważony. Nie da się wskazać najlepszego. Wiedźmy: Maria Tyszkiewicz, Justyna Schneider, Karolina Szeptycka czarowały swoimi wokalami, w tercetach, duetach i solo. Kapłani: Kamil Olczyk, Hubert Paszkiewicz i Michał Jóźwik wcale nie byli gorsi. Od razu było widać i czuć energię, którą panowie wytworzyli – to trio niezapomniane.

Nie mogło zabraknąć wątku miłości, nie zawsze cukierkowej, lecz skomplikowanej. Relacja między kobietą, a mężczyzną wędrowała przez spektakle, w moim odczuciu była filarem tej opowieści. Ona (Adrianna Kieś) była delikatna, uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona, On (Aleksander Raczek) szukał swojej drogi w życiu, był pogubiony niczym Hamlet, którego aktor w pewnym momencie odegrał. Ten kontrast sprawdził się. Grą aktorską ten duet też się kontrastował, ale do dobrze, bo wyszło to niezwykle naturalnie. Adrianna naprawdę jest delikatna w tym co robi, ale to nie wada, a zaleta. Aleksander był zdecydowanie bardziej barwny, zaryzykuję i napiszę, że najbardziej kolorowy ze wszystkich, pomimo noszenia długiego, czarnego płaszcza. Aktor ma swój kunszt. Jego wokal, chód, mimika, głos – po prostu wszystko było jak trzeba, a to znaczy, że mieliśmy właściwego aktora, we właściwym spektaklu.

Polecam „Songi Teatru STU" każdemu, kto tak jak ja uwielbia spektakle śpiewane, ale także temu kto ich nie lubi. To nie jest musical, nie jest to opera, jest to coś oryginalnego, niezwykłego, wartego zobaczenia. Na scenie dużo muzyki i tańca, cudowni aktorzy, którzy cieszą się, że grają, różnorodne wokale, w tle historia o wędrówce, trochę o Teatrze STU. Ten spektakl to muzyczna wędrówka wspomnień, dla wszystkich twórców, dla aktorów, którzy długo pewnie będą wspominać pracę nad nim i dla widzów, którzy na pewno szybko nie zapomną tego, co zobaczą.

Nie wykluczam powrotu na „Songi".



Zuzanna Styczeń
Dziennik Teatralny Warszawa
5 kwietnia 2022
Spektakle
Songi Teatru STU