Muzyk, aktor, akrobata

„Człowiek dwóch szefów" to wymarzony spektakl dla osób, które traktują teatr zarówno jako miejsce rozrywki, jak i obszar do poważnej dysputy w atmosferze skupienia. W tym przypadku, pomimo dominacji zabawnych paradoksów, nie zabrakło także miejsca dla przemyśleń – czy można chcieć więcej?

Spektakl w reżyserii Tomasza Dutkiewicza (dyrektora warszawskiego Teatru Komedia), to farsa oparta na tekście Richarda Beana, który z kolei inspirował się utworem Carla Goldoniego „Sługa dwóch panów". Bean przeniósł bohaterów z Wenecji do Brighton z roku 1963. Tytułowy bohater - Francis Henshall (Aleksander Stasiewicz) chcąc w przewrotny sposób zarobić na utrzymanie (i, jak sądzę, dzięki większym zarobkom stać się bardziej atrakcyjnym dla płci przeciwnej) - podejmuje pracę u dwóch szefów jednocześnie.

Swoją drogą nie sądzę by wszystkie kobiety szukały u mężczyzn akurat bogactwa, prawdopodobnie nie szuka go także Dolly (Anna Stasiak) - obiekt westchnień Francisa. Anna Stasiak gra tutaj świadomą swojej kobiecości, atrakcyjną sekretarkę idealnie wpisującą się w stereotyp przedstawicielki tego zawodu. Sposób w jaki udziela rad zgromadzonym na widowni kobietom powoduje, że nie można nie przyznać jej racji. O potrzebach kobiet wie także Alan (Wojciech Romańczuk) uwodzący ukochaną intelektem i urokiem osobistym, którego na pewno mu nie brakuje.

Tymczasem Francis „wychodzi z siebie", żeby zadowolić obu pracodawców, często tracąc rachubę w ich potrzebach i żądaniach. Prowadzi to do nieporozumień i pomyłek, a wszystko to okraszone jest wykonywanymi przez aktorów utworami zespołu The Beatles. Stanowią one preludium do tego co za chwilę zobaczymy. Zespół muzyczny prawie za każdym razem występuje w innym składzie, nie zmienia się chyba tylko perkusista. Każdy z aktorów posiada inną barwę głosu, a widz zaczyna żałować, że ich prawie idealne współbrzmienie usłyszy tylko w tym spektaklu.

„Człowiek dwóch szefów" nie istnieje w oderwaniu od otoczenia. Sceniczna historia przeplata się tutaj z wypowiedziami kierowanymi wprost do widzów. Aktorzy nie udają, że rozgrywana historia dzieje się naprawdę, że jest to jakaś rzeczywistość - wprost przeciwnie. Robią wszystko, żeby pokazać nam „ludzką stronę teatru", czasami śmiejąc się sami z siebie („- Pan jest aktorem? – A skąd Pan to wie? – Jakoś tak stoi Pan bokiem do mnie, zupełnie jakby tam miał publiczność".). W pewnym momencie Aleksander Stasiewicz myli tekst, przez co teoretycznie „kładzie" całą scenę. Zwrócenie się do aktora grającego Stanleya (Paweł Wydrzyński) po imieniu, jest jednym ze sposobów na to jak pokazać widzom, że aktor też jest człowiekiem, a nie tylko odgrywaną postacią.

Oglądając tę groteskę czasami czujemy się trochę jakbyśmy nie uczestniczyli w przebiegu właściwego spektaklu, a obserwowali jego próbę. Na próbie jest jeszcze miejsce na niedociągnięcia i błyskawiczne szukanie rozwiązań. Co rusz na widowni zapalają się światła i osoby zgromadzone na sali, mają szansę współtworzyć spektakl z aktorami, a nawet znaleźć się na scenie. Wykorzystanie w spektaklu „człowieka z widowni" jest dobrym rozwiązaniem zapewne tylko dla tych, których ten zabieg nie dotyczy. Fajnie jest pośmiać się z kogoś, ale z tyłu głowy pojawia się myśl, że jeśli zajęłabym inne miejsce, być może sama byłabym zmuszona opuścić wygodne krzesło widza i zostać wywołana do tablicy, niemalże słysząc w głowie słynne zdanie „chcesz zająć moje miejsce?". Jeśli więc kogoś stresuje sama możliwość zaproszenia na scenę, to proszę się nie przejmować. Aktorzy zachęcają nas do odzewu w taki sposób, że nie czujemy się już widzami w teatrze, ale członkami zabawnej, przyjacielskiej rozmowy. Aleksander Stasiewicz wykazuje się dużą inteligencją odpowiadając na propozycje widzów, mimo, że nie może komfortowo oprzeć się na scenariuszu, bo w tym przypadku nie da się przewidzieć, co zaproponują odbiorcy. Zdolność do znajdowania celnych ripost „na szybko" (w jednej ze scen równie dobrze zrobił to Paweł Wydrzyński), to dodatkowa szansa na udowodnienie, że aktorstwo to nie tylko umiejętne recytowanie scenariusza, ale też umiejętność improwizacji.

Wymienione walory artystyczne nie są jedynymi zaletami tego przedstawienia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam sztukę wymagającą od aktorów takiego zaangażowania fizycznego. Były to popisy niemal akrobatyczne, a aktorzy mieli dość rzadką możliwość tak intensywnego grania gestem i ruchem. Odsłony Pawła Wydrzyńskiego w tym spektaklu, to temat na osobny artykuł. Był autorytatywnym pracodawcą, animatorem widowni, gitarzystą zespołu, a następnie romantycznym kochankiem - i to wszystko w jednym spektaklu. Natomiast Robert Kuraś występuje w roli zabawnego wokalisty, by potem zaprezentować się jako nieporadny kelner Alfie. Śpiew Kurasia jest tak harmonijny, że trudno opisać jak duże zrobił na mnie wrażenie. Natomiast grając Alfiego staje się niemal ekwilibrystą, którego żadne aktorskie zadanie nie jest w stanie przerosnąć. Warto zwrócić też uwagę na to w jaki sposób schodzi ze sceny – on się nie spieszy, ma czas. Oddala się od nas niemalże nonszalancko, zupełnie jakby już wiedział, że po tym co zaprezentował, widownię ma owiniętą wokół palca.

Scenografia stworzona przez Wojciecha Stefaniaka to przykład na to jak w ciągu kilku chwil i przy rozsądnym wkładzie pracy, tworzyć wiele wnętrz i plenerów w czasie trwania jednego spektaklu. Atmosferę tych wnętrz buduje nie tylko scenografia, ale także światło, za które odpowiedzialny był Olaf Tryzna. Kiedy znajdujemy się w mieszkaniu, kolory są stonowane i nieco przyciemnione, natomiast po przeniesieniu miejsca akcji na uliczkę nadmorskiego miasteczka – pojawia się żółte, ciepłe światło, sprawiające, że czujemy się jak w Brighton lat 60.

W czasie spektaklu Henshall wyjaśnia nam, dlaczego w danej scenie użyto akurat takiego środka teatralnego. Tłumaczy tajniki scenopisarstwa i budowania napięcia - kiedy i jak należy wprowadzić dramaturgię, albo kiedy przyspieszyć akcję (na przykład w scenie z Policjantem). Poza tym w pierwszym akcie tytułowy bohater ma jeden cel – zaspokoić głód. Z kolei w drugim Aleksander Stasiewicz odpowiada nam na zasadnicze pytanie: do czego będzie teraz dążył jego bohater? (powiem szczerze, że sama je sobie zadawałam). Są to właśnie jedne z moich ulubionych fragmentów spektaklu, szczególnie ze względu na Aleksandra Stasiewicza. Zastanawiam się też jak aktorzy początkowo zareagowali na te niełatwe w wykonaniu pomysły reżysera, bo na pewno było to wyzwanie rzucone ich wszechstronności, a podołali mu z właściwą sobie energią i zaangażowaniem.

Reżyseria: Tomasz Dutkiewicz, autor tekstu: Richard Bean (w oparciu o „Sługę dwóch panów" Carla Goldoniego), scenografia: Wojciech Stefaniak, Kostiumy: Sylwester Krupiński, Kierownictwo muzyczne: Daniel Grupa, Światło: Olaf Tryzna, Obsada: Charlie „Kaczor" Clench - Aleksander Podolak, Pauline Clench – jego córka - Romana Filipowska, Harry Dangle - Janusz Młyński, Alan – syn, Dangle'a - Wojciech Romańczyk, Dolly – zatrudniona przez Clencha - Anna Stasiak, Lloyd Boateng, przyjaciel Clencha – Jerzy Kaczmarowski/Jakub Mikołajczak, Francis Henshall - Aleksander Stasiewicz, Rachel Crabbe - Katarzyna Hołyńska, Stanley Stubber -Paweł Wydrzyński, Alfie – kelner - Robert Kuraś, Gareth – główny kelner Andrzej Ogłoza.



Teresa J. Wysocka
Dziennik Teatralny Zielona Góra
1 lipca 2022