Muzyka niezwykle małych instrumentów

Wyobraźcie sobie, jak wiele można by zaoszczędzić na transporcie zespołów muzycznych, ba, całych orkiestr symfonicznych, gdyby wszystkie te akordeony, kontrabasy, bębny i waltornie wielkich gabarytów, zastąpić dziecięcymi zabawkami z chińskiego plastiku.

Pomyślcie jeszcze i o tym, ile papieru, ile lasów można by uratować, gdyby zamiast tych wszystkich ballad o kilkudziesięciu zwrotkach, śpiewać krótkie refreny, które mieszczą się na skrawku zapomnianej kawiarnianej serwetki.

"Czudotworiec byl wielikogo rosta" - tak się zaczyna i tak się kończy piosenka, która stanowi entree w spektaklu studentów Państwowej Akademii Sztuk Teatralnych w Petersburgu. Wpadają na scenę z wielkimi walizkami, na pstryknięcie palców - niczym kuglarze z objazdowej budy jarmarcznej - ubierają swoje twarze w uśmiechy i wyjmują z waliz maleńkie dziecięce instrumenty: pianinko, akordeonik, perkusyjkę, saksofonik, harmonijeczkę, tamburynki, a nawet gitarkę elektryczną z własnym piecykiem. Wyciągają i grają. I dają, oj dają się ponieść tej muzyce. Bo cudotwórca, Daniił Charms, był wielkiego wzrostu i wcale nie potrzeba wielkich instrumentów, aby o tym opowiedzieć.

Wystarczą małe. Wystarczą proste środki. Trochę kabaretowe, trochę cyrkowe, trochę kuglarskie. Ważne, żeby grać odpowiednio głośno. A to się petersburskim aktorom bez wątpienia udało. A że łatwiej być głośniej w gromadzie, to rola głównego bohatera opowiadania Starucha - pisarza - rozpisana jest tutaj na kilkanaście głosów. Prócz zwielokrotnionego narratora są także nieznośni sąsiedzi, krzyczące dzieci, przyjaciel Sakierdon Michajłowicz i zwielokrotniona tajemnicza dziewczyna, którą ściga główny bohater. Do tego dodano jeszcze wielu gości z uniwersum literatury dziecięcej, tworzonej przez Charmsa - pionierzy, tramwajarka, chłopiec z ptaszkiem na kółkach, nieznośna dziewczynka. Tylko tajemnicza starucha, sprawczyni całego zamieszania, wciąż jedna.

Łaziła po mieście z zegarkiem bez wskazówek. A potem ni stąd, ni zowąd zapukała do mieszkania głównego bohatera, weszła i umarła. I klops, bo jak tu tłumaczyć się przed spółdzielnią, jak uniknąć prokuratora, jak zaprosić eteryczną dziewczynę na wódkę, jak pisać, skoro w mieszkaniu leży starucha, a jej sztuczna szczęka wyszła z ust na spacer i wiadomo - ze złości i bezradności - trochę się martwe ciało poturbowało.

Nie ma łatwego życia bohater tej sztuki - ostatnia warta rosyjskiej awangardy, którego słowa gnieżdżą się do dziś w umysłach dziecięcych i dojrzałych. Nie mają łatwo wykonawcy spektaklu, którzy próbują opowiedzieć burzliwe i gorące życie przez pryzmat jednego opowiadania. Nie da się tego zrobić inaczej, jak przez wyraźne znaki, scenki, przebłyski, które pozwolą, choć przelotnie, uchwycić coś z podstępnej magmy życiorysu.

Kody, tropy i znaki, nic więcej. Wykonawcy poruszają się wśród nich mistrzowsko, z lekkością, niezwykłą sprawnością warsztatową, doskonałą dykcją. Płyną swobodnie przez opowiadanie Charmsa, tłumacząc je z rosyjskiego na teatralny. Przy dźwiękach perkusji i plastikowego akordeonu zostawiają nas samych wobec niezgłębionej tajemnicy talentu i przepaści życiorysu. Ze staruchą dało się jeszcze uporać. Pokrojona na kawałki, zakończyła swoją podróż na podmiejskiej stacyjce, ale eteryczna dziewczyna uciekła, zniknęła. Cóż, takie życie. Wszystkiego mieć nie można.



Michał Rogalski
Teatrakcje
3 lipca 2013