Myśli ze stłuczonej łepetyny

Pewnego razu wybrałem się do Departamentu Bardzo Ważnych Spraw Od Kultury w celu złożenia wniosku o grant na działalność kulturalną. Wszedłszy na parter budynku, w którym mieścił się Departament, poczułem nagłą potrzebę odwiedzenia toalety. Zapukałem więc do pierwszych drzwi, jakie napotkałem na swojej drodze.

- Dzień dobry, przepraszam, można się tu u państwa dostać jakoś do toalety? Bo niestety pilnie muszę się w niej znaleźć, a te najbliższe pozamykane są na klucz.

Urzędnik z urzędniczką zmierzyli mnie wzrokiem, po czym spojrzeli po sobie (a w oczach mieli coś jakby pytanie).
Po krótkiej chwili, z lekką niepewnością w głosie, przełykając ślinę, urzędnik odezwał się:
- Pr... Proszę iść na drugie piętro do pokoju 200 i tam dalej pana pokierują...
- A gdzie są drzwi do windy? – zapytałem przytomnie, choć cała sytuacja wydała mi się dość dziwna.
- Niestety... nie ma windy... – równie niepewnie, jak urzędnik, odparła urzędniczka.

Więc pobiegłem na to drugie piętro. Zanim jednak wyszedłem z gabinetu na parterze usłyszałem za sobą szepty: „Od nas?...", „Nie, chyba nie...".
W pokoju 200 ponowiłem pytanie, a w zasadzie to już prośbę (z każdą minutą coraz bardziej rozpaczliwą).
- Proszę wypełnić ten wniosek. – sympatycznie i z szerokim uśmiechem powiedział urzędnik.
- Wniosek?... Nie dałoby się tego jakoś usprawnić? Proszę pana, ja naprawdę muszę...
- Niestety... Naprawdę bardzo mi przykro. Takie mamy procedury.

Wypełniłem, więc pośpiesznie, mocno przy tym zaciskając nogi.
- Proszę jeszcze podpisać dwie kopie i zejść z tym na pierwsze piętro do pokoju 100. Tam pana dalej pokierują.
- Dalej pokierują?????!!!! Chodzi tylko o klucz do WC!!!
- Niestety – takie procedury... Musimy mocno wierzyć, że pańska sprawa zostanie pozytywnie rozpatrzona.

Pobiegłem w te pędy do pokoju 100, a tam urzędniczka o lodowatym spojrzeniu i opryskliwości w głosie, nie rzuciwszy nawet okiem na wniosek i jego kopię, powiedziała:
- Zrobi pan ksero dowodu osobistego, zdobędzie zaświadczenie ze spółdzielni o nie zaleganiu z czynszem, załączy trzy kopie zaświadczenia po hebrajsku, mongolsku i starocerkiewnosłowiańsku poświadczone notarialnie, przyjdzie pan za tydzień i wtedy zobaczymy co da się zrobić, do widzenia.
- Ale...
- Do widzenia!

W tym momencie nie wytrzymałem! I byłoby pół biedy, gdyby puściły mi nerwy i gdybym zwymyślał tę urzędniczkę. Ale niestety puściło coś zgoła innego...
Poczłapałem po schodach do samochodu, żeby jakoś zmienić spodnie i bieliznę.
Kotłując się w aucie (najdyskretniej, jak to tylko było możliwe), zauważyłem, że przed budynek wyszedł na papierosa urzędnik – ten sympatyczny z drugiego piętra. Paląc papierosa zaczął rozmawiać przez telefon.
- No cześć. No co tam, jak tam? Dzwonię w tej sprawie... No wiesz. No. No i co tam z tym? No... wiesz czym. No da się załatwić. Tylko wiesz... Wiesz co mówił? Gdyby wtedy nie ten, to nie byłoby o czym rozmawiać..., wiesz? Ale daj spokój! Czyli, co? Tak, jak mówiliśmy... z tym... no... Tak, z tym tak. Ale z tym drugim, no wiesz, czym... no, to już nie. Nie, bo wiesz... Tam się strasznie posypało... wiesz? No, słyszałem coś. I co tak, że nic, zupełnie nic? W ogóle? W ogóle... No nie, bo wiesz, nie? Wiesz? No... No wiem, wiem. Dobra, no. No dobra. Słuchaj, miło się z Tobą gawędzi, ale muszę już, wiesz? Wiesz? No! No wiesz! To cześć.

Po czym wybrał kolejny numer i ponownie zadzwonił.
- Halo? Synuś? Cześć. Załatwiłem ci to. No. Możesz iść. Tak. Odbierz sobie klucz i swobodnie się wysiusiaj. To pa!.

Nie wróciłem już do budynku, żeby załatwić sprawę, z którą faktycznie tu przyszedłem. Nawet nie próbowałem składać wniosku o grant...

Chociaż może i popełniłem błąd?
Bo mawiają, że nigdy, nigdy ale to NIGDY nie wolno się poddawać...



Przemysław Gąsiorowicz
miernik Teatru
3 lipca 2014