Na pełny gwizdek


"Mayday" Raya Cooneya to typowa farsa, która jak każe gatunek nie skrywa pod sytuacyjnym humorem żadnej głębszej czy poważniejszej refleksji. Krystyna Janda w Och-teatrze z powodzeniem wydobyła wszystkie śmiesznostki poszczególnych bohaterów w ich wzajemnych uczuciowych powiązaniach, umiejętnie spiętrzając nieporozumienia i tym samym potęgując komizm.


Cooney, jako autor tekstów nieodmiennie śmiesznych, bogato dookreśla postaci dramatu, nie tylko jeśli chodzi o temperament czy usposobienie, ale też i pewne elementy biografii oraz miejsce w społecznej hierarchii. W niemalże inżynieryjno-matematyczny sposób z typowo farsowych chwytów tworzy konstrukcję niebotycznie śmieszną, co wcale nie znaczy, że do immentu banalną. Autor "Okna na parlament" jest mistrzem i prawdziwym majstrem w wykorzystywaniu najbardziej klasycznych sztuczek i gagów po to, by piętrzyć wszelkie możliwe qui pro quo i powstającą na naszych oczach galopadę nieprawdopodobnych pomyłek.

Na podłużnej scenie Och-teatru wszystko zatem kręci się jak na farsowy kołowrotek przystało, a deficyt sensu, jako nie mniej istotna właściwość farsy rozściela nieustanne nieporozumienia, komplikuje konflikty, starcia i uczucia. Spiętrzenie kłopotów i nieporozumień doprowadzone zostaje do sześcianu, potęgując rosnący śmiech na widowni. Ale o to przecież w farsie chodzi, o czystą zabawę, błyskotliwy, acz beztroski komizm.

Krystyna Janda, by pozostać przy inżynierii, doskonale poradziła sobie z matematyką i z całą maszynerią skomplikowanych sytuacji, w których swoją funkcję, jak zawsze w tym gatunku niebagatelną, pełni czworo drzwi. Tempo warszawskiego spektaklu jest również imponujące. Podobnie jak wyrównane aktorstwo. Pełne polotu i pomysłowości role tworzą zarówno Artur Barciś (Stanley Gardner), posiadający chyba największy naddatek zawodowej samoświadomości, jak i Adam Krawczuk (inspektor Porterhouse). Nie mniej śmieszne są w tym spektaklu panie, choć każda buduje swą postać nieco innymi środkami. Maria Seweryn, zaczyna od szarży irytującej nienaturalności, która jednak w miarę rozwoju akcji staje się coraz bardziej uzasadniona. Ilona Fronczek, gra skromniej, co nie znaczy że mniej wyraziście. Zresztą nie ma w tym przedstawieniu aktora, który grałby na pół gwizdka. I Rutkowski, tak samo jak Wierzbicki czy Friedmann mają pełną świadomość tego, w jakim przedsięwzięciu występują, potrafią więc w tej zabawie zachować pewien dystans do siebie samych. I całe szczęście.
"Na pełny gwizdek"
Wiesław Kowalski
Teatr dla Was



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
31 października 2012
Spektakle
Mayday1