Na ulicy byłam, bo chciałam

Któregoś dnia pocięłam sobie twarz brzytwą. Chciałam pokazać, że tam, w środku, jestem ciekawsza. Wydawało mi się, że to moja uroda doprowadziła mnie do tego. Ludzie nie mieli szansy zobaczyć, że tam w środku...

Na niewielkiej scenie jedynie stolik i krzesło. Na stole butelka alkoholu i szklanka. Tło czarne i koronkowa sukienka dziewczyny też. Jedyny akcent kolorystyczny to jej pełne, czerwone usta. Podkreślają urodę, pomagają w budowaniu roli kobiety dojrzałej, nie przeszkadzają, kiedy na scenie jest nastolatką, kojarzą się z ustami znanymi z okładek płyt zespołu Rolling Stones.

W roli Marianne Fathfull, bo to ona jest bohaterką monodramu „Ja i Mick Jagger, czyli małpy uciekły z wrzaskiem", występuje Magdalena Kosturbiec.

W tytule mamy Micka Jaggera, ale nie jest to rzewna opowieść o kolejnej skrzywdzonej przez niego dziewczynie. Za życiowe błędy Marianne bierze na siebie odpowiedzialność. Idol i związek z nim jest tłem wydarzeń i decyzji, które podejmowała ona. Nie ma wątpliwości, że ich wspólne życie miało na nie wpływ, ale nie jest to poszukiwanie winnego. Winnego zagubienia w życiu, miotania się, bo choć czas płynie, te uczucia wciąż jej towarzyszą...

Mimo pierścionka zaręczynowego na palcu. Przygląda mu się, wielokrotnie pokazuje i komentuje, łudząc się, i nas, że nowy związek coś zmieni. Powraca do przeszłości, do tego, co minęło. Mieszają się wspomnienia, sny, narkotyczne urojenia, wizje, marzenia... Doświadczenia biorące się może stąd, że nie potrafi im się oprzeć, zrezygnować z nich. Jedne dobre, inne złe. Mówi: – ...lubię smakować miejsca, w których jestem. Rodzaj uzależnienia od emocji, bycia w centrum życia. Trudno wytłumaczyć desperacki głód spełnienia. W tej pogoni nie znajduje spokoju. Jakby potwierdzeniem tego jest ostatnia scena, kiedy Marianne zsuwa pierścionek z palca, odkłada na stół i odchodzi. Nie przekonała nas i nie przekonała siebie. To nie jest to, o co jej chodzi – nie zmieni niczego, bo nie zmieni siebie.

Wcześniej rozkłada przed nami swoje życiowe puzzle: nieudany związek i rozstanie rodziców, szkoła u zakonnic, niedojrzałe macierzyństwo, „wygodne życie u boku Micka – cudowne i zabójcze zarazem", próby samobójcze, tworzenie, granie w teatrze, branie, granie, ale nie układają się one w terapeutyczną składankę tłumaczącą podejmowane ryzykowne decyzje. Jeśli już, to tylko na chwilę – taką jak ta, gdy próbuje wejść w rolę szczęśliwie zaręczonej. Wracając do wspomnień, gdyby miała możliwość ponownego wyboru to czy wybrałaby inaczej? Wspomnienia, choć bolą, mają swoją wartość. Choćby wtedy, gdy przywołuje takie momenty: – Mam wrażenie, że to gotowa scenografia do „Romea i Julii". Ale schody! Chodź, zejdziemy. Nasze kroki zmieniają stopnie w muzykę. Przysuń się do mnie. Słyszysz, jak dla nas grają? Potrzeba życia na krawędzi ma dwie strony.

Grzegorz Kempinsky zdecydował się na pracę nad trudnym i wymagającym tekstem Anny Mentlewicz. Forma monodramu do łatwych nie należy. Szczególnie dla młodej aktorki. Magdalenie Kosturbiec udało się stworzyć postać sugestywną. Wydobywa najtrudniejsze dla bohaterki momenty przechodząc płynnie do następujących po sobie, skrajnie różnych, emocji. Przedstawiając nam odległe od siebie czasowo wydarzenia jest wiarygodna zarówno jako dojrzała, jak i wchodząca dopiero w życie młoda kobieta (gest, spojrzenie, mimika, temperament). Operowanie światłem i muzyka Anny Ruttar dopełniają całości. Reżyserowi udało się na czas spektaklu związać emocje widzów z emocjami postaci.

„Ja i Mick Jagger, czyli małpy uciekły z wrzaskiem" – tekst inspirowany autobiografią Marianne Faithfull



Urszula Makselon
Dziennik Teatralny
5 grudnia 2017