Nagrody to przypadek i szczęście
Izabella Piątkowska miała w Kaliszu grać tylko przez rok. Tymczasem mija 10 lat! - rozmowa z aktorką Teatru im. Bogusławskiego.To jest jej czas: dobre role, uznanie publiczności i nagrody. Ostatnio, podczas inauguracji Roku Kulturalnego odbierała w ratuszu Nagrodę Prezydenta Miasta. Z kolei w maju jej talent dostrzegło jury Kaliskich Spotkań Teatralnych, doceniając ją za rolę Ljubki w spektaklu "Orkiestra Titanic". Izabella Piątkowska nie pracuje jednak wyłącznie dla nagród.
- To jest bardzo miłe, kiedy tak jak na KST przyjeżdża ktoś spoza Kalisza i docenia twoją pracę - mówi. Ze spokojem ocenia, że o nagrodach decyduje przypadek, bo właśnie w tym roku nasz teatr wystawił na KST "Orkiestrę Titanic".
- Był ten spektakl i taka komisja, której to akurat się spodobało. Sama, kiedy oglądam spektakle, mam swoich kandydatów, a nagrodę dostaje ktoś inny - wyjaśnia.
Debiutowała tutaj rolą w "Ferragosto" w reżyserii Roberta Czechowskiego, ówczesnego dyrektora kaliskiej sceny. Mówi, że początki były bolesne. Widzi to dzisiaj, obserwując młode aktorki zaraz po szkole.
- Mam wrażenie,że one teraz wiedzą dużo więcej niż ja wtedy - ocenia. Była po prostu bardzo nieśmiała, niepewna siebie i swoich umiejętności. Na studiach spokojna, wyluzowana. Pierwszą rolę teatralną wspomina jednak jako duży stres.
- Są tacy młodzi aktorzy, którzy od początku są otwarci. To wyjątkowe talenty i osobowości, a ja muszę wypracować pewne rzeczy - ocenia skromnie. Stres towarzyszy jej do teraz. Przy nowym spektaklu, nawet jeśli rola nie wymaga dużego zaangażowania emocjonalnego, czuje się tak, jakby znowu pierwszy raz wychodziła na scenę.
- Nie mam takiego poczucia, że zrobiłam dwadzieścia ról i teraz mogę wszystko - mówi. Bada siebie podczas pierwszych prób, dawkuje stres. Być może dlatego nie popada w rutynę i w każdej roli odkrywa coś nowego, chociaż ostatnio grywa przede wszystkim trudne, depresyjne charaktery. - To jest pewna przeciwwaga dla szczęśliwego życia. Wcześniej, kiedy byłam samotna, lubiłam się jeszcze podręczyć - wspomina. - Tak naprawdę to jest kwestia odpowiedniej wrażliwości. Widzimy przecież w filmach aktorów, którzy udają, że płaczą. Łatwo potrafię wczuć się w dramat postaci. Koledzy żartują, że płaczę już od drugiej próby - dodaje ze śmiechem.
W Kaliszu planowała zostać tylko rok. Po dyplomie chciała zwiedzać Polskę, pracować w różnych teatrach, mimo że te dziesięć lat temu o etat było tak samo ciężko, jak dzisiaj. W Kaliszu zatrzymała ją jednak swoista magia miasta i... miłość. Poznała tutaj Michała Wierzbickiego, także aktora kaliskiej sceny. Wspólnie wychowują córkę Mariannę.
- Wiem, że nie wszyscy kaliszanie lubią swoje miasto. Rozumiem to, bo ja też nie chciałabym wrócić do rodzinnej Częstochowy - mówi. - Jednak kiedy przyjeżdża się tutaj z innego miasta, to jest to naprawdę bardzo przyjazne miejsce, szczególnie jeśli ma się fajną pracę i fajnych ludzi wokół siebie.
Pierwsze wyróżnienie na KST otrzymała kilka lat temu za rolę w spektaklu "Woyzeck". Jej postać do scenariusza dopisała reżyserka Maja Kleczewska, a Iza na próbach miała improwizować.
- Dzięki temu ta moja nieduża rola stała się widoczna - wspomina. W "Woyzecku" grała naiwną dziewczynę, która straszliwie zakochuj e się w tytułowym bohaterze.
- Nie miałam zapisanego tekstu, wiedziałam tylko, czego mam się trzymać. To było duże wyzwanie, wymagało sporej czujności - opowiada. Znana praktycznie wyłącznie ze smutnych, ciężkich ról, wtedy w "Woyzecku" bawiła publiczność do łez.
- W ogóle się tego nie spodziewałam - opowiada. Z podobną reakcją publiczności spotyka się w jednej z najnowszych propozycji kaliskiej sceny. W "Trzy po trzy" gra ni to Matkę Boską, ni to kobietę z ludu. W tym spektaklu po raz kolejny ścieżka zawodowa Izabeli Piątkowskiej zbiegła się z Rudolfem Zioło. Sama bardzo ceni sobie współpracę z tym reżyserem, który chętnie do Kalisza wraca z kolejnymi przedstawieniami. Rolę w jego "The New Electric Ballroom" wspomina jako jedną z najtrudniejszych.
- Po tej roli musiałam zawsze odtajać, gdzieś zawsze pozostawał szmer - opowiada. - Ostatni spektakl "Electric..." grałam będąc w piątym miesiącu ciąży i trochę się bałam, bo tam są bardzo emocjonalne sceny. Prosiłam moją córkę, żeby trochę mi w tym pomogła - dodaje, podkreślając, że macierzyństwo to najważniejsza rola jej życia.
Skromna dziewczyna po technikum budowlanym, do którego poszła na prośbę ojca, właśnie tam oswajała dużą nieśmiałość. W szkole średniej była jedyną dziewczyną w klasie, rozpieszczaną i komplementowaną przez kolegów. Poczuła się pewniej, trafiła też do szkolnego kółka teatralnego. Tam zafascynowała się aktorstwem i postanowiła zdawać do szkoły teatralnej. Skończyła co prawda wydział lalkarski, ale jak sama mówi, nie to decyduje o możliwościach aktora.
W pracy zawsze uczciwa i solidna. Płynie z prądem rzeki, pełnymi garściami bierze to, co daje jej los. Uważa, że sporo zawdzięcza nie tylko swoim bliskim, ale i pracy. Cieszy się z zaufania, jakim Igor Michalski, obecny dyrektor teatru, obdarzył ją i jej kolegów. Tymczasem sprawdza się w kolejnym spektaklu; w teatrze trwają bowiem próby do "Plotki", a Iza tym razem zagra tam nieco lżejszą rolę.
Mirosława Zybura
Ziemia Kaliska
31 października 2012