Najbardziej niezwykły jest autor tych sztuk

Rozmowa z Januszem Deglerem

MaŁgorzata Matuszewska: Pamięta Pan pierwszą sztukę Tadeusza Różewicza obejrzaną na scenie? 

Janusz Degler: To była Kartoteka w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Pojechaliśmy z kilkoma osobami z koła teatrologicznego, aby ją obejrzeć kilkanaście dni po prapremierze, która się odbyła 20 marca 1960 roku (a więc za kilka dni będzie 50. rocznica debiutu Różewicza na scenie!). Miesiąc wcześniej przeczytałem Kartotekę w lutowym numerze Dialogu z tegoż roku.. Uważam tę datę za jedną z najważniejszych w historii polskiej dramaturgii. Sztuka wywarła na mnie wielkie wrażenie. Różewicz zanegował wszystkie podstawowe elementy struktury tradycyjnego dramatu: akcję opartą na konflikcie lub intrydze, postać głównego bohatera i jego tożsamość, dialog jako wymianę replik itd. Zażarcie spieraliśmy się wtedy, czy taką sztukę można wystawić w teatrze. Przedstawienie nas zachwyciło. Scenograf Jan Kosiński postawił na scenie drewniany płot taki sam, jak ten, który mijało się idąc do teatru: oklejony afiszami, plakatami, ogłoszeniami, a po bokach umieścił dwie olbrzymie szafy i parawan. Pokój Bohatera, którego świetnie grał Józef Para, był jednocześnie warszawską ulicą. Zza płotu wyzierał powiększony obraz Chagalla, dzięki czemu cała przestrzeń nabierała charakteru metaforycznego. Obsada była doborowa, a Wanda Łuczycka jako Tłusta kobieta stworzyła kreację. Było to jedno z najlepszych przedstawień tej sztuki, jakie oglądałem.

Kartoteka to Pana ulubiony dramat?

- Mam wielki sentyment do tej sztuki. Kilka razy analizowałem ją na zajęciach i zawsze odkrywaliśmy w niej coś nowego. Ona się nie starzeje i łatwo się daje aktualizować. Dowiódł tego sam autor, gdy we wrześniu 1992 roku prowadził próby tej sztuki w Teatrze Kameralnym. Brałem udział w jednej takiej próbie z moją grupą seminaryjną. Byliśmy zafascynowani, obserwując jak Różewicz nie tyle reżyseruje Kartotekę, co pisze ją na nowo, przywołując różne elementy aktualnej rzeczywistości. Aktorzy na tej próbie opowiadali, jak wykonali zadanie wyznaczone przez autora. Mieli mianowicie obejrzeć, czym handluje się na wielkim targowisku za budynkiem opery i przedstawić to na scenie. A wtedy można było tam kupić wszystko, m.in. mundury i najwyższe odznaczenia radzieckie, a nawet karabiny kałasznikowa. Aktorzy rozkładali swój towar, opowiadając o dokonanych Kilka razy analizowałem Kartotekę na zajęciach i zawsze odkrywaliśmy w niej coś nowegozakupach. Z takich konkretnych strzępów rzeczywistości, z ogłoszeń prasowych, z reklam, z kuriozalnych przemówień posłów w naszym sejmie i fragmentów starej Kartoteki powstał nowy utwór pisany na scenie przez poetę - Kartoteka rozrzucona. Byliśmy świadkami niezwykłego procesu twórczego, który zazwyczaj pozostaje dla nas tajemnicą.

- Jaka jest Pułapka?

Przypomina Kartotekę, ale jej bohaterem nie jest fikcyjna postać, ale wybitny pisarz Franz Kafka. Fabuła odwołuje się do jego biografii, ale podobnie jak w Kartotece składa się na tę biografię kilka epizodów i nie ma tu linearnego ciągu akcji. Bohater Kartoteki był reprezentantem pokolenia autora, Kafka przypomina postać średniowiecznego moralitetu, jest uogólnieniem losów ludzkości, które dopełnią się w pułapce totalitaryzmów XX wieku. Dla teatru Pułapka to trudne wyzwanie. Łatwo wpaść w pułapkę dramatu biograficznego i zatrzymać się na płaszczyźnie opowieści o życiu Kafki. Trudność polega na tym, aby porządkowi biograficznemu nadać wymiar poetycki. Udało się to Jerzemu Jarockiemu w inscenizacji Pułapki na scenie wrocławskiego Teatru Polskiego w 1992 roku, która zaczynała się od rodzajowej sceny rodzinnego obiadu przy długim stole a kończyła przejmującą metaforą. Znakomicie Ojca zagrał Edwin Petrykat, a Matkę - Krzesisława Dubielówna. Bardzo jestem ciekaw, jak teraz odczyta tę sztukę jej reżyser w Teatrze Współczesnym.

Jerzy Jarocki wiele razy wystawiał sztuki Tadeusza Różewicza.

- Uważam, że jest ich najlepszym interpretatorem. Potrafi jako mało kto znaleźć sceniczny ekwiwalent dla wizji teatralnej zawartej w tekście. Przykładem może być wspaniała inscenizacja sztuki Stara kobieta wysiaduje we wrocławskim Teatrze Współczesnym w 1969 roku. W tytułowej roli wystąpiły trzy aktorki: Halina Nowicz-Brońska, Maria Zbyszewska i Maja Komorowska, co było znakomitym pomysłem. Niezwykłe wrażenie robiła brawurowa scena, w której Komorowska fruwała na żyrandolu, mówiąc długi monolog o miłości i na koniec lądowała na wysypisku śmieci, aby tam zacząć rodzić. Niesamowita scena, jedna z tych, które pamięta się do końca życia.

Co jest niezwykłego w twórczości dramatycznej Tadeusza Różewicza?

- Powiedziałbym, ze najbardziej niezwykły jest... autor (śmiech). Przez wiele lat spotykaliśmy się na porannych spacerach w Parku Południowym. Słuchałem z zapartym tchem jego opowieści z czasów partyzanckich, a także przenikliwych, podszytych ironią komentarzy do tego, co się wokół dzieje. Jako artysta jest ciągle młody i wciąż zaskakuje nas tym, co pisze. Nie można go zamknąć w jednej formule interpretacyjnej, bo z każdej się wymyka. Uwielbiam jego poczucie humoru i autoironii, która ujawnia się w życiu i twórczości. Jednym z najbardziej zabawnych utworów jest Akt przerywany, złożony prawie wyłącznie z didaskaliów, w którym Różewicz stawia fundamentalne pytanie, czy możliwy jest realizm w teatrze. I doprowadza ten realizm do granic absurdu (np. jak pokazać w teatrze muchę latającą nad cukiernicą?). Widziałem dobre przedstawienie Aktu przerywanego w reżyserii Kazimierza Brauna, które było pasjonującą dysputą o naturze sztuki teatru i pokonywaniu jej ograniczeń.

Skąd bierze się popularność sztuk Tadeusza Różewicza za granicą?

- Sądzę, że podobnie jak u nas, mądrzy reżyserzy dostrzegają w nich wielką szansę, aby jego tekstami mówić o nas i naszym świecie, a ich otwarta forma to wyzwanie, które wyzwala wyobraźnię zarówno reżysera, scenografa jak i aktorów. Jestem pewien, że jego sztuki zawsze będą grane, bo się nie zestarzeją, choć podobno jeden z dyrektorów teatru orzekł autorytatywnie, że Różewicza trzeba odesłać do lamusa. Niestety, głupota dotyka często ludzi na wysokich stanowiskach. Problematyka jego sztuk jest równie uniwersalna jak Witkacego, Gombrowicza czy Mrożka. Jedynie dramat Do piachu ściśle łączy się z polską historią, ale ma strukturę misteryjną, odwołującą się do drogi na Golgotę i dzięki temu może być zrozumiały dla każdego. Szkoda, że tak rzadko jest wystawiany...



Małgorzata Matuszewska
POLSKA Gazeta Wrocławska
16 marca 2010