Najważniejszy jest sens

Marta Guśniowska to - obok Maliny Przeslugi - jedna z najpłodniejszych i najczęściej wystawianych dziś współczesnych dramatopisarek piszących z myślą o dzieciach i młodzieży. Teraz postanowiła pójść o krok dalej i sama wyreżyserowała swój najnowszy tekst pt. ,,A niech to gęś kopnie!”, który od grudnia znajduje się w repertuarze Teatru Animacji w Poznaniu.

Bohaterką tej zabawnej sztuki jest z jednej strony nieco naiwna, z drugiej - przemądrzała Gęś, która cierpi na ciężką depresję, ponieważ straciła sens życia. Albo jeszcze dotąd go nie odnalazła. Być może dzieje się tak dlatego, że jest poetką, a wiadomo, że poeci odbierają bodżce płynące ze świata zewnętrznego nieco wrażliwiej niż pozostała reszta. Albo też z tego względu, iż jest postacią wycofaną z życia, a więc samotną i nie mającą żadnej bratniej duszy. Taką właśnie poznajemy ją w pierwszych scenach, zaraz po szalonym prologu, w którym sprytny, ale i sympatyczny lisek postanawia zakraśc się do kurnika i upolować tłustego kurczaka na kolację.

Nic z tego! Napad na kurnik się nie udaje - między innymi ze względu na naszą Gęś, która wpada na arcysprytny plan. Proponuje Lisowi, aby ten zjadł ją na kolację zamiast kur, ponieważ pogrążona w smutku poetka ma już dość życia. Skoro nie widzi sensu swojego życia, to po co ma zyć? Woli umrzeć. Jednak drapieżca wcale nie ma zamiaru jej pożreć - wygląda tak mało apetycznie, jest tak chuda i poszarpana, że pewnie smakować też nie będzie najlepiej. Ale - ponieważ Gęś nie daje Lisowi spokoju, ten obiecuje zaprowadzić bohaterkę do wWilka, który na pewno nie odmówi jej prośbom i chętnie ją spałaszuje. No więc wyruszą w interesująca podróż przez las, gdzie czekają na nich niezwykłe przygody z udziałem innych mieszkańców lasu. Kiedy wyprawa się skończy ani Gęś ani Lis nie będa juz tymi samymi postaciami, kórymi byli na początku.

Najnowszy tekst Marty Guśniowskiej jest zgrabnie napisaną, toczącą sie w szalonym tempie zabawną historią, wywołującą raz po raz głośne wybuchy smiechu na widowni. To, co je powoduje, to wyborny humor językowy, który jest niezwykle istotną częścią owego spektaklu. Kto wie, czy nie ważniejszą od samej opowieści w gruncie dość prostej i z czasem przewidywalnej. Sztuka wprost obfituje w wiele gier słownych: semantycznych i brzmieniowych.

Frapująca jest również konwencja, którą autorka zastosowała, by opowiedzieć historię o Gęsi. Ramę kompozycyjną stanowia bowiem narracja osoby, która nie należała do świata przedstawionego, a więc wiedziała więcej niż bohaterowie i w dodatku całą opowieść streściła nam w formie kryminału połączonego z komedią romantyczną. Narracja owa ptraktowana została zatem również jako pretekst do zabawy i źródło humoru.

Przejdźmy do muzyki. Didaskalia zawarte w tekście bardzo dokładnie określały funkcję, charakter i jej miejsce w realizacji scenicznej. Miała przede wszystkim budować klimat. Natomiast w przedstawieniu kompozytor Piotr Nazaruk nieco rozszerzył jej rolę. Rzeczywiście - w dużej mierze realizowała ona funkcję tła, tak jak zakładał tekst, ale poza tym wzmacniała znaczenie wydarzeń. Jak na przykład w scenie, gdy Gęś chciała odfrunąć razem z innymi ptakami i nie udało jej się wystartować (bo niestety nie potrafiła latać). Wtedy dynamiczna muzyka pojawiła się na początku próby wzbicia się w powietrze. A raptownie się urwała, kiedy Gęś - mimo starań - pozostała na ziemi. Cała, niezwykle starannie dobrana do kolejnych scen, warstwa dźwiękowa nadała również rytm, dynamikę i spoiła spektakl, tworząc mu klimatyczną osnowę.

Co najistotniejsze w debiutanckim spektaklu Marty Guśniowskiej to relacja między aktorem a lalką, która opanowali oni właściwie do perfekcji. Z pewnością jest to zasługa reżyserki, która nabywała doświadczenia teatralnego pracując od kilku lat w Białostockim Teatrze Lalek. Co prawda piastuje w nim stanowisko dramaturga, a więc zajmuje sie pisaniem i adaptowaniem sztuk, niemniej wiele z nich trafia na afisz BTLu, więc autorka niejednokrotnie miała okazję podpatrywać jak jej tekst nabierał życia na scenie, między innymi w spektaklach lalkowych. Dlatego wielkie wyczulenie w tekstach Guśniowskiej na lalki, co właśnie potwierdziła pierwszą wyreżyserowaną przez siebie sztuką (nie zapominajmy, że własnego autorstwa).

Warta uwagi jest zwłaszcza relacja pomiędzy Gęsią-lalką a animatorką (Elżbieta Węgrzyn) - faktycznie aktorka w zupełności zidentyfikowała się z tą postacią, tak że stanowiły jedność. Właściwie zniknęła za lalką, co jest chyba najwyższą możliwą pochwałą dla aktora-lalakrza. Nie tylko ją trzymała, ale nadała jej dzięki animacji charakterystyczn ecechy, dookreśliła ją, rzeczywiście użyczyła jej swojego głosu, animowała ją precyzyjnie i dynamicznie. W interpretacji Elżbiety Węgrzyn bohaterka była naiwną, ale zadziorną i charakterną Gęsią o trochę marzycielskim, refleksyjnym rysie.

Podobnie rzecz miała się z pozostałymi aktorami, którzy animmowali kolejnych bohaterów. Uwagę przykuwała równie dynamiczna i sprawna animacj kukiełki Lisa czy wyważone ruchy Wilka. Choć zdarzały się momenty, w których uwaga odbiorcy skupiała się na animatorze, a nie na lalce. Być może działo się tak dlatego, ponieważ niektóre fragmenty spektaklu wydały się trochę "przegadane" i nie dało sie owego humoru slownego przekuć w sytuacyjny.

Oprócz animacji oko przyciągała interesująca warstwa plastyczna (scenografię i lalki zaprojektowała Julia Skuratova) wykonana w stylu vintage. Scenę dla lalek stanowiły komody o funkcjonalnych szufladach, które były poszczególnymi miejscami akcji. W jednej z nich ukryty był nawet... staw! Takie meble tworzyły klimat domowej opowieści, może dziecięcej zabawy teatralnej, dla której można znaleźć miejsce w różnych zakamarkach mieszkania. Drewniane elementy; kurnik, dom wilka i drzewa wykonane również w dziecięcej estetyce, tworzyły płaski, dwuwymiarowy obraz świata przedstawionego.

Miniaturowe lalki (czy aby nie za małe?) wykorzystane w spektaklu zawierały dwojaki rodzaj cech, bo twarze i kończyny miały zwierzęce, natomiast ubrania ludzkie. Ciekawy był pomysł nadania dynamiki kurom poprzez ruchome szyje, które animowane symultanicznie dawały efekt uobecnienia atmosfery głośnego, gwarnego, trochę ciasnego kurnika. Bardzo estetycznie zainscenizowano również scenę z Wydrem, który przeprawiał Gęś i Lisa na drugi brzeg. Łódka, w której siedzieli wyłaniała się z mgły i ciemności, oświetlona dwoma poziomymi strumieniami światła.

W finale Gęś trafia do brytfanny Wilka i gotując się dochodzi do wniosku, że jednak znalazła sens życia, a Lis uświadomił sobie, że jego towarzyszka jest dla niego ważna. Scenę tę odegrano w absolutnie komiczny sposób: w trakcie ratowania Gęsi kurek od kuchenki, na której gotowała się bohaterka, przestała działać i interweniowali -również będący w popłochu - narrator i wilk.

Końca spektaklu nie zdradzę i zaproszę widzów na to niezwykłe, otwierające nowy rozdział w życiu poznańskiego teatru przedstawienie. Nowy, bo naznaczony dyrekcją historyka teatru, wykładowcy, byłego szefa BTLu, Marka Waszkiela, który znany jest ze swej miłości do lalek i animacji, a także do teatru formy adresowanego również dla widza dorosłego. Miejmy nadzieję, że właśnie dzięki niemu do Poznania powróci teatr lalkowy na najwyższym poziomie. A zwiasunem tego jest "A niech to Gęś kopnie" - bardzo udana, śweża, dowcipna, adresowana dla całych rodzin sztuka Marty Guśniwoskiej - autorki i reżyserki w jednym!



D T
Dziennik Teatralny
24 grudnia 2014