Narodziny mitu?

Orkiestra, przygotowana przez legnicką ekipę na inaugurację Festiwalu Teatru Nie-Złego, wydawała się przedsięwzięciem obarczonym niemałym ryzykiem. Jacek Głomb, któremu udało się nakłonić zarząd KGHM Polska Miedź SA do wsparcia teatralnego projektu, mówi o nim nieco żartobliwie jako o przywróceniu sojuszu świata pracy i świata sztuki

A i okoliczności premiery, wpisanej w obchody pięćdziesięciolecia firmy i rozegranej w przestrzeni lubińskiej kopalni (konkretnie w cechowni), z uroczystym prologiem w postaci koncertu górniczej orkiestry, sugerują wykroczenie poza kategorie stricte artystyczne. Na szczęście mimo galowo-jubileuszowej oprawy nie powstał spektakl-laurka, o czym świadczyć mogą głosy sprzeciwu ze strony części górniczej braci wobec obrazu ich środowiska przedstawionego przez artystów – rzekomo jako „banda złodziei, erotomanów i pijaków” (cytuję za organem prasowym Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego).

Scenariusz Krzysztofa Kopki (tłumacza i reżysera rosyjskich verbatimów), stworzony na podstawie górniczych wspomnień i zapisków, przetwarzający autentyczne epizody i postaci, w teatralnym wymiarze nie ma nic wspólnego z poetyką dokumentalizmu. Zresztą już na poziomie tekstu faktograficzna materia zdominowana zostaje przez osobistą narrację, wzorem wielokrotnie wcześniej wypróbowywanej w Legnicy balladowej struktury skojarzonej z odsłanianiem genius loci (by wspomnieć choćby najbardziej znaną Balladę o Zakaczawiu). Tym razem jednak chodzi o coś więcej – o próbę stworzenia mitologii Dolnego Śląska, regionu do tej pory niedowartościowanego przez film czy literaturę. Nie przypadkiem Kopka przywołuje ustami jednego z bohaterów Mitologię grecką Parandowskiego i Sto lat samotności Márqueza – dwie wzorcowe księgi opisujące rozwój jakiegoś świata od momentu jego narodzin aż do upadku. Ta mitologiczna struktura uzasadnia też obecność na scenie istot nadprzyrodzonych – świętej Barbary i Skarbka, w kobiecych postaciach, które towarzyszą w umieraniu Frankowi Biedzie (Paweł Palcat), dyskretnie prowadząc także pozostałych bohaterów. W roli herosów występują członkowie górniczej orkiestry – zwyczajni „wyrobnicy” drążący podziemne korytarze, zarazem jednak ludzie obdarzeni artystyczną pasją, która łączy ich ponad politycznymi, społecznymi czy nawet narodowościowymi podziałami. Ta pojemna metafora pozwala twórcom pokazać cały ten świat w różnych jego aspektach.

Choć licząca pięć dekad historia miedziowego kombinatu odsłania mechanizmy kolejnych systemów polityczno-ekonomicznych, duch dziejów działa jakby z ukrycia, odbijając się w ludzkich dramatach. Pochód pierwszomajowy, od którego rozpoczyna się retrospektywna opowieść bohaterów, jest elementem zideologizowanej rzeczywistości epoki realnego socjalizmu, narzędziem presji wywieranej przez aparat władzy na obywatelach, a zarazem tłem dla młodzieńczej miłości, sponiewieranej przez interwencję służb. Te dwa wymiary zdarzeń przedstawianych w legnickim spektaklu, zbiorowy i indywidualny, będą się nieustannie przenikać, choć ten drugi wydaje się dla twórców zdecydowanie ważniejszy.

Znamienne, w jaki sposób przywołuje się ważne dla lokalnej społeczności zdarzenia. O tak zwanej zbrodni lubińskiej, czyli brutalnym stłumieniu przez jednostki ZOMO i milicję obywatelską pokojowej demonstracji przeciwników reżimu zorganizowanej w drugą rocznicę Porozumień Sierpniowych, mówi się w spektaklu przez pryzmat osobistej tragedii jednego z górników, Franka Biedy, który stracił w niej kilkunastoletniego syna. Nieważna jest historyczna prawda o tamtych wydarzeniach, w których zginęło trzech mężczyzn, a kilkadziesiąt osób zostało rannych. Kopka wykorzystuje je do własnych dramaturgicznych celów – niepotrzebna śmierć chłopaka zainicjuje rozpad wspólnoty, jaką stanowiła górnicza orkiestra. Zrozpaczony Bieda oskarża o tę tragedię kolegów z „Solidarności”, którzy mieli namieszać jego synowi w głowie, i przechodzi do nadzoru, stając w ten sposób po przeciwnej stronie. Choć ten jego gest ma wciąż bardziej ludzką niż polityczną motywację.

Nie może być zresztą inaczej, skoro walka z systemem została w przedstawieniu potraktowana z przymrużeniem oka. Obie strony barykady, władza i opozycja, demonstrują swoją siłę poprzez formę teatralną. Szczególne upodobanie do efektów widowiskowych zdradza towarzyszka Yvonne, repatriantka z Francji (mająca swój męski pierwowzór), która niezmordowanie aranżuje siermiężną rzeczywistość na wzór barwnego spektaklu. W wykonaniu Ewy Galusińskiej, balansującej na granicy groteski i parodii, ideologiczna pasja Yvonne staje się kobiecą namiętnością, podbitą aktorską egzaltacją. Kapitalna scena rozmowy telefonicznej z towarzyszem Edwardem, z którym łączy ją osobista zażyłość z dawnych czasów, przeradza się w erotyczny seans, z tryskającą ropą w roli afrodyzjaku. Górnicza brygada, mszcząc się za wprowadzenie akordowego systemu wynagradzania, inscenizuje przy pomocy starannie dobranych rekwizytów „cud” z wytryskiem ropy. Fałszywa „dobra nowina”, którą Yvonne gorliwie przekazuje Gierkowi, przesądza o końcu jej politycznej kariery. Podobnie umownie wyglądają akcje strajkowe Janka Fugi (Paweł Wolak), aspirującego do roli niezłomnego opozycjonisty.

Teatralny aspekt ujawniają także zdarzenia naznaczone dramatem. Jedną z lepszych scen spektaklu (opartą ponoć na autentycznym epizodzie) jest przemiana wesela w stypę... i odwrotnie. Kiedy jeden z pionierów kopalni, pochodzący ze wsi Zdzisiek, ginie w wypadku na kilka dni przed swoim weselem, członków orkiestry – która zgodnie z tradycją zobowiązana jest grać na górniczych pogrzebach – wita osobliwy kondukt z niedoszłą panną młodą w ślubnej sukni i matką odzianą w czerń. Żałobny lament rodzicielki nieoczekiwanie zmieni się w radosny taniec nad symboliczną trumną, podszyty dumą z godnej śmierci syna, który jako pierwszy zerwał z niechlubną rodzinną tradycją „zdychania pod płotem”. Groteskowość tej sceny, płynąca z wymieszania dwóch tak odmiennych rytuałów, tylko wyostrza dramat najmłodszego syna, ostatniego z rodu, który zgodnie z nakazem matczynego błogosławieństwa zasili szeregi górniczej braci, by zasłużyć na równie heroiczny koniec. Życzenie to zostanie spełnione – Zenek (Bartek Bulanda), pasjonat kobiecych wdzięków i zachłanny pożeracz książek, zginie w katastrofie pod ziemią.

Rozpisany na kilkanaście głosów „teatr opowieści” eksponuje umowność teatralnej materii, a nawet bawi się nią. Cały ten miedziowy świat, mimo epickiego rozmachu determinującego wiele miejsc akcji, mieści się w przestrzeni cechowni, zamienionej przez Małgorzatę Bulandę w górniczą szatnię z rzędem szafek, zachowującą cechy aktorskiej garderoby. Ta uniwersalna przestrzeń gry pozwala przy pomocy paru rekwizytów i kostiumów wykreować dowolną sytuację, rozgrywaną pod ziemią czy na ziemi. Zjazd na „dołek” sygnalizowany jest w scenariuszu przez wejście do żeliwnej balii, która przypomina swą konstrukcją pierwszą, prymitywną windę w kopalni. Na scenie ta umowność zostaje jeszcze podkreślona: aktorzy formują się w zwartą grupę, przyciskając się do siebie plecami – zejście w podziemny świat odbija się na ich twarzach grymasem wyrażającym potężniejący niepokój czy wręcz strach.

Czasem jednak ta antyimitacyjność teatralnego języka utrudnia odbiór spektaklu, wprowadzając pewien chaos do jego struktury czasoprzestrzennej. Kiedy w szpitaluumiera „stary” Franek Bieda, koledzy z orkiestry dyskutują, czy powinni zagrać na jego pogrzebie, oddając mu jako górnikowi ostatni hołd, czy też ukarać za zdradę – wstąpienie dla kariery do partii, a potem, znacznie boleśniejsze, przejście do zarządu, które nadwątliło grupową solidarność. Żeby rozstrzygnąć ten spór, przywołują dawne sytuacjei zdarzenia, w których bierze również udział Franek Bieda.

Na początku sagi o powstawaniu miedziowego kombinatu aktorzy są przede wszystkim narratorami, wypowiadającymi swoje kwestie wprost do publiczności. Wraz z rozwojem opowieści, a dokładniej mówiąc: wraz z jej subiektywizacją, wchodzą coraz bardziej w ramy fikcyjnego świata, wcielając się w bohaterów, zrazu w nastoletnim wydaniu (wiek postaci nie jest jednak w żaden sposób teatralnie sygnalizowany). Nie przeszkadza to im komentować niektórych działań z dzisiejszego punktu widzenia. Są jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz opowieści, pomiędzy czasami. Rzecz komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy na końcu okazuje się, że wszyscybohaterowie, poza Biedą, który wcześniej porzucił pracę pod ziemią, zginęli w katastrofie górniczej. Od początku zatem mamy do czynienia z czymś na kształt dziadów, w czasie których duchy – nieświadome swojego zaświatowego statusu – współuczestniczą w teatralnym rytuale. To nawet ciekawy pomysł dramaturgiczny, tylko zupełnie niewprzęgnięty w materię spektaklu.



Joanna Puzyna-Chojka
Teatr
28 grudnia 2011
Spektakle
Orkiestra