Nasza wiecznie mała stabilizacja
Obserwacje mocno realistyczne, ton groteskowy, zamiast akcji - opowieści bez początku i końca. Taki jest teatr nieustannie frapującego Tadeusza Różewicza. I taki jest frapujący spektakl Zbigniewa Brzozy "Z Różewicza dyplom". Widowisko przygotowane z dyplomantami Wydziału Aktorskiego PWSFTviT w mojej ocenie zasługuje na szóstkę!Koronkowa robota piętnastki młodych aktorów. Po "Trzech siostrach" przygotowanych przez W. FilsztyńsMego można było zwątpić, czy jest to istotnie tak "dobry rok", jak o nim mówią.
Ale przyszedł Brzoza i sprawił, że spektakl stał się prezentacją aktorskiej siły. Już od pierwszej sceny, kiedy to dwaj piękni dwudziestoparoletni z lekką nonszalancją serwują didaskalia i uwagi do "Aktu przerywanego" staje się jasne, że odsłonięty będzie Różewiczowski świat nienazwanych jednoznacznie bohaterów, w takich samych mieszkaniach wiodących życie między stołem i wersalką, mówiących do siebie "kotku" i "piesku" (jak małżonkowie w "Świadkach, albo naszej małej stabilizacji").
Siermiężny pokój obudowany blokowiskiem (za scenografię i kostiumy uznanie dla Grzegorza Małeckiego) dobitnie określa kosmos, jaki za chwilę się zaludni.
Bywa, że w życiu schodzimy do parteru, dając się złapać w pułapkę banału i dziecinnienia (jak Laurenty w "Na czworakach"). W świecie upadłych wartości, społecznej dezintegracji, w marniejącej kulturze (monolog Felicji z "Pułapki") ludzka egzystencja niesie same zagrożenia...
"Z Różewicza dyplom" zespala dramaty o życiu w latach 60. minionego wieku. Jest śmiesznie i strasznie. Brzoza (po raz drugi, pełniej podchodzi do tej inscenizacji) włączył w spektakl listy wydobyte z IPN o tym, co zdrożało, donoszące na
bliźnich. Teksty (świetnie podane)... jak z Różewicza.
Portret Polaków we wnętrzu, podkreślony muzyką (autorstwa Jacka Grudnia) zarysowany został tak, że trudno go nazwać historycznym. Śledząc scenę, ma się świadomość ciągłości zdarzeń, konsekwencji mentalnych i kulturowych zmian.
Dwa "bisy teatralne" utwierdzają, że świat nie
zaczął się dziś. W takie właśnie postrzeganie "wkręceni" zostajemy już w szatni, gdy na ekranie aktorzy opowiadają o swoich dziadkach, rówieśnikach postaci ze sztuk i poezji Różewicza. Ze sceny kipi życie.
(-)
Express Ilustrowany
30 listopada 2011