Nasza współczesność jest kameleonowa

Z Rudolfem Ziołą, reżyserem przedstawienia "Genialna epoka. Szkice z Brunona Schulza" przed prapremierą w teatrze Wybrzeże

Do prozy Schulza jako reżyser wraca Pan co jakiś czas. To ktoś bliski Panu?

Bardzo. Działa na moją wyobraźnię, daje mi radość próbowania. Może to też dla mnie jakiś sposób na odsztampo- wienie mojego języka teatralnego.

Bo przełożenie języka prozy Schulza na scenę to wyjątkowo trudna rzecz?

To ćwiczenie jest w tym przedstawieniu rozciągnięte na wprawki czy próby w różnych językach teatralnych, z dużym udziałem działania beztekstowego.
Słowo "szkice" pojawia się nawet w podtytule. To nie jest, wyjaśnijmy przyszłym widzom, próba klasycznej adaptacji powieści Schulza.
Można powiedzieć, że to adaptowanie na żywo.

Z elementami improwizacji?


W tej fazie pracy nad przedstawieniem już nie ma elementu improwizacji.

Ale był wcześniej?

Oczywiście. W każdej scenie.

Rozmawiamy w trakcie próby. Scenografia jest, jak widzę, bardzo uboga. Sami aktorzy muszą odtworzyć niezwykły świat prozy Schulza?

To najtrudniejszy ekwiwalent - człowiek bez tekstu. Przede wszystkim liczy się tu aktor. Ale wiele rzeczy musiałem najpierw sam naszkicować, żeby dać aktorom śmiałość i wiarę, że takie przedsięwzięcie jest możliwe.

Widzów też Pan wciąga w jakieś współtworzenie?

Nie ma tu poszukiwania na siłę kontaktu z widzem. Myślę, że to sam Schulz powinien wciągać, no i aktorzy swoją rolą, a inne działania nie wydawały mi się konieczne.

Nie miałem na myśli wciągania widzów na scenę, ale takie, powiedziałbym, uruchomienie ich wyobraźni.

To bez wątpienia.

Może to jest powód, dla którego znów sięgnął Pan teraz po Schulza?

Wie pan, jest coś takiego, że ta nasza współczesność jest kameleonowa. Nasze "ja" czy nasze osobowości są z lansu, mody, zmienne, nieautentyczne. Coś robimy, bo tak się nosi, bo tak trzeba robić, taka jest tendencja czy styl, bo tak się wymyśla siebie. A Schulz daje nam naukę poszukiwania własnej tożsamości, własnych źródeł. I o tym mniej więcej jest ta próba.

Ulica Krokodyli ze "Sklepów cynamonowych" Schulza, symbol nieprawdy i tandety, to nasze dzisiejsze skłonności, by żyć według jakiegoś lansu?

Aż tak nie musiałem tego artykułować. Nie ma to tego rodzaju wykładni publicystycznej. Mówię o jakby echu skojarzeń, że przedstawienie w tę stronę zmierza. Ale nie jest to przedstawienie z żadną publicystyczno-socjologiczną tezą. To sztuka ku uświadomieniu, ale nie ku spoliczkowaniu albo - z drugiej strony - stręczeniu wzoru. Czyli, mówiąc Baumanem, to, żeby nas na powrót uczynić poszukiwaczami utopii, to jest pewnie niemożliwe, ale na pewno warto się zastanowić, czy jesteśmy sobą i skąd właściwie bierze się to, że tacy jacy jesteśmy, jesteśmy.



Jarosław Zalesiński
Dziennik Bałtycki
2 kwietnia 2012
Portrety
Rudolf Zioło