Naszymi rękoma?

W 70. rocznicę wybuchu powstania w getcie na warszawskiej Scenie na Woli zespół Teatru im. Józefa Katony z Budapesztu pokazał swoją wersję "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka, bo po premierach tego dramatu w Londynie, Warszawie, Toronto i Barcelonie przyszedł czas na Węgry

Rzecz jest ostra, brutalna, rozrachunkowa, nie oszczędza ani ofiar, ani oprawców. Stawia też pytania o sens życia w świecie tak okrutnie podzielonym religijnie, etnicznie, politycznie i mentalnościowo. Ale w realizacji węgierskich artystów zbyt łatwe wydaje się skrupulatne odtworzenie "polskiego kontekstu" wydarzeń i szukanie korzeni tylko naszego antysemityzmu, bez nawet drobnej sugestii, że nad Dunajem działy się rzeczy nie lepsze niż w Jedwabnem, bardziej masowe i bezwzględne. Dramat jest solidnie zrealizowany, aktorzy starsi niż w polskiej inscenizacji wydają się wiarygodniejsi (np. Peter Haumann jako Abram Baker-Piekarz), a jednak obracanie się wciąż w obrębie tych samych sporów, jakie w Polsce wybuchają przy każdej okazji (np. filmu "Pokłosie"), rodzi podejrzenie, że węgierscy bratankowie chcą w ten sposób trochę się oczyścić naszymi rękoma.



Bronisław Tumiłowicz
Przegląd
9 maja 2013