Nawet najlepszy teatr nie ma sensu, jeśli stoi pusty

- Najważniejsze jest pierwsze wrażenie, to, co widz zobaczy od razu po podniesieniu kurtyny. Nasze przedstawienia są realizowane z rozmachem, dużym nakładem kosztów, adekwatnie do wielkości i możliwości sceny - mówi ROBERTO SKOLMOWSKI, dyrektor Opery i Filharmonii Podlaskiej - Europejskiego Centrum Sztuki w Białymstoku.

Białystok jest miastem, które w ogóle nie kojarzy się z operą. Tymczasem pan został dyrektorem... Opery i Filharmonii Podlaskiej.

- Większość dużych polskich miast ma tradycję operową, w Białymstoku jednak wiąże się ona jedynie z funkcjonującą tu w XVIII wieku Komedialnią - teatrem hetmana Jana Klemensa Branickiego, która de facto była pierwszą stalą sceną teatralną w Polsce. Później, przez setki lat, w Białymstoku nie było opery. Dopiero w 2012 r. miasto otrzymało wspaniale wykończony i wyposażony budynek opery.

Uporządkujmy chronologię. Dyrektorem został pan w 2011 r. Siedziba Opery i Filharmonii Podlaskiej została otwarta w 2012 r. Co działo się w tym czasie?

- To było piętnaście najtrudniejszych miesięcy w moim życiu. Musiałem przecież zbudować całkiem nową instytucję. Po filharmonii odziedziczyłem 70-osobową orkiestrę symfoniczną i 60-osobowy chór. Oba zespoły występowały na scenie koncertowej, nie mając wcześniej do czynienia ze spektaklami operowymi. Muzycy musieli się zmierzyć z zupełnie nowymi oczekiwaniami. Stali się współtwórcami przedstawienia, dramatu rozgrywającego się między muzyką a słowem. Trzeba było ich do tego przygotować z pomocą specjalistów. Równie ważne było skompletowanie zespołu pracowników administracyjnych i technicznych, którzy odnaleźliby się w specyfice teatru operowego.

I gdzie ich pan znalazł?

- Zarówno pracownicy administracyjni, jak i techniczni, a także artyści, to w większości mieszkańcy województwa podlaskiego lub autochtoni, którzy wyjechali i wrócili, żeby z nami pracować. Stanowią oni około 97 proc. pracowników Europejskiego Centrum Sztuki. Rekrutację przeprowadzałem z udziałem psychologa, pani Katarzyny Liedke, która pomogła mi stworzyć profile osobowościowe kandydatów na poszczególne stanowiska, odpowiednich do pracy w instytucji, jaką prowadzę. Potrzebowałem ludzi, którzy będą w stanie w ciągu kilkunastu miesięcy nauczyć się nowego zawodu, jak również odpornych na stres, który jest nieodłącznym elementem tej pracy.

Udało się?

- Pracuję teraz z najlepszym zespołem w Polsce. Korzystam z pomocy doradców, specjalistów z różnych dziedzin, od technologii teatralnej po dyrygenturę, a nawet sport. Koncentracja, spokój i odporność psychiczna to ważne cechy ludzi zajmujących się sceną, cechy charakterystyczne dla sportowców - szczególnie karateków i judoków. Po konsultacji z Piotrem Sawickim, mistrzem świata w karate kyo-kushin, który prowadzi klub sportowy w Białymstoku, wybrałem z jego pomocą 12 czynnych sportowców. Zaprosiliśmy ich na spotkania z największymi autorytetami w dziedzinie teatru, m.in. z Maciejem Wojciechowskim, technologiem teatralnym, oraz z Pawłem Dobrzyckim, scenografem. Po kilkumiesięcznym szkoleniu sportowcy byli już przygotowani do pracy przy obsłudze spektakli. W podobny sposób dobieraliśmy i uczyliśmy garderobiane, pracowników administracyjnych i technicznych. Nasi specjaliści od światła, dźwięku i multimediów to fenomenalni inżynierowie, wykształceni także pod kątem merytorycznym.

Na jakich widzów pan liczy?

- To nie jest miejsce dla wyselekcjonowanej grupy, to jest miejsce dla każdego. Bo Europejskie Centrum Sztuki to nie tylko opera i filharmonia, to także ogromne centrum wystawiennicze i kino. Odpowiadamy na oczekiwania przedstawicieli wszystkich grup wiekowych, o różnych zainteresowaniach. Repertuar jest urozmaicony. Gramy opery, musicale, sprowadzamy na koncerty największych polskich artystów jazzu, rocka, popu. Oprócz tego, nasza instytucja stanowi wielkie przedsięwzięcie edukacyjne. Organizujemy m.in. interaktywne przedstawienia nawet dla najmłodszych dzieci, otwarte próby generalne przed koncertami i lekcje muzyki, w których uczestniczą uczniowie szkół z całego województwa. Jesteśmy nastawieni przede wszystkim na widza - bo teatr, choćby najlepszy, nie ma sensu, jeśli stoi pusty.

No i jak jesteście przez widzów odbierani?

- W ubiegłym roku odwiedziło nas 206 tysięcy widzów! W ciągu 366 dni ubiegłego roku zorganizowaliśmy 552 wydarzenia!

Bilety już w tej chwili należy rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Sukcesem będzie to, jeżeli po kilku latach zyskamy stałą widownię. To już się zaczyna. Wiem to z rozmów z widzami. Ta instytucja była niesłychanie potrzebna. Tym bardziej że zyskują na niej także sklepy, hotele, restauracje, taksówkarze. Jej działalność wpływa na zwiększenie przychodów województwa.

Słowem, Opera i Filharmonia Podlaska mają sukces. Jaka jest jego tajemnica?

- Trzeba umieć zafascynować odbiorcę. Najważniejsze jest pierwsze wrażenie, to, co widz zobaczy od razu po podniesieniu kurtyny. Nasze przedstawienia są realizowane z rozmachem, dużym nakładem kosztów, adekwatnie do wielkości i możliwości sceny. Dajemy ludziom wielkie widowisko na wysokim poziomie artystycznym. Muzycy są przygotowani do występów o różnym charakterze, chórzyści i soliści biorą udział w zajęciach baletowych, dzięki czemu mogą aktywnie uczestniczyć w przedstawieniach operowych i musicalowych. Ważnym elementem tego sukcesu jest także zgrany zespół, w którym każdy dobrze się czuje i jest zaangażowany w to, co robi.

Dbamy też o historyczną wierność wykonania. Funkcjonuje u nas zespół grający na kopiach dawnych instrumentów, zakupionych specjalnie na ich potrzeby. Wystawiamy nawet opery barokowe. Ważny jest każdy szczegół, na przykład w "Traviacie" tubę zastąpiliśmy cimbasso, żeby być wiernym kompozytorowi, który na tubę nie pisał.

Współpracujecie z podobnymi instytucjami za granicą?

- Jesteśmy otwarci na Wschód. Nasze spektakle i koncerty cieszą się ogromną popularnością wśród sąsiadów zza wschodniej granicy. Sprowadzamy chóry z Rosji, planujemy organizację występów teatru rosyjskiego. Mój zespól jest wielojęzyczny i wielokulturowy, co ułatwia kontakty z przyjezdnymi.



Magdalena Bartnikowska
Gazeta Olsztyńska
9 stycznia 2014