Niby z czaszką a nie Hamlet
Przeglądając zdjęcia znajdujące się w archiwum Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego pierwszą konstatacją jest chęć porównania "Czaszki z Connemary" do "Hamleta". Chęć do komparatystyki niknie, gdy na własne oczy obejrzymy sztukę.Inscenizacja tekstu stworzonego przez Martina McDonagha, irlandzkiego dramatopisarza oraz reżysera filmowego, stanowiąca drugą część tzw. Trylogii Leenane, zatytułowana "Czaszka z Connemary", wystawiona na scenie kameralnej w Malarni przynależnej do Teatru Śląskiego w Katowicach może wywołać nielada zdziwienie.
Zgrabnie opowiedziana, przejmująca historia podstarzałego człowieka, który po tajemniczej śmierci żony otrzymał posadę grabarza urzekła widzów. Publiczność zgromadzona w kameralnej sali dzięki niezwykłej bliskości aktorów zamieniła się w personifikację empatii. Dzięki psychologizmowi zastosowanemu przez Wiesława Kańtocha grającego główną rolę Micka widz stał się medium personalnej narracji.
Zaskakujący koncept dotyczący wywołania deszczu, oddzielającego przestrzeń otwartą, przestrzeń podwórka od sfery domu, w którym prowadzona była akcja był niezwykle przemyślanym chwytem, podnoszącym atrakcyjność spektaklu.
Na scenie za pomocą scenografii odwzorowano wnętrze ubogiej, irlandzkiej chatynki, zamieszkiwanej przez samotnika. Jej nieodłącznym atrybutem okazał się niewielki piecyk, nadający koloryt swojskości, bezpieczeństwa i ciepła.
"Czaszka z Connemary" to pełna ironii i naszpikowana czarnym humorem opowieść o życiu znudzonego swoją egzystencją samotnego człowieka. Inscenizacja urzeka prostotą wysłowienia, brakiem ozdobników oraz wyzuciem z patosu. Przedstawia szarą, szorstką i niewesołą rzeczywistość. Reżyserka Katarzyna Deszcz, nie wzbrania się przed użyciem całej plejady niecenzuralnych słów. Dlatego też ucho widza ma do czynienia nieustannie z gromadą "kurwiów", chamów oraz z innymi kolokwialnymi tworami językowymi. Wszak taka jest życiowa prawda. Zatem, po cóż stroić realizm w kolorowe piórka, skoro jest on daleki od idealizmu.
Inscenizacja irlandzkiej sztuki zawiera studium postaci. Na oczach widza rozgrywają się wewnętrzne dramaty bohaterów. Sztukę cechuje psychologizm. Widz zostaje wprzęgnięty w system trybików napędzających, motywujących zachowania postaci prezentujących się na scenie. Raz wciągnięty do inscenizowanego świata, jakże bogatego w wymiarze duchowym, ma kłopoty z wyrwaniem się z niego.
Obserwując sceniczne metamorfozy bohaterów, można doszukać się uniwersalnych prawd, jakimi rządzi się ludzkość. Niczym nie wyróżniający się policjant, marzący o sławie Kojaka sam dopuszcza się przestępstwa oraz wykradzenia zwłok żony Micka, by wrobić bohatera w kryminalne zawiłości, a także olśnić przełożonych swoją przenikliwością i błyskotliwością. Jest to doskonały obiekt badawczy do analizy, którego należy posłużyć się freudowso-jungowską psychoanalizą.
Motyw kominka przywodzący na myśl metaforyczne ciepło domowego ogniska jest w sztuce niewłaściwym skojarzeniem, gdyż w domu tym pod osłoną nocy, grabarz owładnięty furią rozbija młotkiem szkielety, wyciągnięte z grobów, które za dnia musiał opróżnić.
Świat bliski autorowi sztuki udało się ukazać na katowickiej scenie teatralnej dzięki zastosowaniu padającego deszczu, oświetlenia oraz specyficznej muzyki. Zmianom miejsca akcji towarzyszyło skąpe oświetlenie oraz irlandzkie melodie, dodające sztuce lokalnego kolorytu.
"Czaszka z Connemary" to inscenizacja, która do ostatnich sekund trzyma widza w napięciu. Wydawać by się mogło, iż założeniem reżyserki była nieustanna konieczność rewindykacji przeczuć publiczności oraz niejaka drwina z ich intertekstualnych skojarzeń i wynikowego wnioskowania. Tutaj nic nie jest pewne, bo zaprezentowany świat został obliczony na rozczarowanie. Pozytywne także.
Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
8 maja 2009