Nie czytałem "Quo Vadis"

Pierwszy raz przeczytałem „Quo vadis” w podstawówce, miałem gorączkę, czterdzieści stopni, i stwierdziłem, że przeczytam książkę. Przeczytałem, wzruszyłem się - mówi Rafał Rutkowski, reżyser spektaklu "Quo Vadis".

„Łaźnia na gorąco": Najpierw „Trzej Muszkieterowie", teraz „Quo vadis". Dokąd zmierzacie?

Rafał Rutkowski: Po drugim przedstawieniu chcemy zakończyć naszą trylogię. Jest kilka propozycji: z racji tego, że jest nas czterech, myślimy o „Czterech pancernych". Myśleliśmy też o „Gwiezdnych wojnach", ale mamy kłopot z obsadzeniem Jabby de Hutt.

Marcin Perchuć: Myśleliśmy także o „Dziadach" Adama Mickiewicza. Z tym, że byłyby to „Dziady" w okrojonej wersji – będzie tylko Dziad. No i być może jakaś młoda dziewczyna.

Pamiętacie pierwszą lekturę „Quo vadis"? Dostrzegliście w niej już wtedy dywersyjny potencjał?

M.P. Ja nie przeczytałem „Quo vadis", tak jak nie przeczytałem „Trylogii" w całości, więc niczego nie dostrzegłem. Uważamy natomiast, że jest to bardzo fajna westernowa opowieść o miłości i przygodach.

R.R. Pierwszy raz przeczytałem „Quo vadis" w podstawówce, miałem gorączkę, czterdzieści stopni, i stwierdziłem, że przeczytam książkę. Przeczytałem, wzruszyłem się. Przygody Marka Winicjusza, Ligii chrześcijan i złego Nerona przypadły mi do gustu. Kiedy przeczytałem ją ponownie, będąc już dojrzałym mężczyzną, zaśmiewałem się co drugą stronę! Jest to fantastyczna książka, nadająca się na pastisz lub przedstawienie w formie muzycznej komedii, i w tym kierunku zmierzamy. Dziękujemy ci Henryku Sienkiewiczu.

Jeden z Was będzie w spektaklu grał także Ligię. Lubicie przywdziewać kobiece ciuszki?

M.P. Nie lubimy, uważamy to za obciążenie, natomiast postanowiliśmy nie dopuścić żadnej kobiety do tak fantastycznego projektu i żadnego parytetu nie będzie!

R.R. Budżet nie jest też zbyt wygórowany, więc nie możemy kupić gorsetów ani podwiązek. Ale zważywszy na to, że w starożytnym Rzymie nie noszono tego typu ubioru, będziemy musieli pewnie Ligię przywdziać w parciany wór, ubrać ją skromnie i ubogo. Narzekamy na to, ale wolimy być w zgodzie z epoką niż poszaleć i dać radość ludziom, którzy lubią mężczyzn przebranych za kobiety.

Nasi informatorzy donoszą, ze intensywnie przygotowujecie się do spektaklu: widziano was w zoo na szkoleniu z lwami, na próbach zespołu Gladiators, w karczmie Rzym. Zdradzicie szczegóły z tych przygotowań?

R.R. Rzeczywiście w nocy poszliśmy posłuchać, jak ryczą lwy, ze względu na to, że w czasie rzezi chrześcijan lwy ryczały bardzo. Jeden lew był dość leniwy, więc rzucaliśmy w niego kasztanami. Ucierpiał Adam, który gra Marka Winicjusza, ale blizny na jego twarzy tylko pogłębiły jego postać. Jeśli chodzi o koncert Gladiators oraz karczmę Rzym, niestety, nie wpuszczono nas do tej karczmy, powiedziano, że jesteśmy nietrzeźwi. Kompletna bzdura! Wcześniej mieliśmy próby właśnie i tam rzeczywiście piliśmy – ale odrobinę! - piwa. Chcieliśmy poczuć się jak prawdziwy zespół rockowy.

M.P. Najwięcej nam dały jednak koncerty, które wykonaliśmy jako Indianie peruwiańscy na dworcu metra w Warszawie.

Teatr Montownia składa się z czterech aktorów, zaś w „Quo vadis" znajduje się niezliczona ilość ról. Jak rozwiązaliście te niedobory kadrowe?

R.R. Staraliśmy się obsadzać po równo, było sporo kłótni: większość chciała grać postaci inteligentne, mądre i te, które mają najwięcej tekstu. W związku z tym, jako adaptator tekstu, skreślałem go tak, żeby wszyscy mieli mniej więcej po równo. Raczej aktorzy są zadowoleni. Adam, który gra tylko jedną postać - Marka Winicjusza, z jednej strony ma łatwiej, ale z drugiej trudniej, patrzy na moje próby wcielenia się w Ligię i widzę u niego zazdrość.

R.R. Marcin jest zmęczony, bo musi sobie poradzić z trzema postaciami. Znosi to dzielnie.

M.P. ...i z czterema piosenkami, a jako aktor kompletnie nieśpiewający – mam nadzieję, że zaskoczę i siebie, i widzów.

R.R. Największe kłopoty mamy jednak ze zmianą obuwia w trakcie, ale myślę, że do premiery uda nam się to opanować.

Czy książka wydana 118 lat temu nadal jest w stanie być atrakcyjna dla dzisiejszego odbiorcy?

M.P. Nie mieliśmy w książki wydanej 118 lat temu w ręku, więc nie wiemy za bardzo, jak została wydana. Natomiast wiek tu nie gra roli – mieliśmy młodsze wydania i one są absolutnie atrakcyjne: z wieloma obrazkami, zakładkami, bardzo ciekawymi ilustracjami, więc to zapładnia.

R.R. Wydanie, z którego korzystaliśmy, miało mnóstwo odnośników i wyjaśnień, dzięki temu mogłem zrozumieć dużo ciekawostek, których prawdopodobnie nie zrozumiałbym 118 lat temu. Dzięki tej współczesnej technice i wiedzy „Quo vadis" nabrało kolorów, np. dowiedziałem się, co znaczy słowo „peplum" - ale tego nie zdradzę, trzeba przyjść na przedstawienie.

R.R. - Rafał Rutkowski
M.P. - Marcin Perchuć



(-) (-)
Materiał Teatru
22 października 2014
Spektakle
Quo vadis