Nie dla rozrywki

Na opolską scenę wkroczyła dramaturgia Samuela Becketta. Trzy krótkie jednoaktówki: "Szczęśliwe Dni", "Komedia" i "Ostatnia taśma Krappa" w reżyserii debiutanta Pawła Świątka sprawnie połączone w jedną całość tworzą spektakl ukazujący ludzkie problemy

Nieustanna walka bohaterów z bezradnością, strachem przed śmiercią, miłością naznaczoną głęboką samotnością objawia się potokiem słów, wielokrotnie powtarzanych przez aktorów. Niestety - wypowiadane słowa zamiast przynieść ulgę, stają się jedynie środkiem pogłębiającym świadomość bohaterów, odzierają ich z resztek nadziei.

Irlandzki Noblista Samuel Beckett w swoich dziełach poruszał głownie tematy egzystencjalne. Sam wiele lat chorował na ciężką depresję, nie mógł pogodzić się z własnym istnieniem, znaleźć w nim sensu. W jego dziełach życie staje się pułapką, emocje zakleszczają człowieka w swej próżni, nie dopuszczając do prawdziwego szczęścia. Podobne odczucia mogą nachodzić widza, przyglądającego się sytuacji bohaterów opolskiego spektaklu.

Jak na Becketta przystało, wydarzenia nie są osadzone w określonym miejscu i czasie, a poszczególne wątki danej historii przeplatają się ze sobą w nie do końca zrozumiałym rytmie. Brak fabuły, widoczny we wszystkich trzech historiach oraz połączenie ich przez reżysera w jedną spójną całość, pomijając przy tym podstawowe schematy kompozycyjne podkreślają ogólny kontekst dramatu samotnego, wyobcowanego człowieka.

Spektakl wystawiany jest w dekoratorni teatru. Przestrzeń sceniczna przypomina trochę dużą salę szpitalną lub kostnicę. Powierzchnia otoczona przezroczystą, falującą folią nawiązuje do przemijalności i śmierci. Trzy stelaże łóżek i wiele pustych krzeseł, na których swoje miejsce mógłby znaleźć każdy z licznej widowni teatru, świadczą o uniwersalności przeżywanych na scenie rozterek. Przezroczyste tworzywo sztuczne, po którym stąpają aktorzy daje wrażenie głębi. Podłoga staje się delikatną taflą wody, która może pochłonąć każdego znajdującego się na krawędzi życia. Przestrzeń sceniczna staje się miejscem \'między\': między życiem a śmiercią, swoistą poczekalnią dla zatopionych w nieszczęściu bohaterów.

Spektakl rozpoczyna "Ostatnia taśma Krappa". Sędziwy mężczyzna (Mirosław Bednarek) od wielu lat rejestruje w dzień swoich urodzin własne przemyślenia. Gdy mija kolejny rok, bohater postanawia skonfrontować się z wypowiedziami nagranymi dużo wcześniej. Z trudem rozpoznaje siebie, ubolewa nad straconymi w życiu szansami oraz klęską, jaką poniósł jako artysta i człowiek. Słyszymy przerażający lament człowieka w podeszłym wieku. Na wpół nagi mężczyzna, odarty z resztek życia, przemieszczający się w szybkim tempie po scenie, jakby szukał swego miejsca, wzbudza lęk. Jest to lęk przed przyszłością, która może złamać każdego. Umiejętne operowanie głosem, emocje emanujące z ruchów ciała i wbitego gdzieś w dal wzroku sprawiają, że publiczność razem z aktorem odczuwa gorzkie uczucie żalu. Odczucia potęgują odtwarzane ciągle nagrania. Wpadamy w pętlę życia, która wymusza pytanie, czym jest nasza tożsamość i kim tak naprawdę jesteśmy.

"Komedia" opowiada o losach trójkąta miłosnego (Arieta Los-Pławszewska, Grażyna Misiorowska, Mirosław Bednarek). Uwikłani w przeszłość bohaterowie wciąż powtarzają te same rozmowy pełne żalu i pretensji. Odziane w samą bieliznę żona i kochanka siedzą po środku swych łóżek, a ustawione naprzeciwko kamery rejestrują ich wypowiedzi, które następnie są odtwarzane na zamieszczonych na łóżkach małych ekranach. Jest to nowatorska interpretacja urn, w których, według dramatu Becketta, zamknięci są bohaterowie. Rozmowa jest bardzo dynamiczna, kobiety wręcz się przekrzykują, dając wyraz krzywdy wyrządzonej przez ukochanego. Taka gra aktorska wymagała nie lada precyzji i koncentracji, ale opolskie aktorki poradziły sobie świetnie, choć widoczny był wysiłek, który w to wkładają, co trochę rozpraszało i odwracało uwagę od wsłuchiwania się w szybką wypowiedź.

Ostatni akt należy do fenomenalnej Judyty Paradzińskiej. Aktorka grająca Winne z "Szczęśliwych dni" w rozmowie z mężem wyrzuca z siebie wszystkie emocje. Bezradność, która tkwi w niej od zawsze, zabijana jest afirmacją, próbą pogodzenia się z własnym losem. Zwykła, żałosna kobieca paplania o wszystkim i o niczym jest błaganiem o wysłuchanie przez ukochanego.. Przemijająca miłość, śmierć, codzienna monotonia, obojętność i bezradność niszcząca kobietę - wszystkie te emocje można było wyczytać z twarzy aktorki. Ubrana w skąpy strój, skierowana twarzą ku widowni wyliczała codzienne, drobne zajęcia, które sprawiają, że jest szczęśliwa. Jednak ta absurdalność życia przestaje jej wystarczać, zaczyna ją powoli pochłaniać i bezlitośnie niszczyć. Błysk łez w oczach aktorki oraz wybitna umiejętność operowania głosem perfekcyjnie wyrażały rozpacz bohaterki.

Trzy odmienne historie różnych osób, posiadające jedynie wspólny motyw ludzkiego nieszczęścia, zostały połączone przez reżysera w bardzo zgrabny i spójny sposób. Cała inscenizacja staje się jedną opowieścią o cierpieniu i strachu. Pomysł stworzenia spektaklu bez określonej fabuły i zmian w przestrzeni scenicznej, porównywalnej stylizacji aktorów i obecności na deskach wszystkich bohaterów jednocześnie jest bardzo ciekawym i odważnym krokiem. Dzięki owym zabiegom reżyserskim oraz wspólnej tematyce trzech jednoaktówek szwy spajające całą historie stają się niewidoczne dla odbiorcy. Kolejność przedstawionych dramatów zapętla się. Zaczynając od "Ostatniej Taśmy Krappa", reżyser płynnie przenosi widownię do "Komedii" i "Szczęśliwych Dni", by znów powrócić do pierwszego dramatu, który zamyka całe widowisko. Poszczególne wątki kończyło zejście bohaterów ze sceny. Tym sposobem przestrzeń coraz bardziej pustoszała, co potęgowało uczucie narastającej pustki odczuwanej przez widza.

Debiut Pawła Świątczaka można zaliczyć do udanych. Ciekawa aranżacja, stonowane multimedia i potęgująca odczucia gra świateł dodaje atrakcyjności emocjonalnym monologom. Jednak spektakl nie jest skierowany do każdego odbiorcy, nie jest pewnego rodzaju rozrywką, nie szokuje, nie jest wydarzeniem, na które wybieramy się z rodziną, by miło spędzić niedzielne popołudnie. Wielu odbiorcom nie daje tego, czego oczekują od współczesnego teatru, czyli prowokacji. Spektakl Świątczaka przede wszystkim wzbudza wiele emocji i nakłania do przemyśleń na temat ludzkiej egzystencji i własnego życia. Może zmienić sposób postrzegania wielu spraw dotyczących własnej tożsamości i mijającego czasu. Spektaklu może i nie ogląda się z przyjemnością i uśmiechem na twarzy, jednak w dzisiejszych czasach, gdzie każdy żyje z zawrotną prędkością, warto zatrzymać się na chwilę, by oddać się refleksji, a to wydarzenie stanowi odpowiedni przystanek.



Katarzyna Majewska
Dziennik Teatralny Opole
28 grudnia 2011