Nie można grać "Wesela" bez tłumu

Rozmowa z Gezą Bodolay`em - reżyserem "Wesela" w Teatrze Słowackiego w Krakowie

Izabela Oleksik (FMK) Dziennik Teatralny: W jaki sposób doszło do nawiązania współpracy pomiędzy Panem a Teatrem Słowackiego? Jak to się stało, że reżyseruje Pan "Wesele"?

Geza Bodolay: Krzysztof Orzechowski, dyrektor Teatru Słowackiego, widział ostatnio na festiwalu w Toruniu moją "Śmierć Dantona". Potem w "Twórczości" napisano znakomitą recenzję o festiwalu w Toruniu. Widocznie mu się to wszystko spodobało. Po spektaklu rozmawialiśmy trochę i on zapytał mnie dwa tygodnie później, czy nie chciałbym zrobić "Wesela" i to dokładnie w tym teatrze. Chciałbym tu wspomnieć, że "Wesele" w moim życiu to jest bardzo dziwna historia. Spotykam je na drodze w różnych bardzo dziwnych momentach mojego życia. Miałem jakieś 16 lat, kiedy film Wajdy wszedł do kina na Węgrzech. Wiele razy to oglądaliśmy - ja około 7 razy. Wtedy właśnie po raz pierwszy się z nim spotkałem. Jako dziecko byłem kiedyś w Polsce - mój ojciec w latach 60-tych pracował na uniwersytecie. Mało osób wie, że wystąpienia na uniwersytetach zaczęły się w Warszawie 8 marca, później był Paryż i jeszcze potem Praga. Nasza rodzina miała zawsze związek z różnymi "rewolucjami". Zresztą mój ojciec dwa razy siedział w więzieniu. Dla nas rewolucja i niepodległość to były myśli fundamentalne, choć może już wtedy to nie było modne. Kiedy w Teatrze Narodowym na Węgrzech wymyślono, żeby Andrzej Wajda zrobił "Wesele", takie samo jak w Teatrze Starym w Krakowie i później także w Salzburgu, to równocześnie zaproponowano mi, jako tak zwanemu młodemu reżyserowi - a miałem już około 37 lat - żeby pojechał tam, zobaczył ten spektakl i później zrobił inną wersję "Wesela" w Teatrze Narodowym. Z różnych powodów ten spektakl zrobił jednak ktoś inny. Później zostałem dyrektorem Teatru w Kecskemet. Już w drugim roku zrobiłem węgierskie "Wesele". To jest faktycznie dramat Wyspiańskiego - oczywiście postacie z "Wesela" były dla publiczności np. w Salzburgu czy na Węgrzech kompletnie niezrozumiałe. Ale te postacie można było utożsamiać z osobami z historii Węgier. To bardzo ciekawe, jak to można było zamienić: zamiast Wernyhory pojawił się Rakoczy, który na początku XVII wieku był liderem powstania przeciwko Austrii. Inna postać z naszej historii była przedstawiona jako Upiór, Hetmanem był jeden z naszych dowódców, który poddał się w walce przeciwko Rosjanom w 1849. Poza tym Poeta cytował wiersze naszego największego poety Endre Ady, który były tylko 7 lat młodszy od Wyspiańskiego - myślę zresztą, że jeżeli on pisałby dramaty, to napisałby coś podobnego jak Wyspiański. Chochoł jest również zupełnie niezrozumiały dla Węgrów - zrobiliśmy z niego stracha na wróble. Wtedy muzykę również robił Radwan, choć była tam też muzyka węgierska To było jakieś 9 lat temu i była to jedyna, poza tą w Teatrze Narodowym, inscenizacja "Wesela" na Węgrzech. Ja myślałam, że na tym skończy się moja historia z "Weselem", gdyż nigdy nie robię nic dwa razy. Kiedy latem Krzysztof Orzechowski przyszedł do mnie, to pomyślałam, że nie mogę od razu powiedzieć - nie. Po pierwsze, to jest inna sztuka, w tym sensie, że to jest oryginalne "Wesele" Wyspiańskiego. Poza tym, z takimi naprawdę świetnymi aktorami, to trzeba zrobić i to właśnie w Polsce.

FMK: Czy czuje Pan na sobie presję? W końcu ponad 100 lat temu na tej samej scenie była prapremiera Wesela przygotowana przez samego Wyspiańskiego?

G. B: Prawdę mówiąc - nie. Przecież Wyspiański mógłby żyć teraz i być tu z nami. I tylko tyle. Myślę, że tekst z trzeciego aktu, to jest najwybitniejszy tekst, który w ogóle istnieje w literaturze - ten moment, kiedy oni czekają. Dla mnie zresztą te formalne kwestie nie są takie ważne. Ważne jest, aby przekazać, mówić o tym, co jest ważne dla nas. I to tak samo ważne teraz, jak i kiedyś, przed wszystkimi zmianami, które następowały w historii. Dla nas ta scena, to było oczekiwanie rewolucji, a teraz przecież rewolucja nie jest potrzebna. Teraz każdy niech oczekuje, czego chce - Chrystusa, końca świata czy jakiejś nowej rewolucji.

FMK: Z okazji roku Wyspiańskiego w niemalże każdym mieście premiera "Wesela" w różnych interpretacjach, począwszy od tradycyjnych do zupełnie awangardowych. W która stronę zmierza Pana spektakl?

G. B: Dla mnie to taka sama interpretacja jak np. Büchnera. Nie ma dla mnie różnicy między nim, Wyspiańskim a Szekspirem. Biorę tekst i czytam. Ja lubię, kiedy dramat ma strukturę, kiedy jest jakaś myśl. W ostatnim czasie widziałem kilka spektakli. Reżyserzy w Polsce mają kłopot z tym, ze bardzo muszą i chcą zrobić coś, co będzie ich wyróżniało wśród innych przedstawień. W Krakowie gra się "Wesele" nawet w toalecie. Jeśli chodzi o mój spektakl, to nie uważam, żebym musiał do oryginalnego tekstu dodawać inne teksty, chociaż na Węgrzech tak zrobiłem. Tutaj idziemy chronologicznie - żadna scena nie jest przestawiona. Nie ma Marysi i Widma. Jest jednak dużo krócej niż u Wyspiańskiego. Ja nie lubię przedstawień, które trwają 4 godziny - mój system nerwowy tego nie wytrzymuje.

FMK: W "Weselu" mamy całą barwną galerię postaci. Czy którąś z nich uważa Pan za najważniejszą, czy skupił się Pan na jakiejś konkretnej?

G. B: Mógłbym powiedzieć teraz, że nie, nie ma kogoś takiego. Ale. jest. Wcześniej, kiedy zaczynaliśmy, ja o tym nie wiedziałem. Poeta jest dla mnie bardzo ważny. Genialność "Wesela" polega na tym, że każda postać coś oznacza i nie tylko dla siebie, ale i dla innych postaci. Nie można grać "Wesela" bez tłumu. Nie jest on takim tłumem, jak u innych dramaturgów - każdy ma coś ważnego do powiedzenia. Chociaż w naszym węgierskim "Weselu" Maryna i Rachela, choć dla Polaka to może wyglądać dziwnie, to była jedna kobieta. W Polsce to nie miałoby sensu. Bardzo się cieszę, że mamy tutaj takich aktorów, a przede wszystkim aktorki, które potrafią to zagrać. Najważniejszy jest Poeta i kobiety.

FMK: Co prawda "Wesele" to już nie świętość, której nie można szargać, niemniej każda premiera "Wesela" jest analizowana pod kątem współczesnej kondycji Polaków. "Wesele" jest pisane tu i teraz. Jaka jest Polska i Polacy w Pana "Weselu"?

G. B: Uważam, że Kraków przez wieki był miastem międzynarodowym, w tym także węgierskim. Tu, na UJ studiowali również Węgrzy. Nasza historia jest w wielu punktach wspólna. Oczywiście, "Wesele" można robić tylko w krajach niewielkich. Dla Francuzów czy Anglików to zupełnie nic nie znaczy. Głęboko wierzę, że dla Baska, dla Estończyka, dla Węgra, dla każdego małego narodu, który walczył o niepodległość, dramat Wyspiańskiego będzie znaczył to samo, co dla Polaków. Zawsze myślałem, że jeśli wykreślimy te wszystkie teksty aktualne dla sytuacji Polaków sprzed 100 lat, to pozostanie czysty dramat, tak jak u Szekspira. Jestem pewien, że trzeba to grać, choćby dlatego, że poetyczność u Wyspiańskiego jest rozwinięta w skali niespotykanej gdzie indziej. Mówię tu o scenie trzeciej, która potrafi oczarować.

FMK: Jak współpracuje się Panu z polskim zespołem?

G. B: Jak już nie raz mówiłem, to fantastyczni aktorzy. Warunki pracy są bardzo ciekawe. Oczywiście w Polsce jest specyficznie. To należy do Polskiej natury. Ja jako pół-Polak mogę takie rzeczy mówić. Tutaj nie byłem dwadzieścia lat, wcześniej tylko jako dziecko. Nic się nie zmieniło, w sensie myślenia. Jutro to nie zawsze jutro, ale kiedyś na pewno. To tak, jak "jutro" u Wyspiańskiego. Podobnie jest na Węgrzech - my też czekamy na jakieś jutro.

FMK: Czy zaczynając pracę przyszedł Pan z gotowymi pomysłami na inscenizację, czy "Wesele" to efekt współpracy całego zespołu?

G. B: Oczywiście, że to wspólna praca przede wszystkim aktorów. Ja mówiłem o tym, że znałem już sztukę, ale nie przyszedłem tutaj z jakąś koncepcją do wykonania. To byłoby fatalne. Nigdy w życiu tak nie pracowałem i to byłoby niemożliwe, choćby dlatego, że wszystko się zmienia, np. Ksiądz jest chory. W ogóle sprawa z Chochołem bardzo ciekawie się rozwinęła. Od wczoraj mam nawet konia, którego wcześniej nie było.

FMK: W czerwcu tego roku zaprezentował Pan "Śmierć Dantona" w Toruniu, czy ma Pan jeszcze inne plany, propozycje związane z Polską?

G. B: Teraz musimy po pierwsze doczekać premiery. Ja nigdy nie staram się o takie możliwości. Chociaż oczywiście, gdyby trzeba było emigrować, choć tego nie chcę, to latem chciałbym mieszkać w Polsce, a zimą we Włoszech.

FMK: Dziękuję za rozmowę Wywiad przeprowadzono 10 grudnia 2007 roku w Krakowie.



Izabela Oleksik
Dziennik Teatralny Kraków
18 stycznia 2008
Portrety
Geza Bodolay