Nie oberwałem landrynką

O sztuce, gwiazdorstwie, trudnych początkach i warszawskich blokersach. Rozmowa z Mikołajem Roznerskim, aktorem Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie

Ewelina Drela/ FMK/ Dziennik Teatralny: Jak to się stało, że zostałeś aktorem? Mikołaj Roznerski: Aktorem zostałem przez przypadek. W liceum bawiłem się w kółko teatralne. Nasza grupa nazywała się "Chyże jeże". To był teatr amatorski, ale robiliśmy sztuki Gombrowicza, Maeterlincka czy Goethego i świetnie się tym bawiłem. Uczęszczałem tam z moim serdecznym przyjacielem i to jego marzeniem było zdawać na PWST i zostać aktorem. On namówił mnie, żebym zdawał na aktorstwo. Za pierwszym razem się nie udało, ale zdałem egzamin w Łodzi i Krakowie. To mnie bardzo podbudowało, dlatego przez rok uczyłem się w Państwowym Studium Kształcenia Animatorów Kultury i Bibliotekarzy. Tam powstała grupa teatralna Scena Witkacego, no i się wciągnąłem. Nie potrafię do końca wytłumaczyć dlaczego aktorstwo. Na pewno z przypadku, ale też pewnie z wielkiej miłości, późnej pasji do teatru. Tak naprawdę to wychowałem się na wsi, tam chodziłem do podstawówki i gdyby nie to, że poszedłem do liceum we Wrocławiu, teraz pewnie byłbym mechanikiem samochodowym lub piekarzem, a na pewno nie zajmowałbym się sztuką. FMK: Czym się według Ciebie charakteryzuje artysta? M.R: Przede wszystkim osiągnięciami. Moim zdaniem człowiek może się nazwać artystą wtedy, kiedy naprawdę osiągnął wiele w jakiejś dziedzinie. Kiedy jest oceniany przez swoich widzów i odbiorców, nawet źle, ale coś zrobił w życiu. Zresztą, nazywanie siebie artystą jest trochę infantylne. Tak samo, jak nazywanie siebie aktorem. Ja mam coś takiego, że wolę o sobie powiedzieć "traktor", bo to lepiej mi brzmi, niż aktor. Kiedy ktoś mnie pyta "Czym się zajmujesz?", to na końcu mówię, że jestem aktorem, ale najpierw mówię, że jestem traktorem. FMK: No tak, to nie ma w sobie takiego źle pojętego gwiazdorstwa. Co najbardziej lubisz w teatrze? M.R: Zawsze byłem zafascynowany teatrem. Teatr jest sztuką żywą, to jest coś niesamowitego, że tam się może wszystko wydarzyć, zarówno dla widza, jak i dla aktora, to jest właśnie esencja teatru. Może się zmienić nawet bieg wydarzeń sztuki. To jest bardzo rozwijające. Czasami jest tak, że trzeba odgrywać dzień w dzień to samo. A ja tego nie cierpię, nie cierpię grać za każdym razem tak samo, ja za każdym razem muszę wnieść coś nowego, zagrać trochę inaczej, żeby się nie nudzić. Czasem jak graliśmy po dwa spektakle "Balladyny", rano i wieczorem, to ranny był w moim wydaniu inny niż ten wieczorny. Na przykład wieczorem grałem szybciej, ale nie znaczy, że to lekceważyłem, nie, ale wiedziałem, że takie granie emocjonalne, krystaliczne, dla tych młodych ludzi się nie sprzeda. Oni przyszli na lekturę i połowa z nich śpi. Na szczęście nie rzucali landrynkami. Ja przynajmniej nie oberwałem landrynką. FMK: Kończysz dopiero Szkołę Teatralną, ale wszedłeś już na rynek pracy. Ciężko jest znaleźć pracę prosto po szkole? Nadal jest tak, że tylko kilka osób znajduje pracę w zawodzie? Tobie było ciężko? M.R: To zależy od samozaparcia. Ode mnie z roku w zawodzie pracuje 7 osób, było nas 12, więc więcej niż połowa. Ale nic się nie zmieni do czasu, do kiedy czteroletnie Szkoły Teatralne nie będą elitarne, tzn. ludzie, którzy kończą te szkoły, muszą mieć pierwszeństwo dostania się o teatru czy do filmu przed tymi, którzy kończą roczne kursy aktorskie. Obecnie rynek pracy dla młodego aktora jest bardzo ciężki, trzeba zaczynać wszystko od zera. Trzeba iść do przodu mimo wszystko, rozpychać się. I ludziom, którzy są słabi psychicznie, jest bardzo ciężko. FMK: A jak było w Twoim przypadku? M.R: Nie twierdzę, że jestem mocny psychicznie, ale mam taki charakter, że mówię sobie: "Dobra, teraz się nie udało, ok., ale teraz pójdę tutaj". Kiedy skończyłem szkołę, to wydawało mi się, że świat stoi otworem, ale okazało się, że nie. Wszyscy mówili, że nie mają miejsc, że jestem młody, niesprawdzony. Chciałem zostać we Wrocławiu, ale wszędzie słyszałem "nie", trzeba było zacząć chałturzyć. Wchodziłem do teatru, nie chcieli mnie nawet wpuszczać do dyrektora, musiałem uciekać się do różnych sposobów, ale i tak wszędzie słyszałem odmowę. W pewnym momencie pomyślałem "Boże, w Szkole mówili, że jestem zdolny, a ja chyba jestem beznadziejny", ale nawet nie dali mi szansy się pokazać. Jeszcze w czasie studiów padła propozycja od Mariusza Trelińskiego i zatańczyłem takie małe zadanie aktorskie w "Królu Rogerze". I on mnie ściągnął do Warszawy. Musiałem się pokazać, a nie miałem możliwości. W serialach też było ciężko, bo nie byłem znany, bo "młodemu, nieznanemu nie dadzą większej roli". Aż w pewnym momencie dowiedziałem się, że w Teatrze na Woli potrzebują zastępstwa i potem tak już poszło. A później przyszedł Michał Sieczkowski i zaproponował mi rolę w sztuce "Przyjacielowi, który nie uratował mi życia", której premiera była pod koniec maja, z Marysią Seweryn, Agatą Buzek. I dla mnie to było takie "wow". I nagle się pojawiły seriale, filmy i wszystko naraz, nagle pojawił się Krzysztof Babicki. Kiedy zaproponował mi etat w Teatrze Osterwy, zgodziłem się. Powiedziałem mu "Panie dyrektorze, ja jeszcze robię to i to i to, czy ja mogę to robić?" I zgodził się, za co jestem mu bardzo wdzięczny. FMK: Co myślisz o krytyce teatralnej? M.R: Że jest bardzo potrzebna, to jest przecież wymiernik. Oczywiście inteligentny człowiek najpierw pójdzie do teatru, a potem przeczyta recenzję z czyjegoś punktu widzenia. Bo recenzent narzuca swoją opinię, co jest naturalne. Więc krytyka teatralna jest jak najbardziej potrzebna. Ale powinna być jeszcze bardziej ostra, obiektywna. FMK: Nad czym obecnie pracujesz? M.R: W Teatrze Osterwy teraz robimy "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" Shakespeare\'a w reżyserii Tadeusza Bradeckiego. Premiera jest 27 czerwca. Mam tam niedużą rolę, ale fajną. A w filmie skończyłem zdjęcia u Żuławskiego do "Wojny polsko-ruskiej", a teraz kręcę serial, którego tytułu nie mogę wymienić, o młodych ludziach, którzy emigrują do Anglii. FMK: Masz jakieś marzenie zawodowe? M.R: Bardzo chciałbym pracować z Jarockim, chciałbym spotkać się w teatrze z Krystianem Lupą. Ja bardzo lubię zmysłowy teatr, a Lupa to robi, on działa totalnie metaforą, nie ma tam miejsca na łopatologię. FMK: Przejdźmy teraz do drugiej części, porozmawiajmy bardziej o Tobie. Trochę już o sobie powiedziałeś, ale jakim jesteś człowiekiem? Bo wnioskuję, że pogodnym. M.R: Pogodnym..? Tak, Mikołaj Roznerski jest pogodnym człowiekiem. Jestem bardzo szczery, nie udaję i wymagam od drugiej osoby, żeby nie udawała. Taka szczerość bardzo często prowadzi mnie do dołków, bo czasem jestem za bardzo szczery. Na pewno jestem typem wrażliwca i bardzo przeżywam różne rzeczy, bardzo biorę je do siebie. Jeżeli ktoś mnie czymś ubodzie, to niestety zostaje, boli, choć czasem staram się robić dobre wrażenie. A poza tym mam dystans do siebie i wiem, kiedy robię błąd i mogę to powiedzieć otwarcie. FMK: A czym się pasjonujesz? Masz jakieś hobby? Coś, co lubisz robić w wolnym czasie, którego nie masz? M.R: Oczywiście. Zanim wystąpiłem na deskach teatru, grałem w zespole hip-hopowym, nagrywaliśmy amatorskie płyty. Uwielbiałem to, jeździłem na desce, na rolkach, to było super. To we mnie jest. I wiem, że kiedyś to zrobię. Zaśpiewam gościnnie z jakimiś warszawskimi blokersami. Drugą rzeczą, którą wymyśliłem ostatnio: chcę wyjechać do Lizbony. Tam, w domu niedaleko plaży, mieszka mój przyjaciel. Chciałbym tam pojechać na miesiąc, zapomnieć o wszystkim i się zregenerować. Chciałbym zapomnieć trochę o sztuce, teatrze, filmie i wrócić potem z czymś nowym. Bo wydaje mi się, że w aktorstwie to jest bardzo ważne, żeby zdobyć doświadczenie życiowe i ten bagaż przenieść na scenę. FMK: Jakie masz plany na przyszłość? M.R: Na pewno zostaję tutaj, w Teatrze Osterwy. Dostałem możliwość przedłużenia umowy na kolejny sezon, co mnie bardzo cieszy. Poza tym planuję pracować. Od siedmiu miesięcy moje życie opiera się głównie na pracy. To jest tak, że jeżdżę między Warszawą a Lublinem i ciągle pracuję. FMK: Kogo podziwiasz? Masz jakieś autorytety? M.R: Na pewno rodzice. A jeżeli chodzi o taki zawodowy autorytet, to jest ich kilku. FMK: Dziękuję za rozmowę.



Ewelina Drela
Dziennik Teatralny Lublin
11 lipca 2008