Nie rycz, mała, nie rycz

Miała być Magdalena Cielecka, tylko akurat coś jej wypadło. Cóż robić, trzeba ją udawać. Ale choć "Ewelina płacze" udawaniem stoi, jest najprawdziwszym objawieniem polskiego teatru ostatniej dekady. Brakuje wam powodów do radości? Oto gotowy rozweselacz, zwany hitem. 25 kwietnia debiutuje w sieci.

Dekoracja niezbyt efektowna: kable, głośniki, obdarte deski z naklejonymi iksami. Ustawiona w rządku czwórka aktorów na zmianę się przedstawia. Wyjaśniają, że są tylko amatorami, którzy przypadkiem trafili na jedną z najsławniejszych scen w Polsce.

Kasia (Adam Woronowicz), mimo porzucenia marzeń o aktorstwie, cieszy się, że zastępuje samego Adama Woronowicza. Janek (Maria Maj), zastępujący nieznaną mu Marię Maj, chciałby zostać aktorem, ale nie jest przekonany o normalności świata, w którym, jak twierdzi, królują narkotyki. Monika (Rafał Maćkowiak) waha się, czy wie, który to jest ten cały Maćkowiak (choć jak na teatromankę przystało, do TR-u przychodzi często), ale i tak jest dumna z szansy profesjonalnego debiutu. W "eksperymentalnym projekcie" bierze też udział tytułowa Ewelina (Ewelina Pankowska), która zawsze chętnie chodziła na kółka zainteresowań, w tym naturalnie te teatralne. Zastępuje Magdalenę Cielecką – jej osobisty ideał (Cielecka rzeczywiście miała grać w spektaklu, ale zrezygnowała na rzecz innych zobowiązań).

Przedstawienie w ramach dedykowanego młodym Terenu TR (razem ze świetnym "Grind/r" Piotra Trojana włączone do stałego repertuaru) mówi o tym, z czym każdy z nas mierzy się przez całe życie – odnajdywaniu się w grupie. Dlaczego Ewelina płacze? W największym skrócie - bo jest tą spoza grupy (co reżyserka doskonale wykorzystuje, zacierając granicę między fikcją i realnością). A poza tym, jak twierdzi, daleko jej do Cieleckiej, bo żadna z niej "prawdziwa artystka". Pokazuje, co potrafi, a potrafi na przykład umierać na zawołanie. Występ u boku ekipy TR Warszawa – gwiazd Grzegorza Jarzyny - dał Pankowskiej dobry start, a scenie przy Marszałkowskiej nową energię.

"Ewelina płacze" to autoironiczny, piekielnie błyskotliwy spektakl. Woronowicz wyśmiewający łysinę, Maj wątpiąca we własną rozpoznawalność i porównujący się do "jelonka" Maćkowiak - mają tyle uroku, humoru i lekkości, że zawstydzają wszystkie polskie kabarety razem wzięte. Nie ma tu wyższości ani karykatury, nikt nikogo nie przedrzeźnia, a "udawanie" nie zamienia się w popisywanie. Komentarze aktorów na temat samych siebie, przyznaje Karasińska, zostały zainspirowane internetowymi wpisami i prywatnymi doświadczeniami aktorów. Ci robią mały-wielki teatr z własnych ciał, prawie nie ruszając się z miejsca (bardzo dobra choreografia Marty Ziółek).

Karasińska w przedstawieniu, które uczyniło ją jedną z najważniejszych współczesnych reżyserek, opowiada też o sobie - dziewczynie, która marzyła o debiucie na legendarnej scenie. Śmieje się i ze swoich ambicji i z tzw. środowiska. Daje pstryczek w nos snobom, przekuwa bańkę zwaną "TEATR". Szydzi z oczekiwań wobec artystów "bez nazwiska". Z pracy opłacanej biletami do teatru, jak jej bohaterowie. Mimo że od premiery przeboju TR Warszawa minęły lata, podwójne standardy pracy - wielkich reżyserów i tworzących na głodowych stawkach absolwentów w wiecznych "projektach" – pozostały. — Gdyby teatry publiczne poważnie myślały o debiutach, o młodych reżyserach, to życie teatralne w Polsce byłby bardziej dynamiczne — mówiła mi niedawno Maja Kleczewska. Może ktoś weźmie sobie te słowa do serca? Bo Eweliny w naszym kraju ciągle płaczą, choć już dawno nie powinny.



Dawid Dudko
Onet.Kultura
30 kwietnia 2020
Spektakle
Ewelina płacze
Teatry
TR Warszawa
Portrety
Anna Karasińska