(Nie)śmieszny staruszek

Warto przywracać na scenę rzeczy dobre, a właśnie taką jest "reaktywowany" we Wrocławskim Teatrze Lalek "Śmieszny staruszek" w reżyserii Władysława Hejny. Na kogoś zmęczonego teatralną podróżą po kolejnych "zaskakujących" reinterpretacjach klasyki inscenizacja dramatu Tadeusza Różewicza działa kojąco jak haust świeżego powietrza po przepłynięciu mielizny. Spektakl ujmuje widza swoją kameralnością i prostotą przy jednoczesnym bogactwie technik animacyjnych oraz różnorodności lalek. Dowodzi także tego, że oryginalne odczytanie dramatu niekoniecznie musi być rezultatem intelektualnego wydumania czy poszukiwania "ukrytego" sensu.

W czasach juwenalizacji kultury, a więc kultu młodości, zdrowia i piękna motyw starości został zepchnięty na margines twórczości artystycznej i stał się tematem tabu, choć starzejące się społeczeństwo jest poważnym problemem współczesnej cywilizacji. Ludzie w podeszłym wieku tworzą w sztuce zaledwie tło, rzadko natomiast odgrywają role pierwszoplanowe. Cóż, schyłek życia wydaje się mało widowiskowy, ale unika się go nie z powodu jego rzekomej nieatrakcyjności – temat ten jest po prostu niewygodny i nieprzyjemny dla widza, ponieważ wywołuje w nim niepokój oraz zmusza do refleksji, tak jak pokrewne starości zagadnienia choroby czy śmierci. Artyści sięgający po tę tematykę muszą wykazać się pewnego rodzaju odwagą oraz taktem, aby nie zafałszować rzeczywistości przez jej upiększenie lub uproszczenie, a jednocześnie zainteresować odbiorców w różnym wieku. Inscenizacja śmiesznego staruszka spełnia te wymagania, a uwagę widza utrzymuje poprzez tragikomiczny ton. Można go porównać do humoru z czeskich filmów, w których żart stokroć bardziej potrafi obnażyć tragizm egzystencji niż dramatyczny patos. Przedstawienie tytułowej postaci jako lalki może niektórych bawić, ale nie rozrywce służy ten zabieg, a wyjaskrawieniu przedmiotowości i społecznej degradacji człowieka w podeszłym wieku: niegdyś szanowanego mędrca, dziś – często lekceważonego „ignoranta”. W utworze Różewicza postać prowadząca monolog to osamotniony emeryt, który został postawiony przed sądem z bliżej nieokreślonych przyczyn, jednak jego zeznania sugerują zarzut pedofilii. Być może Staruszek jest fetyszystą, przede wszystkim jednak cierpi na samotność podszytą mizantropią i nie potrafi się odnaleźć w zmieniającej go rzeczywistości. Swój niewyczerpanie wolny czas spędza w towarzystwie lalek, których jest pasjonatem i kolekcjonerem. Przedstawienie protagonisty w formie lalki było zatem zabiegiem dosyć przekornym - bohater, który w dramacie Różewicza został przedstawiony jako „władca marionetek”, w inscenizacji Hejny sam stał się marionetką. 

Spektakl miał wprawdzie swoją premierę w 2001 roku, jednak przywrócony na scenę nie nosi śladu anachronizmu. Jest to zasługa niezwykle wyważonej adaptacji tekstu oraz subtelnej uniwersalizacji – Hejno odciążył dramat z kontekstu historyczno-politycznego i zrezygnował z konkretyzacji miejsca akcji. Takie potraktowanie pierwowzoru literackiego niewątpliwie należy dzisiaj do rzadkości, bo przecież dzisiaj o większości przedstawień wypada mówić, że są ‘na postawie’ lub ‘według’ jakiegoś utworu. Zwyczaj ten często ma charakter asekurancki, choć uzasadniany jest autonomicznym statusem teatru. „Śmieszny staruszek” Hejny jest dowodem na to, że bez nachalnej ingerencji w tekst i wypaczania intencji autora można wypracować wyjątkową drogę interpretacyjną, unikając przy tym służebnej wobec literatury roli. We wrocławskiej inscenizacji to tekst literacki był punktem wyjścia do skonstruowania świata scenicznego. Reżyser dostrzegł w monologu Staruszka rozbicie osobowości, które unaocznił poprzez wielogłosowość zbiorowej animacji. Dwa akty dramatu rozczłonkował na kilkanaście scen, z których każda ma wprawdzie zamkniętą formę, ale wszystkie razem tworzą wielowymiarowy portret psychologiczny. Każdą etiudę zamyka zejście ze sceny animatorów oraz wejście Pielęgniarki (Jolanta Góralczyk), która wynosi lalkę z pola gry i porządkuje rekwizyty. Jej postać jest ekwiwalentem epilogu dramatu, który został przez reżysera pominięty w inscenizacji, a który traktuje o dalszych losach Staruszka skazanego na pobyt w zakładzie zamkniętym. W spektaklu Pielęgniarka jawi się jako niema emisariuszka śmierci, ale jej obecność nie precyzuje miejsca akcji jako szpitala psychiatrycznego, domu opieki społecznej czy hospicjum. Rzecz nie rozgrywa się także przed Kolegium Sędziowskim, jak sugerowałby tekst dramatu. Dla wymowy spektaklu nie jest ważne to, gdzie dzieje się akcja, ile – czym ona jest. Hejno, rozbijając literacki monolog na sceniczny dialog, przekształcił zeznanie sądowe w osobiste wyznanie. Z tej koncepcji reżyserskiej wyrosła plastyczna, acz dość skromna scenografia Jadwigi Mydlarskiej-Kowal, której głównym elementem są usytuowane w otworach czarnego parawanu cztery popiersia lalek z twarzą tytułowej postaci. Każda z nich jest groteskowo wykrzywiona pod wpływem innej emocji. Taka oprawa plastyczna już na początku ustanawia kontekst sytuacji dramatycznej: tekst wypowiadany jest przez Staruszka do siebie, jest jego spowiedzią przed sobą i rozmową ze sobą, co potęguje osamotnienie postaci, ale też zamyka spektakl w poetyckim nawiasie. Język sceniczny przedstawienia, choć metaforyczny, zbudowany jest z wielu znaków naturalistycznych, obecnych przede wszystkim w wyglądzie lalek, ale także w sposobie ich animowania. Aktorzy włożyli wiele starań, aby animacją unaocznić widzowi psychofizyczne wykładniki procesu starzenia się, np. w pierwszej scenie obrazowane jest zachwianie relacji między wolą a ciałem Staruszka poprzez całkowitą niekompatybilność ruchów jego poszczególnych kończyn jakby każda miała innego właściciela. Reżyser skomponował przedstawienie zgodnie z zasadami umiaru i prostoty, ale też z artystycznym smakiem – jego przedstawienie balansuje ciągle na granicy: poważnego/śmiesznego, subtelnego/wymownego, poetyckiego/naturalistycznego, niedopowiedzianego/dosadnego. Multum in parvo, czyli tak wiele w małym.

Spektakl Hejny wyróżniony został wieloma nagrodami, doczekał się także precyzyjnej i wyczerpującej analizy w pracy habilitacyjnej Krzysztofa Grębskiego (jednego z animatorów), a jednak warto było poświęcić mu kolejny tekst. Po pierwsze z powodu uzasadnianej wyżej „inności” spektaklu – jego definicyjnej inscenizacyjności i smaku artystycznego. Po drugie dlatego, że niewątpliwie trudno przebić się „Śmiesznemu staruszkowi” przez chaos medialny wytwarzany często wokół spektaklów, które niekoniecznie zasługują na uwagę albo przykuwają ją ze względów pozaartystycznych. Po trzecie i ostatnie – ponieważ jest to swoisty przegląd technik lalkarskich (animacje zbiorowe i kreacje indywidualne) oraz lalek (lalka pozioma, marionetka, pacynka), a kunszt animacyjny wzbudza respekt. Spektakl powinien być obowiązkową pozycją dla każdego teatromana. Niestety w obiegowym myśleniu przedstawienia lalkowe przeznaczone są dla młodego widza i przez to traktuje się je jako produkty niższej kategorii. Pozycję teatru lalkowego można porównać do sytuacji filmu animowanego, choć ranga tego drugiego na szczęście jest coraz bardziej doceniana. Dowodem wzrostu jego znaczenia były nie tyle Oscary dla „Odlotu” („Up”) Pete’a Doctera i Boba Petersona, ile jego nominacja w kategorii ‘najlepszy film’ obok filmów fabularnych. Może również sztuka lalkarska stanie się wkrótce równoprawnym partnerem sztuki aktorskiej?



Ilona Matuszczak
Dziennik Teatralny Wrocław
24 kwietnia 2010