Nie tacy "Zbójcy" w Teatrze Śląskim straszni...
Ostatnią w sezonie premierą Teatru Śląskiego byli "Zbójcy" Fryderyka Schillera, w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Mocno skondensowany tekst przeniósł reżyser we współczesne realia, czyniąc braci-protagonistów muzykami kapeli rockowej, co zapewne miało pomóc w wydobyciu ponadczasowych wartości sztuki.Ten zabieg, często dziś stosowany w polskim teatrze, akurat w odniesieniu do "Zbójców" sprawdził się średnio. Sztuka Schillera mocno osadzona jest w kontekście epoki (nawet nie tyle historycznym, co obyczajowym), więc przy najlepszej woli jakoś trudno uwierzyć w to, że oszukany przez brata muzyk nie mianuje się gangsterem, tylko hersztem bandy, hasającej po lasach, napada bogatszych od siebie i w dodatku ginie (wiadomość fałszywa, ale jednak) w pojedynku.
Albo zabrakło konceptu na konsekwentne wypreparowanie fabuły z czasu i przestrzeni, albo lepiej było wybrać inną sztukę, mogąca stać się lepszym pretekstem do uniwersalnej przypowieści o zdradzie, podłości i miłości.
Nawet muzyka Marka Kuczyńskiego (świetna) nie gra tu większej roli, bo sprowadza się tylko do nieco dłuższej uwertury przed rozpoczęciem akcji.
Jeśli jednak ogląda się przedstawienie bez znużenia i bez irytacji, to dzięki aktorom: Bartłomiejowi Błaszczyńskiemu (Karol), Dariuszowi Chojnackiemu (Franciszek) i Natalii Jesionowskiej (Amalia) w rolach pierwszoplanowych, ale także Wiesławowi Sławikowi (Ojciec) i Jerzemu Głybinowi (Pastor).
Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
28 maja 2013