Nie tylko chwyta za serce

Rodzice zajmują się dziećmi, dzieci rodzicami – błędny tunel życia, który nigdy nie ma końca. W sztuce Wojciecha Klemma koniec nadchodzi niespodziewanie szybko i chociaż chciałoby się popatrzeć na rodzinę Peszków jeszcze przynajmniej godzinę, światło bezlitośnie gaśnie. Postacie Ojciec.

Nim Otto przyszedł na świat był aspirującym artystą zakochanym w swej dziewczynie. Niestety, zbyt wczesne rodzicielstwo nie tylko zabiło jego zawodowe marzenia, ale również, miłość do kobiety, z którą tworzy związek. Syn uczynił go przeciętnym pracownikiem drukarni, dlatego rzadko okazuje mu ojcowskie uczucia. Matka. Była studentka filozofii. Ciąża zmusiła ją do zakończenia naukowej kariery.

Narodziny potomka sprawiły, że jedyne książki do jakich sięga traktują o tym, jak wychować dziecko – o czym rozmawiać, a czego unikać, w co się bawić, co ćwiczyć, itd. Z dumą przyznaje, że dzięki literaturze wie, jak wychowywać swego syna – również z niej dowiedziała się, iż przy dziecku nie wolno się kłócić, okazywać smutku - należy udawać, że wszystko wiedzie się wspaniale, a życie niesamowicie cieszy. Co prawda miała chwilę słabości, kiedy to porzuciła Otta i jego ojca, ale wróciła po niespełna roku, więc nie ma o czym rozmawiać.

Otto. Z jednej strony – niesforne dziecko, „wchodzące na głowę" swej matki. Z drugiej zaś, niezwykle inteligentny chłopiec, który wiele rozumie. Rodziców z czasów przed jego narodzinami zna ze zdjęć, na których prezentują się jako szczęśliwi i zakochani w sobie.

Smok. Aktor, widz, muzyk – trzy w jednym. Przygrywa wesołe melodyjki na zabawkowych instrumentach, w trakcie przedstawienia. Zajmuje boczną część sceny, ale każdy, kto zasiada na widowni, ma szansę go ujrzeć. Czasem serdecznie śmieje się wraz z widzami, a innym razem, sugeruje reakcje lub wtrąca się do rodzinnej kłótni.

Pierwszy wymiar Spektakl Ojciec matka tunel strachu bez wątpienia można zaliczyć do tragikomedii. 

To jednocześnie smutna historia ludzi, z którymi do czynienia mamy każdego dnia, opowiedziana przy użyciu środków, bawiących widza niemal do łez. Dwoje ludzi, świetnie rokujących na przyszłość – mają pasje i je realizują, zmierzają ku celom, o których marzyli od najwcześniejszych lat. Jeden błąd przekreśla wszelkie plany. Aby utrzymać rodzinę, należy wziąć pierwszą pracę, jaką zaoferują. By wychować dziecko – należy zrezygnować z marzeń o doktoracie oraz rozwoju swej kariery. Frustracje nawarstwiające się w życiu zawodowym przekładają się na rodzinę i doprowadzają do powolnej śmierci miłości, która niegdyś była wszystkim. W teorii, wszystko można połączyć zaś w praktyce, okazuje się, że nic nie jest takie proste. Tylko czy na pewno?

Rodzice obarczają winą syna za swoje niepowodzenia. Jednakże, to nie on zadecydował, aby przerwali kariery, sami odpuścili. Co ciekawe, wydaje się, iż są tego świadomi – matka Otta uciekła na kilka miesięcy, porzucając syna i jego ojca, ale, mimo wszystko, wróciła. Doskonale, że nie zostawiła dziecka na zawsze, ale rodzi się pytanie, dlaczego po powrocie niczego nie zmieniła – nie skończyła pracy naukowej, nie zaczęła się zawodowo realizować? Spektakl umiejętnie obnaża, że to nie dziecko winne jest niepowodzeń swych rodziców.
Czarny smerf i żelek miś – tak Otto narysował mamę i tatę podczas szkolnych zajęć.

Kobieta relacjonuje mężowi wizytę w szkole syna, i choć sprawa jest poważna, z widzowie zamiast uronić łzę, zaśmiewają się serdecznie. Jednak w rozgoryczonym głosie niedoszłej filozofki czai się tragizm tej sceny. Przecież tak się starała – przy dziecku stale się uśmiecha, mówi tylko o tym, co dobre i wesołe (być może dlatego syn narysował ją w postaci żelka) zaś mężczyzna, który nieustannie zapomina o bezcennych radach i zdarza mu się narzekać na swą pracę czy też ogólny żywot – w oczach chłopca jawi się jako czarny smerf.

Drugi wymiar Bez wątpienia jednym z najciekawszych aspektów tego spektaklu jest dobór aktorów, który może sugerować drugi wymiar świetnie odegranej historii. W role rodziców wcielił się Błażej Peszek wraz z żoną Katarzyną Krzanowską, ich syna natomiast odegrał Jan Peszek (ojciec Błażeja Peszka). Dobór obsady zdaje się nieprzypadkowy przez wzgląd na tematykę – dlaczego nie odwrócić przedstawienia (nie tak bardzo) do góry nogami i zastanowić się czy nie pokazuje historii dwójki dorosłych ludzi, którzy muszą zrezygnować z dotychczasowego życia, rozwoju karier, swobody, miłości na rzecz zajmowania się starym, samotnym, zdziecinniałym ojcem?

Tunel strachu Pierwszy jaki przychodzi do głowy to ten, z którym do czynienia mamy w wesołych miasteczkach. Przyprawia o dreszcze, nierzadko krzyki, a wręcz wrzaski. Ma podnosić adrenalinę. Przede wszystkim budzi przerażenie, które wynika z nieświadomości, co czeka za każdym rogiem. Jedyne czego jesteś pewien to strach. Wydaje się, że z rodziną wychowującą dziecko bądź z dwojgiem ludzi opiekującym się starszym rodzicem, niewiele ma wspólnego atrakcja prosto z lunaparku. Może zwyczajnie jest metaforą życia, które nieustannie zaskakuje i kiedy człowiek myśli, że nabrał rozpędu, oswoił się i wie, czego może się podziewać, a przede wszystkim, że skoro się oswoił to jest na to gotowy – życie uderza z drugiej strony i udowadnia, iż na żaden cios nie można się przygotować. Podobnie jak w tunelu, oswojenie ze strachem jest złudne, ale przekonujemy się o tym dopiero za zakrętem, kiedy nowa atrakcja znów zaskakuje i wywołuje lęk.

Tania sztuka Ojciec matka tunel strachu to sztuka, która do dekoracji sceny nie potrzebowała setek tysięcy. W scenografii rządzi minimalizm, ale dzięki naprawdę dobrej grze aktorów, widzowie, to, czego brak, potrafią sobie wyobrazić. Zdecydowanie, jest to spektakl, który pobudza wyobraźnię czy to na poziomie prostych dekoracji, czy też przy pomocy dwuwymiarowości, jaką otrzymujemy dzięki aktorskiej obsadzie.

Wojciech Klemm wyreżyserował sztukę, która nie tylko chwyta za serce, ale, co ciekawe i prawdopodobnie najważniejsze – niesie za sobą katharsis. Początkowo, wraz z bohaterami odczuwamy ich smutek, a następnie, stopniowo godzimy się z nim, by na koniec, oczyścić swój umysł i wyjść ze spektaklu z uśmiechem, słodko gorzkim, ale uśmiechem i wewnętrznym spokojem.



Karolina Kisiołek
Dziennik Teatralny
3 stycznia 2020
Portrety
Wojtek Klemm