Nie tylko dla kobiet
Rozmowa z Emilą Sadowską, reżyserką spektaklu "Amatorki"Agnieszka Burek: Wybrała Pani i wyreżyserowała „Amatorki” Elfriede Jelinek, które zaliczane są do kanonu literatury feministycznej. Dlaczego akurat to dzieło?
Emilia Sadowska: Wydaje mi się, że w naszym kraju pozycja samotnych kobiet wciąż jest jeszcze mocno niedookreślona. Te z nich, które po trzydziestce są niezamężne i bezdzietne, są uważane za coś gorszego. Jeżeli w pewnym wieku życie kobiet nie jest właśnie w taki sposób usankcjonowane, wywierana jest na nie silna presja społeczna – pomimo ich wyzwolenia i nastania „epoki singielek”. W społeczeństwie ciągle pokutuje przekonanie, że taka kobieta jest gorsza. Nie godzę się z takim traktowaniem kobiet i myślę, że, pracując nad spektaklem, chciałam dać temu wyraz.
A.B.: A co według Pani oznacza być feministką?
E.S.: Sama nie rozumiem tego pojęcia. Próbowano mnie zaszufladkować jako feministkę, bo zrobiłam taki właśnie spektakl. Dla mnie człowiek jest przede wszystkim osobowością, dlatego nie powinno się go klasyfikować wedle grup, do jakich należy. Tak naprawdę, trudno mi też pojąć, o co feministki w rzeczywistości walczą, gdyż według mnie, żyjąc w dzisiejszym świecie, wystarczy myśleć, być sobą i robić co się chce.
A.B.: Proza Jelinek jest bardzo specyficzna. Na jakie trudności napotkała Pani przy adaptowaniu tekstu na potrzeby dramatu?
E.S.: Problemem było rozpisani tego utworu na dialogi – jest to przecież powieść, napisana w trzeciej osobie. Bardzo trudne było również przyzwyczajenie się do konstrukcji języka, do tego, że mówiąc, używamy prozy. W taki sposób nie porozumiewamy się na co dzień na ulicy. Bardzo trudne są te wszystkie zwroty, konstrukcje zdaniowe, a trzeba temu jeszcze nadać emocje i sens, a historii – fabułę. Przy takiej konstrukcji tekstu, jaką posługuje się Jelinek rzeczywiście musieliśmy się zmierzyć z ogromem pracy.
A.B.: Jelinek sprowadza relacje międzyludzkie niemal do transakcji handlowych. Czym wobec tego jest w spektaklu to, co zachodzi między mężczyzną a kobietą?
E.S.: Chyba tak naprawdę wszyscy poszukujemy miłości. To jest główny cel, który każdy musi znaleźć. Chodzi jednak o czystą formę tego uczucia, bez uwarunkowań społecznych, bez tej presji, że, jeżeli ktoś pracuje w fabryce, to musi sobie natychmiast znaleźć męża. Chodzi o czyste uczucie, do którego staramy się dotrzeć, a nie właśnie o transakcję, do której musi dojść przez wzgląd na rodzinę czy społeczeństwo.
A.B.: Czy spektakl był przygotowywany z myślą o jakiejś konkretnej grupie odbiorców?
E.S.: Jako kobieta, tworzyłam go zapewne głównie z myślą o kobietach. Są tacy, którzy uważają, że spektakl ten powstał w ich obronie, chociaż inni twierdzą, że pokazaliśmy, że mężczyźni mają lepiej. W zasadzie każdy ma swoją wersję odbioru tej sztuki. Dla mnie nikt tu nie wygrywa. Jest to bardziej apel o myślenie, o samodzielne budowanie swojej osobowości i o to, aby bezmyślne nie podlegać schematom społecznym.
A.B: Czy spotkała się Pani z jakimiś specyficznymi reakcjami widowni na swój spektakl?
E.S.: Często zasiadam na widowni. Ludzie, którzy są obok nie wiedzą, że jestem reżyserem. Obserwuję pary, które przychodzą na ten spektakl i w pewnych momentach tak się wzajemnie trącają na zasadzie: „Widzisz? Widzisz, jak to jest...” Myślę, że w tym przedstawieniu pokazane są plusy i minusy obu płci, u obu płci można je odnaleźć i tak naprawdę trudno sprecyzować, która płeć wygrywa.
A.B.: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Burek
Dziennik Teatralny Katowice
25 maja 2009