Nie tylko pracownik zaginął

Poszukiwanie zaginionego pracownika El-Imam zaczyna od przeglądnięcia zeszytu wyklejonego zdjęciami. Pokazuje je z pasją, nie stroniąc od komentarzy, zupełnie jakby dzielił się z nami zawartością albumu rodzinnego (wskazując na zdjęcie chłopca zaskoczony stwierdza: "wyglądałem zupełnie tak, gdy byłem mały!"). Wkrótce jednak okaże się, że oto oglądamy wycinki z rubryk prezentujących zaginionych, a przed nami zaczyna się historia, którą warto będzie... posłuchać.

Ilustrujące przebieg wydarzeń schematy, uzupełniane ustawicznie w toku przeprowadzanego przez Hatema El-Imama śledztwa z początku nadają wywodom transparentności. Spisywane na nieustannie projektowanej na ekranie karcie, zastępują nam pamięć, szczęśliwie uwalniając umysł od konieczności przyjmowania balastu kolejnych faktów, pozostawiając widza w wygodnej roli nie zobligowanego do zapisków poszukiwacza (wszak notatki są tuż: przed nami i nieustanne odświeżanie sobie pamięci jest możliwe!). Wkrótce jednak, poprzez nagromadzenie sprzecznych faktów i danych, zapiski prowadzą do wytworzenia się istnego chaosu. Bo też i chaos towarzyszy poszukiwaniom odpowiedzi na tytułowe pytanie. Informacje więc bezustannie zderzają się ze sobą i ocierają, by ostatecznie nachodzić na siebie a nawet negować. Owa żonglerka zdaje się jednak sprawiać prezenterowi nielichą przyjemność.

Bez jakiegokolwiek skrępowania tasuje karty zeszytów, zawierających kolejne wycinki z gazet, a będących jedynymi znanymi mu fragmentami układanki. Radośnie wpatrując się w filmującą go kamerę, okrasza historię pracownika anegdotami z własnego życia. Tym samym prowadzone na naszych oczach śledztwo dotyczące zaginionego mężczyzny staje się pretekstem do opowiedzenia czegoś więcej. Garść prywaty, jakiej nie skąpi nam mówca to w rzeczy samej nic innego jak namiastka życia mieszkańca pewnego kraju. I tak wyświetlana na trzech ekranach historia jest ostatecznie historią Libanu. 

Nie dałoby się jednak usiedzieć blisko dwóch godzin na widowni gdyby nie wzbogacony ironią, kąśliwy język bohatera. W obliczu zataczającej coraz szersze kręgi historii, zdającej się być społeczno- polityczną tragedią na skalę kraju, pozostaje doskonale prześmiewczy, zafascynowany na równi procesem samego swego dochodzenia do prawdy, jak i wszelkimi niuansami opowiadanej historii. Rabih Mroué w roli Hatema jest radosny, sympatyczny, rzec by się chciało – rozkoszny. Pasję poszukiwań miesza z nieporadnością pędzącego ku celu poszukiwacza. Postać jego sprowadza się jednak do roli „gadającej głowy”, z jakimi obcować możemy z powodzeniem za pośrednictwem odbiorników telewizyjnych. 

Tym samym zaprzątniętych poszukiwaniami pracownika zapytuję: gdzie jest aktor?! Rabih Mroué między nim a widzem ustawia mediatora – niemal bez przerwy w toku całej sztuki pracującą kamerę. Na ile jednak jest to zabieg konieczny? - Bez żalu można by zrezygnować z wpatrywania się w niepodzielnie zajmujące scenę ekrany, które będąc z początku równorzędnymi partnerami artysty, szybko stają się opatrzonym kaprysem jedynie tłumiącym jego obecność, zaś zamknąwszy oczy poświęcić podążaniu drogą rozważań Hatema El-Imama, bo „Historia zaginionego pracownika” to jedynie aspirujące do bycia czymś więcej dobre słuchowisko.



Dorota Ziemkowska
Gazeta Festiwalowa
16 października 2009