Nie wiem, skąd się wzięło to moje dziesięć lat

Zobaczyłam kiedyś na drzewie kartkę z informacją, że istnieje możliwość bezpłatnych badań lekarskich. Uśmiałam się jak norka, bo jedynym mieszkańcem Nowego Młyna jestem ja! - opowiada Barbara Baryzewska, aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna.

Nowy Młyn, dawno wymarła wieś, kilka kilometrów od Woryt. Dom, kiedyś siedziba robotników leśnych, gdzie mieszka od wielu lat pani Basia, jak mówi o sobie: "pustelniczka z wyboru", szczycąca się tym, że pracowała w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, zbudowany jest w stylu warmińskim. W sąsiedztwie rosną trzy świerki pamiętające czasy, kiedy była tu ludna wieś.

Pani Basia, pogodna, ciepła kobieta, nastawia wodę na kawę, podsuwając mosiężną cukiernicę za pięć złotych, kupioną na jarmarku. Daje mi też do wyboru kubki w trzech kolorach: niebieskim, zielonym i żółtym. Mimo woli cisną się na usta porównania. Niebieskie, warmińskie niebo nad głową, zielony las wokół, a żółć? Żółte są mirabelki rosnące na drzewku za oknem.

- Jak pan myśli, kiedy będą grzyby? - pyta. - Ja tu znam każdy skrawek lasu, wyprawiałam się na nie rowerem. Teraz już nie jeżdżę, muszę oszczędzać siły. Bo w każdej chwili może zadzwonić mój agent z jakąś propozycją i trzeba być w formie, by grać.

W ogrodzie krząta się pan Józef, jak go nazywa aktorka: "mój guwerner od kota". Jego podopieczny wyleguje się na parapecie.

- Pali pan? Nie? To dobrze. Ja rzuciłam palenie sześć lat temu, afajczylam pół wieku! - mówi Basia. - Jedyne, czego w życiu żałuję.

Jest absolwentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Wspomina jak na egzaminie do PWST, gdzie prorektorem był Jan Świderski, a w komisji Irena Kwiatkowska i Hanka Bielicka, po wypowiedzeniu swojej kwestii, fragmentu z literatury, gdzie wypadła bardzo korzystnie, zażądano, żeby zaśpiewała bo każdy aktor powinien umieć śpiewać.

- Może jeszcze tańczyć! Trochę mnie zatkało, nie byłam na to przygotowana! - śmieje się pani Basia. - No to Bielicka i Kwiatkowska na zachętę zaczęły śpiewać, zdaje się "Hej, przeleciał ptaszek", a ja się do nich podłączyłam. Bielicka zagłuszyła mnie tak skutecznie, że komisja nie zauważyła fałszu w moim głosie. Do Hanki Bielickiei porównał ją jeden z reżyserów, kiedy w trybie awaryjnym zastępowała Zofię Merle. Ona, Basia, taka chudzina!

- Stoję na scenie i wygłaszam swoją rolę - wspomina. - A ten zatyka uszy: "Czego się pani tak drze, że słychać aż w ostatnim rzędzie, zupełnie tak jak Bielicka". A ia na to: "Ci w ostatnim rzędzie też płacą za bilety". Wyszedł naburmuszony jak purchawa.

W szkole teatralnej studiowała m.in. z Elżbietą Czyżewską. Wspomina ją jako fascynującą kobietę, która od dziecka chciała być aktorką. Lubiła też błyszczeć w towarzystwie. Po latach zobaczyła ją w komedii "Żona dla Australijczyka".

Barbara Baryżewska sama uwielbia grać role komediowe.

- Pewnego dnia. kiedy grałam w Jaraczu w "Ślubach panieńskich" Panią Dobrójską, spostrzegłam na widowni parę karzełków. Ja mówię, a oni skrecaia sie ze śmiechu. Nagle słyszę trzask. To załamały się foteliki i ci mini-widzowie wpadli do środka. Pół rzędu się rzuciło, żeby ich ratować z opresji. A my nic, gramy!

Jeszcze w szkole zyskała przydomek "Azor". Nie wie, kto ją tak nazwał. - przecież szczekać nie szczekam! - zastanawia się. - A ci Azor i Azor! Nawet gdy przychodzą do mnie listy od przyjaciół i znajomych, to w środku znajduję teksty w rodzaju (tu pokazuje kartkę z napisem) "Azorek, wspaniały człowiek i aktor, dobry dla ludzi pies".

Potrafi pani Basia śmiać się z siebie. To kopalnia anegdot.

- Kiedyś, gdy grałam z Lechem Gwitem, w sztuce ustawiono dekoracje w postaci sześciu par drzwi. On przez nie wchodził i wychodził. W pewnej chwili rzekł: wychodzę! Próbuje otworzyć drzwi, ale się zacięły. Szarpnął, po czym wyłożył się jak długi. Myślałam, że pęknę ze śmiechu.

Mówi, że nie ma pamięci do nazwisk, nawet kiedy wykuje rolę na blachę.

- Kiedyś, w "Locie nad kukułczym gniazdem" w Olsztynie, gdzie grałam Siostrę Ratched, siedziałam za grubą szybą. Trwa spektakl, a ja zapomniałam, jak się nazywa jeden z bohaterów. Daję sygnał suflerce, żeby mi podpowiedziała, patrzę, a ta sobie szydełkuje! Zaczęła karierę aktorską w 1961 roku od Estrady w Lublinie, a skończyła w 1992 roku w Teatrze Szwedzka w Warszawie. Po drodze był Olsztyn. Do Teatru im. Jaracza ściągnął ją w 1975 roku Krzysztof Rościszewski. Grała tu dziesięć lat. Poznała wielu znakomitych aktorów. Ciepło wspomina aktorskie małżeństwo, Stefana Burczyka i Irenę Telesz. Po premierach niemal cała artystyczna brać spotykała się w Domu Środowisk Twórczych. Kiedyś natknęła się na Jana Himilsbacha. Zatrudnił go na do monologu Bohdan Wrocławski, szef kabaretu "Ostatnia zmiana", który działał w Olsztynie.

- Postaw mi setę, Basica (tak samo nazywał swoją żonę), no, postaw i wypij razem ze mną! - wspomina Barbara Baryżewska spotkanie w DŚT - Ja na to: "Nie stawiam, kup sobie i pij sam! Dla ciebie setka to tyle co nic, boś ty kamieniarz". To go nie zraziło. Napił się i szwendał się za mną przez cały wieczór. Aż wreszcie zatrzasnął się w ubikacji, gdzie nad ranem uwolniła go sprzątaczka.

Kumplem Himilsbacha był, jak wiadomo, Zdzisław Maklakiewicz.

- Uroczy człowiek, pisał piękne wiersze! - wspomina pani Basia. - Pewnego dnia przeczytał mi kilka, a jeden nawet zadedykował!

Na wiele lat związała się z panem Ryszardem, z którym odkryli dom w Nowym Młynie, gdzie wtedy mieszkał jeden człowiek, który potem wyjechał. Znaleźli tu ciszę i spokój, i stojącą w środku lasu przy drodze na wpół zrujnowaną kapliczkę, którą, jak wieść głosi, postawił młynarz Krauze. Kilka lat temu kaplicę wyremontowali mieszkańcy, a pani Basia była wśród tych osób, które dały pieniądze na ten cel.

- Kiedy tu zamieszkaliśmy, a ja już pracowałam w Jaraczu, nawet telefonu w domu nie mieliśmy. Kontaktowano się ze mną, dzwoniąc do leśniczówki. Jak był jakiś sygnał z Polski, że jestem potrzebna, przyjeżdżał leśniczy i informował. I później dymałam kilka kilometrów na przystanek autobusowy! Jeśli do Warszawy, to cieszyłam się, bo mam tam również lokum i aktorskie archiwum.

Po przejściu na emeryturę gra głównie w serialach telewizyjnych, jak w "Złotopolskich", "Na Wspólnej", "Na dobre i na złe". Zagrała też w "Wilkierzu" który w 2012 roku wystawiono w Worytach.

Kilka lat temu zmarł partner pani Basi. Bardzo jej go brak. W środowisku artystycznym uchodził za wielkiego oryginała. Pewnego dnia przywiózł i postawił przed redakcją "Gazety Olsztyńskiej", mieszczącą się wówczas na ul. Towarowej, dmuchany kajak. "Słyszałem, że nawalił wam samochód! - powiedział do zaskoczonej sekretarki. - Na Łynę i w trasę! Kajak to też pojazd".

- Z nim nie można się było nudzić! - uśmiecha się pani Basia. - Cały czas w bagażniku samochodu woził parę łyżew, na wypadek, gdyby zima nas zaskoczyła. Nawet jak był środek gorącego lata!

Kilka dni po tej wizycie dzwonię do Ireny Telesz.

- Azor, byłeś u Azora? - nie ukrywa zaskoczenia. - Jak ją wspominam? Świetna kumpelka, znakomita aktorka. Koniecznie muszę ją odwiedzić. To ona jeszcze mieszka w Nowym Młynie?

***

Barbara Baryżewska zagrała w olsztyńskim teatrze wiele ról. Oto kilka z nich:

Dama III, spektakl "Iwona, księżniczka Burgunda"

IrmaCambert, "Wariatka z Chaillot"

Siostra Ratched, "Lot nad kukułczym gniazdem"

Pani Dobrójska, "Śluby panieńskie"

Tadrachowa, "Moralność pani Dulskiej"

Gospodyni, "Wesele"

Stara Kobieta, "Stara kobieta wysiaduje"

Nagroda na II Ogólnopolskim Przeglądzie Teatrów Zawodowych Małych Form w Szczecinie za rolę w sztuce "To się zdarzyć nie może" (1971), Tytuł Najpopularniejszej Aktorki w Plebiscycie "Dziennika Wieczornego" w Bydgoszczy (1972), Wyróżnienie na XVIII Festiwalu Teatrów w Toruniu za rolę Friedy w "Zamku" (1976).



Władysław Katarzyński
Gazeta Olsztyńska
12 września 2015