Nie zasłużyli na światłość, tylko na spokój

Michał Aleksandrowicz Berlioz, Żorż Bengalski oraz wszyscy obecni na widowni – różne przyczyny ale efekt jeden: wszyscy stracili głowę dla „Mistrza i Małgorzaty".

Środa na Gliwickich Spotkaniach Teatralnych upłynęła pod znakiem czarnej magii, mieliśmy bowiem okazję obejrzeć „Mistrza i Małgorzatę" w reżyserii Waldemara Wolańskiego. Jak na Teatr Groteska przystało był komizm i tragedia, fantastyka i realizm, absurd i dziwne postaci – trudno wyobrazić sobie lepszy materiał na sztukę dla tego teatru.

Oczywiście „Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa nikomu przypominać nie trzeba. Historia ta, która praktycznie od razu weszła do kanonu światowej literatury, doznała nielicznych przeróbek w adaptacji Waldemara Wolańskiego. Naturalnie, ze względu na objętość dzieła, niektóre cenne wątki musiały zostać pominięte, jednak dzieje się to bez większego uszczerbku dla spektaklu. W przedstawieniu, inaczej niż w książce, narratorem całej opowieści staje się Iwan Nikołajewicz Ponyriow, poeta o pseudonimie Bezdomny. To on, mimo iż zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, prowadzi nas, a także staje się jedynym świadkiem historii Mistrza, Małgorzaty oraz Wolanda i jego świty. Świetny w tej roli Franciszek Muła, którego od pierwszej chwili obdarzamy wielką sympatią i troską.

Wielkie dzieło Bułhakowa jest nie lada wyzwaniem dla chcących przedstawić je na scenie kameralnej.  Ogromna ilość postaci przewijająca się przez utwór wymagałaby potężnego zespołu aktorskiego. Stąd doskonały pomysł reżysera i wielka atrakcja dla publiczności, na scenie bowiem prócz nielicznych aktorów, występują głównie lalki. Rozwiązanie to jest nie tylko bardzo praktyczne ale dodatkowo wzbogaca spektakl – podkreśla działanie szatana traktującego ludzi jak marionetki, którymi może się bawić i dowolnie kierować. Teatr lalki dla dorosłych jest sztuką rzadko spotykaną, niepopularną i wymagającą od widza większego zaangażowania niż w „zwykłych" dziełach scenicznych. Jednak odwaga zespołu popłaca: otrzymujemy naprawdę wyśmienite widowisko. Teatr formy może pozwolić sobie na dowolnego „aktora", dlatego w przedstawieniu zostało stworzonych wiele postaci-ikon, które oddają całą istotę postaci. Mamy więc złośliwą pielęgniarkę, zapijaczonego Stiepana Lichodiejewa czy zezowatą, od ciągłego kłamania, sekretarkę Sofię Łapszennikową, a każda z tych postaci, mimo nie najlepszego usposobienia, wywołuje gromki śmiech. Teatr lalek podkreśla przywary bohaterów, nie ma postaci nijakich, każda jest charakterystyczna.

„Mistrz i Małgorzata" to dzieło pojemne, otwarte na interpretację. W przedstawieniu punkt ciężkości rozłożony jest między historię zakochanych, a działalność Wolanda. Jednak o ile postaci drugoplanowe są bardzo  specyficzne, to główni bohaterowie wypadają czasem płasko. Woland, choć będący w planie żywym, jest mało szatański, wydaje się wręcz dobrotliwy, brak mu zadziorności, nie poraża strachem, nie wzbudza niepewności. Podobnie para zakochanych, ich związek jest melodramatyczny jak mydlana opera, jedynie scena śmierci wzbudza autentyczne wzruszenie. Reszta postaci, niezależnie od planu, prezentuje się znakomicie, długo można wymieniać: Behemot, Asasello, Hella czy Berlioz.

Mówiąc o spektaklu Groteski nie wolno pominąć sprawy scenografii, za którą Joanna Hrk powinna otrzymać dodatkowe brawa. To doskonały przykład na to, że świetny pomysł zamknięty w małym pudełku, może być lepszy od przytłaczającego przepychu. Na początku spektaklu widzimy Bezdomnego siedzącego przy biurku, które oświetla księżyc – prosta scena, w której jeszcze nie podejrzewamy, że biurko jest prawdziwie magicznym pudełkiem. W trakcie spektaklu owo biurko w iście szatański sposób zmienia się w pokój z biblioteczką, wyskakuje z niego sofa, park, a zaraz po nim cała miniaturowa Moskwa. Ilość transformacji jest zdumiewająca. Na przywołanie zasługuje także scena balu u Wolanda, kiedy pojawiają się przestępcy – są to postaci wielkości niewysokiego człowieka namalowane na kartonie. Zaraz po przedstawieniu królowej balu każdy z nich zostaje odesłany na swoje miejsce i powieszony niczym na szubienicy. Scena jest bardzo wymowna, mimo papierowych postaci.

Sztuka, mimo że swoją premierę miała w 2008 roku, otwiera się na nowe interpretacje i staje bardzo aktualna w stosunku do obecnej sytuacji politycznej. Jest ona spektaklem demaskującym działanie zła w świecie i pokazującym marionetkowe traktowanie człowieka przez wielką politykę. Jednocześnie pojawia się w niej wiele miłosierdzia i wiara w ludzi, że będąc kruchymi jesteśmy bardzo mocni.

„Mistrz i Małgorzata" jest spektaklem godnym polecenia. Wzbudza wiele emocji, szczególnie w drugiej połowie przedstawienia, kiedy aktorzy wychodzą do publiczności i prawie wciągają ją na scenę. To wspaniałe widowisko pełne ironii i czarnego humoru.

Daj się uwieść, zaprzedaj duszę i baw się dobrze!



Barbara Koc, ALZ782401
Dziennik Teatralny Katowice
16 maja 2014