Nie znoszę grać

- Kocham teatr i jego atmosferę, wszystkich ludzi, którzy tu pracują, ale to nie znaczy, że mógłbym w tym uczestniczyć jako aktor, bo to mnie trochę upokarza. Dopóki będę mógł, będę się bronił rękami i nogami - mówi Bogusław Linda.

Spotkania Bogusława Lindy z teatrem do częstych nie należą, przynajmniej jeśli chodzi o spotkania aktorskie. W latach 70. i 80. grał jednak w Starym Teatrze w Krakowie a także w Teatrze Studio w Warszawie. Brał udział m.in. w spektaklach Jerzego Grzegorzewskiego: "Ameryka" wg Franza Kafki i "Powolne ciemnienie malowideł" wg "Pod wulkanem" Malcolma Lowry'ego. Potem skupił się na karierze filmowej. Gdyby ktoś chciał jednak zobaczyć odtwórcę roli Franza Maurera w burzy loków i z czaszką w ręku, ma taką możliwość. W archiwach serwisów teatralnych zachowało się mianowicie zdjęcie wykonane przez słynnego fotografa Wojciecha Plewińskiego, a na nim "Hamlet" z roku 1977.

Teraz znowu można znaleźć nazwisko Bogusława Lindy na afiszach teatralnych, tym razem w rubryce: reżyser. Po bardzo udanej inscenizacji tekstu Nikołaja Kolady "Merlin Mongoł", którego premiera odbyła się w 2012 r. w warszawskim Teatrze Ateneum, Linda przygotował na tej samej scenie "Tramwaj zwany pożądaniem". Tekst Tennessee Williamsa ma w polskim teatrze długą tradycję. Role Blanche DuBois i Stanleya Kowalskiego grali już m.in. Aleksandra Śląska i Roman Wilhelmi, a w realizacji Krzysztofa Warlikowskiego z 2010 r. - Isabelle Huppert i Andrzej Chyra. Linda zdecydował się obsadzić młodych aktorów znanych dotąd głównie z kreacji filmowych: Julię Kijowską ("Miłość", "Pod Mocnym Aniołem") i Tomasza Schuchardta ("Chrzest", "Jesteś Bogiem").

Nasza rozmowa została przeprowadzona tuż przed trzecią próbą generalną i z czystym sumieniem stwierdzam, że to najspokojniejszy reżyser teatralny, jakiego kiedykolwiek widziałam.

Główna bohaterka Blanche czeka na "Tramwaj zwany pożądaniem". Tabliczkę z jakim napisem ma tramwaj, do którego pan chciałby wsiąść?

- Do zajezdni.

To najdalej posunięta kokieteria.

- Nie. Tak jestem zmęczony po próbach i generalnie do zajezdni.

A w dalszej perspektywie?

- Moje perspektywy ograniczają się do najbliższych godzin. Dalej na razie nie myślę.

Wchodząc do teatru, widziałam plakat do spektaklu - Blanche uwięziona za szklaną szybą, zbyt grubą, by mogła ją przebić - jest świetny. Ta chęć wydostania się ze świata biedy i złudzeń przypomina przesłanie poprzedniej sztuki, którą pan reżyserował w Ateneum - "Marylin Mongoł" Nikołaja Kolady. Właśnie staram się do tego nie przyznawać.

- Przepraszam.

Ale to są rzeczywiście bardzo podobne rzeczy, bo Kolada wzorował się na "Tramwaju". To nie był jednak mój pomysł, by robić "Tramwaj", tylko dyrekcji tego teatru [Andrzeja Domalika - przyp. aut.], więc skorzystałem z okazji. Obie sztuki mówią jednak o potrzebie ucieczki i szukaniu swojej drogi. Czy znajduje się pan w podobnym momencie w życiu?

- Nie, to nie ma ze sobą nic wspólnego. W moim życiu dużą rolę odgrywa przypadek, i myślę, że to kolejny akt tego przypadku.

Czy bliska jest panu poetyka Williamsa?

- Wie pani, ja myślę, że przede wszystkim nasyciłem ten tekst swoją poetyką, bo to trochę staroć. I najczęściej przez aktorów źle kojarzony, ponieważ często próbuje się te sceny w szkołach teatralnych zwykle w klasyczny sposób. A myśmy się starali to troszkę, powiem banalnie, uwspółcześnić.

Korzystał pan też z nowego przekładu Jacka Poniedziałka.

- Tak, to było niewątpliwie pomocne. Kiedy chwyciłem ten przekład, zobaczyłem, że jest fajnie, rytmicznie zrobiony i daje aktorom duże możliwości. Widać, że tłumaczył to człowiek sceny.

Julia Kijowska debiutuje rolą Blanche w zespole Teatru Ateneum. Oglądałam próbę i myślę, że zapowiada się bardzo znaczący debiut.

- Też tak myślę.

Jak się znalazła w obsadzie?

- Po prostu usiedliśmy obaj z dyrektorem, który ją zaangażował, i wiedzieliśmy, że tylko ona może to zagrać.

Czy inspirowała pana któraś z wcześniejszych wersji "Tramwaju", np. słynny film Elii Kazana z 1959 r.?

- Nie, uważam zresztą, że wersja filmowa jest nieudana, melodramatyczna przez kreację Vivien Leigh i przez bardzo manieryczne natręctwa muzyczne. Przez te polki, które biegają w głowie szanownej bohaterki. Jej aktorstwo jest bardzo teatralne, bardzo wprost odczytane. Nie dziwię się, że Marlon Brando został legendą tego filmu, a nie ona.

W Warszawskiej Szkole Filmowej jest pan opiekunem kierunku aktorskiego. Jakie miał pan kontakty z młodszymi kolegami w Ateneum: mentorsko-reżyserskie czy raczej partnerskie?

- Chyba partnerskie. Może przesadnie to odczuwam, ale myślę, że stworzyliśmy paczkę, która chciała zrobić coś od początku do końca i bezwzględnie dopiąć celu, jaki sobie postawiła na początku tej drogi. Szliśmy konsekwentnie, trochę nieteatralnie, pracując nad pewną formą grania, która chyba jest obca temu teatrowi.

Co to znaczy: nieteatralnie? Bliżej życia?

- Myślę, że tak. Staraliśmy się gubić konwencję teatralną. Korzystaliśmy z tego, że to sztuka amerykańska, do tego z głębokiego Południa, przesycona namiętnościami, wódką i seksem, więc ta podróż była dosyć prosta. Błądziliśmy w oparach alkoholu i w pościeli, starając się dojść jak najbliżej tego, co się dzieje w upale, w umysłach ludzi, którzy starają się siebie dotykać, zlizywać swój pot itd.

Mimo wszystko tytułowe pożądanie dotyczy nie tylko zmysłów.

- Ta sztuka opiera się na pierwotnych instynktach, lecz dąży do rzeczy wielkich i szlachetnych. Pokazuje zagubienie ludzi, którzy obracają się dookoła, a jednocześnie szukają nadziei w życiu.

Co pan myśli o zdaniu Blanche: "Szczere może być pole albo życzenie. A czy ludzkie serce może być szczere?"?

- Nie zastanawiałem się nad tym.

Wrócimy do tego pod koniec rozmowy?

- (Śmiech)

Zapytałam o to, bo Williams proponuje różne recepty.

- W "Kotce na gorącym blaszanym dachu" jest mowa o tym że tylko prawda może uzdrowić relacje międzyludzkie, a w "Tramwaju" mamy do czynienia z mitomanką, która kłamiąc co drugie słowo, też stara się poukładać swoje życie. Długo się zastanawiałem, krążąc wokół tego tekstu, o czym on tak naprawdę traktuje. On nie jest o niczym wielkim, a jednocześnie jest o życiu. O takich najprostszych rzeczach. Mówiąc o wódce i seksie, opowiada o nadziei i szukaniu w beznadziei nadziei. Wynika to jakby od niechcenia z tego tekstu, w którym bohaterowie mówią o naprawdę prostych sprawach.

Stanley Kowalski mówi o nich także dość prostackim językiem. Wydaje się, że ze swoim brakiem okrzesania nie jest najlepszym partnerem na życie, o czym Blanche bezskutecznie próbuje przekonać jego żonę, czyli swoją siostrę. Blanche to również nie najlepsza partnerka na życie. Myślę, że żadna z tych osób nie jest. Podobnie jak ludzie, z którymi się spotykamy, najczęściej nie są najlepszymi partnerami na życie, ale kochamy ich, akceptujemy, i tyle,

A robimy taką autoanalizę po drodze czy to bywa za trudne?

- Ja, na ile mogę siebie odkłamać, staram się robić taką wiwisekcję, lecz nie zawsze mi się to udaje. Jak inni sobie z tym radzą, nie wiem.

Czy zawodowo robi pan takie podsumowania?

- Myślę, że tak. Za każdym razem, kiedy człowiek bierze się za coś nowego, siłą rzeczy musi robić jakieś podsumowanie tego, co zrobił do tej pory.

Od premier filmów "Trzy minuty 21:37" czy "Bitwa Warszawska 1920" minęło już kilka lat. Chciałby pan znowu zagrać dużą rolę kinową?

- Nie.

Teatralną?

- Nie.

Dlaczego pan nie gra w teatrze?

- Nie znoszę grać w teatrze.

Jak to możliwe?

- To możliwe, bo ja w ogóle nie znoszę grać, a siłą rzeczy najbardziej w teatrze.

Czy jest coś, co szczególnie panu przeszkadza?

- Tak, codzienna teatralna egzystencja. Chodzenie do teatru, siedzenie przed lustrem i patrzenie się w twarz matoła, którym jestem niewątpliwie, siedząc przed lustrem w teatrze. I nakładanie na tę twarz charakteryzacji. To upokarzające i straszne.

A reżyser teatralny?

- Ma tę przewagę, że kończy tę pracę, tak jak ja dzisiaj, i ma wolne.

Myśli pan o tym, by dalej reżyserować?

- Tak. Ja kocham teatr. Nie mówię, że nie znoszę tego, co robię. Kocham teatr i jego atmosferę, wszystkich ludzi, którzy tu pracują, ale to nie znaczy, że mógłbym w tym uczestniczyć jako aktor, bo to mnie trochę upokarza. Dopóki będę mógł, będę się bronił rękami i nogami.

A nie kusi pana, by zagrać Króla Leara?

- Nigdy w życiu.

Która dziedzina artystyczna jest w takim razie dla pana najważniejsza?

- Żadna.

To jest trochę poza?

- Nie.

A uczenie nie jest czymś, w czym się pan spełnia?

- Nie.

Wielu pana kolegów traktuje to jako rodzaj misji.

- Na pewno jest to olbrzymia satysfakcja, bo człowiek wychowuje pokolenie, które przejmuje jego sposób myślenia o świecie. Widzi się ludzi, którzy wychodzą ze szkoły zmienieni, w pewien sposób ukształtowani. To satysfakcja, ale niewątpliwie przekleństwo, że "będziesz cudze dzieci uczył", istnieje nadal i jest to straszne.

Co pana zaskakuje w tych młodych ludziach? Oni są inni niż pan, gdy przyszedł do szkoły?

- Nie. Myślę, że ta głupota, która istnieje, gdy się idzie do szkoły teatralnej, jest taka sama jak w moim przypadku.

Idzie się dla idei, czy dla pieniędzy i popularności?

- Myślę, że dla pieniędzy i popularności. W tym wieku popularność kojarzy się z ideologią.

Teraz popularność jest coraz tańsza.

- I tak, i nie. Zależy jaka. Są różne popularności.

Ale ta tania pana jednak nie kusi. Nie stoi pan na ściankach.

- Nie kusi, ale nie widzę w tym nic złego. Świat się po prostu trochę zmienił i nie należy mu się sprzeciwiać. Jest taki, jaki jest, a my w nim żyjemy.

Czy interesuje się pan życiem pozaartystycznym, np. polityką?

- Chciałbym się nie interesować polityką, ale ponieważ w naszym kraju, szczególnie do teatru, wchodzi ona drzwiami i oknami, siłą rzeczy w tym uczestniczę.

Nie planuje pan...

- ...kariery politycznej?

Planuje pan?

- Będę się nad tym zastanawiał. (Chwila ciszy). Może jako trybun ludowy.

Czy ogląda pan kolegów w teatrze albo w kinie? Mam zrobić trzykropek?

- Tak.



Kamila Łapicka
W Sieci
13 marca 2014
Portrety
Bogusław Linda