Nie znoszę pieprzonej liryczności

Maria Peszek: Marzę o King Kongu. Żeby ta wielka włochata małpa wzięła mnie w swoją łapę, delikatnie wysunęła wargi, by mnie pocałować, a potem przytuliła do włochatej piersi, a ja w tym gąszczu się zatracę

Piotr Pacewicz: Miron Białoszewski odróżniał rzeczywistość - tak nazywał świat swego pokoju, widok z okna, ludzi spotkanych na ulicy - od rzeczywistochy - życia publicznego w PRL. Ty też w swoich pieśniach pielęgnujesz świat prywatnych doznań.

Maria Peszek, aktorka, piosenkarka: Tak. Z jednej strony praca przede wszystkim, żeby nie zwariować, a z drugiej strony, żeby to moje wariactwo jakoś ochronić. Bo nieprzynależenie do - fajny termin - rzeczywistochy decyduje, kim jestem jako artysta, którym mam ambicję być. Nie dać się zassać tej rzeczywistosze! Czyli się alienować.

Ale miewam też tęsknoty, by wyjść z kokonu. Mam nawet niesamowity pociąg do nizin, do tego wszystkiego, czego nie doświadczyłam, bo wywodzę się z tak zwanej rodziny artystycznej. I w te menelskie klimaty wsiąkam.

"Kiedy zza węgła pojawia się Mietek. Objawia przecudnej urody napletek. Mietka urok menela. Ciut mnie onieśmiela".

- Menele lgną do mnie, ja w ogóle przyciągam tych, którzy odstają od tzw. normy. Daję się zassać, włóczę się po [warszawskiej] Pradze, w zaklętym trójkącie przy ul. 11 Listopada. Wchodzi się na podwórko, trzy kluby: Saturator - gejowski, Zwiąż Mnie i Hydrozagadka, nie wszystkich wpuszczają. Upijam się po nocach.

Jestem taka poukładana, wyedukowana, dlatego potrzebuję tego wentyla, żeby potem wrócić do domu, gdzie są te wszystkie książki i pianinio. Muszę zaznać "prawdziwego życia", a nawet "rynsztoku".

Zapytam, jak rodzic. Czy to nie jest, Marysiu, groźne?

- Można nie wrócić z tego mroku, zakochać się w nieodpowiedniej osobie albo się za bardzo upić i dostać wpierdol. Ale ryzyko też jest pociągające. Mam potrzebę, by się zatracić. Nie używam narkotyków, więc takie mi zostają odjazdy w czeluść. Przez chwilę mam wrażenie, że mnie nie ma. Ulga.

Jestem akurat w takim tunelu, po "Marii Awarii", a przed wejściem w trzeci projekt. Jestem "wizjonerem", więc najpierw wymyślam, co bym chciała powiedzieć. Zakopuję się w dziurze, w norze tworzę.

Fajny rym.

- Powstają zaczątki tekstów, już wiem, że estetyka rymów częstochowskich się wyczerpała, szukam nowej formy. W tym tunelu jest miejsce na brednie, na taplanie się w głupotach, które potem trzeba wyczyścić. Ale do tego potrzebuję pomocy mężczyzny, bo jako kobieta mam problem z syntetyzowaniem tego, co mi się roi. Ta ułomność to w ogóle cecha kobieca, dlatego wybitnych kobiet pisarek, kompozytorek, myślicielek jest mniej niż mężczyzn, a już poetek czy wokalistek dużo. Cudownie, że wy, mężczyźni, możecie nam pomóc.


W "Gazetowym" cyklu "Męska muzyka" kobiety mówią o mężczyznach na ogół źle, a my sami o sobie niewiele lepiej. Abdykujemy z roli ojca, wpadamy w syndrom wiecznie niedojrzałego Piotrusia Pana

- Mam inne zdanie. Mężczyźni są fantastyczni. Jesteście cudownymi stworami, myślę o was z uwielbieniem. A może mam szczęście? Albo umiem sobie zorganizować takich mężczyzn? Nigdy nie zostałam zostawiona. Ani zdradzona, a jeżeli nawet, to nie wiem, czyli - nie szkodzi. Mój ojciec Jan [Peszek, słynny aktor] przyzwyczaił mnie do tego, że kobieta ma być uwielbiana, rozpuszczana. Według ojca mężczyzna służy do tego, by ona mogła rozkwitnąć. I tacy są moi mężczyźni. Maria Peszek ma silną osobowość, ale chce się oddać w łapy King Konga.

Jakiego znowu King Konga?

- Marzę, żeby ta wielka włochata małpa wzięła mnie w swoją łapę, delikatnie wysunęła wargi, by mnie pocałować, a potem przytuliła do włochatej piersi, a ja w tym gąszczu się zatracę. Mężczyzna jawi mi się też jako fantastyczny kompan do pracy i pijaństwa. W ogóle nie mam koleżanek, rozmawiam tylko czasem z Marysią Seweryn, łączy nas powinowactwo sławnych ojców, ale jej obraz mężczyzn jest inny. Nie lubię, jak kobiety mówią źle o mężczyznach, potrafią być takie brutalne.

Feminizm jest ci obcy?

- Oczywiście dostrzegam nierówność płci, sama dostaję mniej pieniędzy niż mężczyzna za tę samą pracę - właściwie dlaczego? Ale nie czuję wspólnoty z kobietami, wręcz się ich boję. Jestem raczej piewcą nowej ery supermenów - superglue.

Superglue i love you

"Rozpadam się na kawałki, Kłębki, strzępki, niedopałki. Ty mnie zbierasz, i z powrotem sklejasz. Hej, hej, hej. Tyś mój klej, superglue, I love you".

- Kocham w mężczyznach, że potrafią poukładać moje niepokoje. Uwielbiam być bezbronną kobietą. Niezbyt często, niestety, mogę sobie na to pozwolić.


"Niczego więcej nie chcę. Niczego nie muszę. Niczego już nie szukam. Śpijmy przytuleni jak dwoje szczeniąt, którym zdechła suka". Tak mocno kochają kobiety?

- Miłość nie ma płci. Wszystkie miłości, które mi się przytrafiły, były desperackie. Dwa byty się wyczuwają, odnajdują, żeby przeżyć tę chwilę złudzenia, że nie są samotne. To jakby na środku oceanu spotkały się dwie tratwy - każda z jednym rozbitkiem. Bruno Schulz twierdził, że istnieją dziwne, boczne odnogi czasu. Miłość to właśnie taka odnoga.

Człowiek był kiedyś jednością androgeniczną, męsko-żeńską. Ale bogowie ukarali nas rozdzieleniem. I od tego czasu każdy i każda szuka swej drugiej połówki. Jeżeli Platon ma rację, to miłość musi zostać niespełniona.

- Wymagam od siebie i swoich partnerów pełnego oddania, aż do samounicestwienia.

Najszybszą do tego drogą jest seks, bo najdoskonalej daje złudzenie jedności.


A co z wiernością? "Nie umię żyć w mono. Wybieram stereo".

- Wierność nie jest niezbędnie konieczna do szczęśliwego bycia z kimś. Wolność - tak, wierność - nie. Jesteśmy z Edwardem w fantastycznym związku od 18 lat. Ale co to jest wierność?

Zgrzeszyć można "myślą, mową, uczynkiem i zaniechaniem". Mową grzeszysz prawie w każdej piosence.

- Uczynkiem nie grzeszę, jestem fizycznie wierna, choć zakochuję się bez przerwy. Oddaję się za to zbereźnym myślom, w myślach puszczam się na prawo i lewo. Potrafiłabym memu mężczyźnie pozwolić na wiele, gdyby miał taką potrzebę, choć byłoby to niebezpieczne dla związku.

Mężczyznom trudniej o wierność. Macie taką masę tych nasionek i one się marnują Urzeka mnie ta wasza fascynacja każdym kobiecym ciałem, czyimś pośladkiem albo wysuniętą ze stanika piersią czy dołkiem w ramieniu.

Miły mój, ty zawsze przy mnie stój

"Pod lód ciągnie mnie twój arktyczny wzwód" - śpiewasz w "Marii Awarii". Pomijając nurkowanie pod lodem, jak osiągnąć taki wzwód?

- Gdy zaczynałam pisać "Marię Awarię", słowo "wzwód" wydało mi się tak magiczne i zaniedbane zarazem...

I groźne.

- Wzwód?

Prawie każdy przeżywał kłopoty ze wzwodem. Bo od pierwszych prób to test na męskość. Nie lubimy tego słowa.

- Nie lubicie?

Wzwód jest wspaniały, słowo budzi lęk.

- Wzwód czy w ogóle penis traktowany jak bóstwo To chyba nie jest najistotniejsze w seksie. Nie mam może porażającego doświadczenia, ale wzwód nigdy nie był dla mnie taki ważny, absolutnie nie.


Mów nam tak. To może wyleczyć z tego głupiego lęku.

- W seksie chodzi przecież o coś innego. O poczucie chwilowego sensu, takie ulotne, które towarzyszy bliskości, o jakiś kosmos sekundy. Chwilowe zapomnienie, nieistnienie, niebyt.

Seks jest ważny falami. Są chwile, kiedy jest najważniejszy, kiedy chuć staje się Bogiem. A potem nie jest.

Zależnie od fazy relacji?

- Raczej fazy życia. Mnie np. twórczość kompletnie teraz wysysa.


"Nie mam czasu na seks. A tak bardzo chciałabym mieć? Nie mam czasu na kochanie. Na pieprzoty, całowanie".

- Nie tyle czasu, co energii. Seks wymaga energii, zwłaszcza jak się jest w pewnym wieku i wie, że to coś więcej niż parę ruchów. Seks nie jest dla mnie przerywnikiem czy relaksem. "Maria Awaria" to było zgłębianie ciała, erotyki, wtedy na seks miałam więcej energii. Projekt, nad którym pracuję teraz, dotyczy bardziej duszy. Więc jestem trochę mnichem.

Bywasz wulgarna. Tworzysz neologizmy: pieprzoty, pochuje, hujawiaki.

- Walczę z tą moją pieprzoną lirycznością, której nie znoszę. Ktoś kiedyś powiedział: "Twoją dominantą, Marysiu Peszek, jest liryka, taki straszny smutek". I to mnie dotknęło, bo to prawda. Dlatego mówię: "kurwa", "dupa". Staram się jakoś zrównoważyć tę słodycz, ten smutek. Polać go czymś żrącym. Ludzie mówią, że prowokuję, robię skandal, ale to, co ich naprawdę niepokoi, to niezależność i wolność, którą powoli osiągam. Że jestem nieobliczalna, że wszystko się może wydarzyć.

Śpiewasz o sobie "zdzira".

- Też dla zrównoważenia. Także dlatego pokazuję się na koncercie w męskich białych gaciach. Mogę potem bez obaw śpiewać, zamknąć oczy, zanurzyć się w mrok i być do końca liryczna. Dawkę niegrzeczności odrobiłam.

Igrasz z porno. W filmiku "Ciało" pies liże ci nagie piersi.

- Ale przecież ten pies sam to zrobił. Lizał mleko, które skapywało po moim biuście, a nie moje sutki, które by go nie zainteresowały. To zresztą była suka.

O cholera, dwa w jednym.

- Każda dziedzina, której człowiek używa, żeby siebie wyrazić, może być sztuką. Porno też.

"Wierzę w ciała zmartwychwstanie poprzez czułość, przez kochanie" ma szokować katolików?

- To trawestacja katolickiego wyznania wiary. "Ciało z ciałem czary-mary, to moje wyznanie wiary"?

"Miły mój. Ty zawsze przy mnie stój. We śnie na jawie. Spotkajmy się na kawie".

- W czasach "miasto manii" byłam jeszcze taka niewinna. Dopiero jak zaśpiewałam, to w klubie gejowskim, a słuchacze przy słowie "stój" nałożyli na głowy baloniki w kształcie penisów, zorientowałam się, że to można czytać jak modlitwę o erekcję. Mnie chodziło o trwanie przy mnie. Chciałam to wyrazić w katolickim języku. Ale nikt nie zwrócił uwagi.

"Nasz Dziennik" zwrócił.

- Ich zbulwersował hujawiak, że to kpina z polskiej świętej tradycji. Trochę mnie ich reakcja rozczarowała. Bo byłabym zakłamanym typem, twierdząc, że "Maria Awaria" nie jest prowokacją. Że nie chciałam kogoś drapnąć.


Dotknąć.

- Dotknąć bym nie chciała, drapnąć tak. Było mi przykro, że "Nasz Dziennik" nie dostrzegł odniesienia do katolickich symboli.

Jak to wszystko się ma do alienacji i prywatności? Śpiewając "Ciało", wkładasz pióropusz, zdejmujesz nieco ciuchów i ruszasz do boju.

- Nie chcę uprawiać sztuki w piwnicy. Sztuka na dwa znicze i gitarę, jak mawia mój konkubent, mnie nie interesuje. A rzeczywistocha już taka jest, że wyzwala we mnie waleczne odruchy. Stale mi towarzyszy poczucie, że sztuka to walka, co może wynikać z mojej niedojrzałości jako człowieka i jako artysty.

Teraz słychać wezwania, by ci, którzy krytykowali prezydenta Lecha Kaczyńskiego, posypali głowy popiołem. A ty, Mario, nabijałaś się np. z wyglądu braci Kaczyńskich!

- To drażliwa sytuacja, bo śmierć jest rzeczą ostateczną i całkowicie beznadziejną - takie mam dotkliwe poczucie jako osoba niewierząca w życie pozagrobowe. Ale śmierć nie daje żadnego upoważnienia, żeby ktoś zmarły stawał się kimś innym, niż był za życia.


Śmierć tylu ludzi była bezsensowna. Nie mogę jej nazwać męczeńską. Może to zabrzmi brutalnie, ale była głupia i niepotrzebna.

Ja zresztą w ogóle nie uznaję śmierci heroicznej. Gdyby była wojna, to byłabym dezerterem. Żadna sprawa nie jest tyle warta, by za nią umierać. Życie jest warte, życie jest cudowne.

Zapuszczam swe ogrody

Zdarza ci się pisać, że jesteś brzydka. "Są kobiety pistolety i kobiety jak rakiety. Chude, długie i wysokie, z wydepilowanym krokiem. A ja dla własnej wygody, zapuszczam swe ogrody i kolekcjonuję wzwody. Ja, metr pięćdziesiąt dwa".

- Mam 158 cm, ale 152 dawało lepszy rytm. W szkole byłam kurduplem, miałam piegi, okulary, byłam za gruba. Rodzice mi jednak uzmysłowili, że inność może być siłą. Jako 17-latka spędziłam rok na Alasce. Wyjechałam długowłosa w białej sukience, wróciłam punkową, w czerwonych szpilkach. Dobrze mi zrobiła ta Ameryka, która wielbi inność, oryginalność, no i przeżyłam tam miłość. Brian przyjechał za mną do Krakowa i przez rok mieszkał w naszym mieszkaniu. Potem się dowiedziałam, że rodzice ściskali się w nocy za ręce i powtarzali: "Musimy to przeczekać". Bali się, że jak zaprotestują, to uciekniemy i mnie stracą.

Często wracasz do swej brzydoty. Może cały twój seksualizm, ekshibicjonizm jest walką z kompleksami?

- Ja swoją brzydotę lubię. A temat pt. "Jak ktoś tak brzydki może pisać o seksie?" wzięłam z internetu. Internauci się zamartwiają, że o seksie mówi taka paskuda, zresztą, czy to w ogóle jest kobieta, gdzie ona ma cycki? Ja to sobie to po prostu wzięłam od moich "fanów". Ze swego wyglądu postanowiłam uczynić oręż. Z tej mojej kobiecości. Bo jestem bardzo kobieca, ale w niestereotypowy sposób. I chciałam to uwypuklić, zrobić siłę i z tych piegów, i z tych cycków.

A jeśli mówię, że jestem brzydka, to jest w tym dużo kokieterii i potrzeby zwrócenia uwagi. Bo jestem najczystszym okazem ekshibicjonistki. Strasznie mnie kręci, że na scenie można się...

Pokazać.

- Rozebrać, mięso duszy pokazać. Bo czym są gołe pośladki, które ciągle wzbudzają kontrowersje? Mięso duszy pokazać, to jest coś! Scena jest miejscem, które wyzwala, coś jak ołtarz.

Jan Peszek: "Lubię kobiety, które uwielbiają mężczyzn i lubią ludzi wolnych"

Przez lata grałaś z ojcem, ale nagle uznałaś, że dwie indywidualności na jednej scenie się nie pomieszczą. Poczuł się odtrącony?

- Odeszłam z Teatru Studio w Warszawie, gdzie zagrałam wiele nagrodzonych ról, w szczytowym momencie kariery, żeby zrobić "Miasto manię". Kiedy zaczęłam "Marię Awarię", dostałam tekst Iwana Wyrypajewa [rosyjski dramaturg, reżyser i aktor], "Księga Rodzaju 2" głęboka mocna rzecz o relacji psychiatry i jego pacjentki, którego ona nazywa Bogiem. Pokazałam ojcu, zachwyciliśmy się, znaleźliśmy świetnego reżysera Michała Zadarę i Teatr Współczesny we Wrocławiu. Zagramy to razem, ojciec z córką, dodatkowa konotacja i jeszcze ten powrót do Wrocławia, gdzie się urodziłam.

Ale od pierwszych prób czułam się nieszczęśliwa, po dwóch tygodniach zrozumiałam, że już nie chcę być aktorką, że wzywa mnie pisanie tekstów. Płakałam, że strasznie Jana zranię, był taki szczęśliwy z tej pracy, ale musiałam się wyzwolić. Zatrzymaliśmy się w knajpie przy drodze do Wrocławia, zapytał, czy nie można by tej decyzji przesunąć o dwa miesiące, żeby dojść do premiery. Ale zrozumiał, że to przejaw dochodzenia do samej siebie. I wolności. Wielokrotnie do tego wracaliśmy, gratulował mi tamtej decyzji.


Ojciec mówił "Gazecie": "Lubię kobiety, które nie są pruderyjne, są tolerancyjne, uwielbiają mężczyzn, są zmysłowe, i lubię ludzi wolnych. Mam okropną nietolerancję dla ubezwłasnowolnienia". Może cały twój życiorys to realizacja marzenia ojca o tobie?

- Może. To, jakim jestem człowiekiem, niewątpliwie ma wiele wspólnego z Janem. Nasza relacja wykracza poza zwykłe ojcowsko-córczane klimaty. Dla wielu ludzi skala tego uczucia byłaby nie do zrozumienia. I towarzysząca naszej przyjaźni skala bólu i nieporozumień. Gdy tylko ojciec jest w Warszawie, mieszka u nas, ma tu swój pokój, to święte miejsce.

Twój partner nie jest zazdrosny o ojca?

- Jeszcze niedawno miałam kłopot z wyważeniem relacji, gdy było do wyboru przegadanie nocy z ojcem i z moim chłopcem, ojciec wygrywał. To się zmieniło, ale nadal czuję tęsknotę za rodzicami, zwłaszcza gdy się postarzeli, a ja odkryłam, że mają wady i kłopoty, bo wcześniej wydawali mi się doskonali. Są ze sobą 50 lat.


Kochają się.

- Przede wszystkim lubią. To niesamowite, jaką frajdę sprawia im bycie razem. Kilka razy byli bliscy rozstania, ale wytrwali i oboje sobie to chwalą.

Czy w ojcu, który przekonuje córkę do wolności, nie ma sprzeczności? Stwarza przecież presję.

- Rozmiar miłości, którą ojciec mi dał, jest zarazem najpiękniejszą i najtrudniejszą rzeczą, z jaką muszę sobie radzić. To przez Jana mam tak pokomplikowane relacje, bo to on mi pokazał, jaka może być intensywność związku. Tylko mi nie powiedział, że to tak boli.

I szukając tej intensywności, pakuję się w tarapaty. Jestem po prostu przyzwyczajona do takiej atencji, którą można nazwać tylko miłością. Kiedy z kimś pracuję, to właściwie wymagam miłości.

Nawet jak przychodzi stroiciel do pianina, to potrafię wpaść w tego człowieka, władować się całą sobą. Większość ludzi jest nawet mną oczarowana, ale nie potrafi temu sprostać, wycofują się, stawiają granice.

Pracujesz na zakochaniu - to twoje określenie.

- Tak, i to powoduje katastrofy. Jak Wojtek Waglewski współtworzył muzycznie "Miasto manię", to oczywiście wpadłam w uwielbienie dla niego, oddałam się w jego ręce. I poczułam się zraniona, że on robi coś poza pracą ze mną. "Maria Awaria" z Andrzejem Smolikiem - identycznie. Ja tu daję cały swój wszechświat, a on musi jeszcze zrobić jakąś reklamę i płytę z Marylą Rodowicz?!

Faktycznie, nieporozumienie.

- Poważnie - zranienie. Także wtedy, gdy ktoś potraktuje mnie zbyt dosłownie. Albo stara się temu sprostać, a się nie udaje. Przeżyłam właśnie taką spektakularną katastrofę. Zerwaliśmy długoletni związek z menedżerem, z którym byliśmy w stanie zakochania zawodowego. Wyjechałam nawet do Azji, żeby się jakoś zreanimować.

Jaką katastrofę?

- Intensywność naszych relacji doprowadziła do tego, że przestaliśmy realnie oceniać rzeczywistość. On robił dla mnie tyle, że wpadliśmy wręcz w tarapaty. W końcu zdezerterował, pierwszy raz mi się to zdarzyło.

Kiedy wylądowałam na Okęciu, uzmysłowiłam sobie, że nic i nikt na mnie nie czeka. To mnie zmroziło. A parę sekund później poczułam się pierwszy raz w życiu wolna. Ten stan "pusto" pierwszy raz osiągnięty jest punktem wyjścia do odpowiedzi, kim w ogóle jestem.

A twój mężczyzna nie był o niego zazdrosny?

- Długo nie był, na tym polega jego dojrzałość. Ale nadszedł taki moment, kiedy właściwie przestałam być sobą. I była taka nocna rozmowa, kiedy on uświadomił sobie i mnie, że jest ktoś trzeci, kto z nami żyje. I że to może jest nawet zdrada. I że on chce mnie z powrotem taką, jaką znał.

Sama jestem sobie winna. Jestem inna, niż powinnam
To cię dręczy? "Poza normę wystrzelona i wykolejona".

- Nakładam te pióropusze, walczę w obronie inności, ale nie do końca wiem, kim jestem. Poza tym męczy mnie nadmiar emocji - od euforii do absolutnego smutku. Na scenie tak się sczyszczam z uczuć, że następnego dnia jestem kawałkiem mięsa i Edward musi mnie reanimować.

Bronisz inności.

- Każdej. Inności, czyli wymykania się uświęconym normom. Sama żyję od lat w związku konkubenckim i nie zamierzam tego zmieniać. Nie jestem też pewna, czy chcę mieć dzieci. Z rozkoszą wyruszę na bój w obronie mniejszości seksualnych czy ludzi bezdomnych, tak jak każdego, kto jest ofiarą jakiejkolwiek dyskryminacji - to mój ukochany rewir.

Chciałabym być patronką tych wszystkich popaprańców, którzy gdzieś tam się wymykają temu, co jest ogólnie uznane za normalne, porządne czy bezpieczne.

Kobieta powinna zadbać o dom i urodzić ukochanemu mężowi dziecko.

- Jest wiosna, której ja zresztą nienawidzę, i panuje nakaz płodzenia. Przechodzę przez park i alejki są zablokowane przez kobiety ciężarne albo z wózkami. Mają piersi pełne pokarmu, czują się spełnione, bo już przekazały to życie dalej. Muszę przejść po trawie, bo one mają prawo tak stać, bo są święte w swej prokreacji.

Masz 37 lat, więc jeśli dziecko, to już czas.

- Dlaczego mam ten dylemat? Gdybym dokładnie widziała, byłoby łatwiej. Po prostu nie wiem, czy to byłaby słuszna decyzja. Bo ja jak już coś robię, to totalnie. A uprawianie sztuki jest dla mnie tak ważne. Więc gdybym nagle została oszalałą matką

To już byś nie chciała robić niczego innego?

- Być może.

I stracilibyśmy Marię Peszek.

- Sama siebie bym straciła. Może to także wina rodziców, że stworzyli mi takie dzieciństwo i tak mnie ukształtowali. Może dlatego się boję..

Czy temu sprostasz?

- Czy potrafiłabym coś takiego powtórzyć



Piotr Pacewicz
Gazeta Wyborcza
17 maja 2010
Portrety
Maria Peszek