Niebezpieczne kobiety

Białostocka adaptacja znanej baśni to fantastyczne połączenie scenografii z muzyką, gry lalkowej i aktorskiej.

"Piękna i Bestia" Białostockiego Teatru Lalek to popis międzynarodowego kunsztu lalkarzy-twórców cudownego teatru wyobraźni, gdzie niemożliwe staje się realne, wręcz namacalne.

Słowacki reżyser Brano Mazuch wziął na warsztat w Białostockim Teatrze Lalek tradycyjną mroczną baśń, w dodatku w ujęciu polskiego dramaturga Jana Ośnicy. Ta "Piękna i Bestia" to tekst posługujący się archaizmami, niekoniecznie zrozumiałymi dla sześciolatków. Za to na scenie przedstawiony tak, że trzeba być zupełnie bez serca, by nie zrozumieć przesłania.

Białostocka, a tak naprawdę czesko-polsko-słowacka adaptacja to fantastyczne połączenie scenografii z muzyką, grą lalką i grą aktorską.

Tu każdy rekwizyt może mieć kilka znaczeń. Ufam, że nie zdradzę zbyt wiele, jeśli napiszę, że na początku rolę instrumentów grają nawet kandelabry. Tajemniczą postać przez większość spektaklu stanowi Krzysztof Bitdorf współtworzący dźwiękowe tło, grający na po części specjalnie skonstruowanych do tego spektaklu instrumentach, robiący burzę kawałkiem blachy. Warto podglądać jego pracę podczas przedstawienia, bo to i zabawne, i jednocześnie ukazujące kulisy powstawania efektów dźwiękowych.

Muzyka w "Pięknej i Bestii" odgrywa niebagatelną rolę. Jan Ćtvrtnik angażuje w jej wykonanie praktycznie cały zespół aktorski, a jedna ze scen, anektująca na potrzeby pięknej wielogłosowej kompozycji niemal cały teatr, zachwyca pomysłowością. Białostoccy aktorzy zamieniają się w prawdziwą średniowieczną orkiestrę.

Wracając do genialnej w swej prostocie i wielofunkcyjności scenografii - wspomniane kandelabry i wielkie zasłony to w zasadzie jedyne rekwizyty, a zamieniają się a to w łoże, a to w zamkowe komnaty, a to wręcz w upiorne tło do popisów Bestyi (bo tak każe się tytułować w tekście Ośnicy). Płochliwe dzieci nie raz będą miały okazję chować się pod teatralnymi fotelami w czasie spektaklu. Czech Jan Polivka to zdecydowanie wizjoner sceny, który potrafi zilustrować sen tytułowej Pięknej kilkoma tuzinami zawieszonych w powietrzu róż. Bo przecież od pojedynczej róży ta historia się zaczyna.

Dwie starsze siostry (Małgorzata Płońska i Iwona Szczęsna) świetnie bawią się grając wyrachowane córeczki, które los ukaże nieudanymi zamążpój-ściami, Adam Zieleniecki w roli strapionego i kochającego ojca jest jak zawsze opoką tej sceny, zaś obdarzony głębokim głosem Zbigniew Litwińczuk idealnie sprawdza się nie tylko w roli bajarza. Nieco mniej do zagrania mają Mateusz Smaczny i Jacek Dojlidko, ale w scenie nocnej burzy wraz z całym zespołem tworzą fantastyczną scenę zbiorową, a i ich wkład w muzykę płynącą ze sceny jest niepośledni.

Starsze siostry Pulcheryi, czyli Pięknej są w tej sztuce owymi niebezpiecznymi kobietami. Chciwe, zazdrosne, nie wahają się poświęcić życia ojca za skrzynię klejnotów, z czystej zawiści obejrzałyby też śmierć najpiękniejszej i najmłodszej spośród rodzeństwa. Przypominająca nieco z twarzy bohaterki mangi Pulcheryja w ręku Izabeli Marii Wilczewskiej okazuje się być z nich wszystkich najniebezpieczniejszą. Jako postać spektaklu jest klasyczną kobietą. Uczuciową, ale i impulsywną. Godzi się umrzeć za ojca, ale kiedy ma szansę na dostatnie życie, zwodzi Bestyję doprowadzając monstrum niemal do śmierci. Ustami aktorki śpiewa cudowne pieśni, i trzeba przyznać, że ja-wajka - z nieruchomą przecież twarzą złączona z mimiką i grą ciałem Wilczewskiej są na scenie jednością. Nie tylko Bestyja dla tego uosobienia cokolwiek demonicznej niewinności połączonej z kuszącą sylwetką straciłaby rozum. A zatem "Piękna i Bestia" to nie tylko opowieść o niebezpieczeństwach zbytniej pychy, ale też o... niebezpiecznych kobietach.

Opowiedziana w cudownie teatralny sposób, wypełniona muzyką rodząca się a oczach widzów, z nieprzemijającym przesłaniem i dla dzieci, i dla rodziców.



Jerzy Doroszkiewicz
Kurier Poranny
25 listopada 2016
Spektakle
Piękna i bestia