Niebezpieczny mariaż sztuki z rozrywką

Gliwicki Teatr Muzyczny na uczczenie dziesięciolecia swojego funkcjonowania pod tą nazwą, a sześćdziesięciolecia działalności w ogóle, zaproponował publiczności luźną parafrazę Moliera, przy wykorzystaniu jego tekstów: "Mieszczanina szlachcicem" i "Don Juana". Prapremiera "Wakacji Don Żuana" odbyła się 23 marca. Miejmy nadzieję, że jest to spektakl przełomowy, bo od jego wystawienia może być już tylko lepiej

Przeglądając zapowiedzi, można było spodziewać się spektaklu nie będącego niczym innym jak lekką rozrywką, zamkniętą w kolorowej tanecznej formie, poprzez którą przebijać się będą wątki molierowskie i odniesienia do teraźniejszej sytuacji finansowej wielu teatrów. Obietnicą dobrego musicalu z komediowym zacięciem miała być postać Anny Polony, która podjęła się reżyserii spektaklu, a której pomagali Marek Kuczyński (muzyka) i Michał Rusinek (słowa piosenek). Scenariuszem popisał się natomiast Krzysztof Korwin Piotrowski. Jak mówi przysłowie: „obiecanki cacanki…”. Taniec nie przykuwał uwagi (no może poza próbą przedstawienia flamenco), barwność ustąpiła miejsca pstrokatości, a przytoczone sceny „Mieszczanina szlachcicem” i „Don Juana” były przypadkowe i nieosadzone w żadnym sensownym kontekście fabularnym, co dotyczyło również wątków pobocznych.

Musical tworzą dwa akty. Pierwszy to przygotowania do tytułowych „Wakacji Don Żuana”. Przedsięwzięcie finansuje Prezes Karol (Michał Musioł) – właściciel fabryki gwoździ z Sosnowca, chcący spełnić swoje próżne zachcianki zagrania głównej roli w tym wydarzeniu artystycznym. Zarządca Teatru „Nowy Świat” – Dyrektor Gabarini (w te rolę wcielił się sam dyrektor GTM-u, Paweł Gabara) z chęcią przyjmuje dar fortuny, bowiem uchroni to kierowaną przez niego instytucję przed bankructwem. Spektakl odsłania tym samym smutną prawdę, że jeśli są pieniądze, to można wystawić cokolwiek. Oby nie była to antycypacja przyszłych tendencji życia teatralnego w Polsce.

Akt drugi to próby generalne do spektaklu, więc i na scenie dzieje się więcej. Jest epizod hiszpański (wspominane już flamenco), wakacje na Kubie, czy finał w Bollywoodzie. Scenografia ma oddawać każdy z wymienionych regionów zatem pojawia się wielka czaszka byka, palmy i symboliczne zabudowania indyjskie. Wszystko to osadzone w nieharmonijnej, kiczowatej estetyce rządzącej całym musicalem.

Postać Pana Jourdain jaka jawi się u Moliera (a która jest pierwowzorem dla postaci głównego bohatera gliwickiego musicalu) można potraktować w dwójnasób: jako pretensjonalnego chama hołubiącego wszystkiemu co szlacheckie, bądź jako postać tragikomiczną – bardziej sympatycznego, acz infantylnego i głupkowatego marzyciela. Pojawienie się Karola na scenie nie budzi natomiast żadnych wątpliwości, rozwiewa je dres z rażąco zielonymi elementami i napisem „prezes”, gdyż w końcu to on dowodzi całym tym bazarem zmierzającym do wystawienia musicalu. W tej postaci niestety ogniskuje się całość spektaklu (tego którego widzami jesteśmy i tego wewnątrz) który jest równie ordynarny, jak gusta prezesa Karola.

Jeśli przedstawienie miało być satyrą na obecną sytuację teatrów, to niestety było satyrrą nieudaną. Jeśli satyry się używa, to sama w sobie z koniecznością musi być czymś artystycznie nienagannym, inaczej będzie tylko lustrem jeszcze bardziej zniekształcającym i tak już koślawą rzeczywistość. Na pocieszenie warto dodać, iż z racji zbliżających się XXIII Spotkań Teatralnych, na ziemi gliwickiej spotkamy się z naprawdę wartościowym teatrem.



Krzysztof Aplik
Dziennik Teatralny Katowice
4 kwietnia 2012
Spektakle
Wakacje Don Żuana