Niech żyje Fredro!

Przedstawienia Aleksandra Fredry to klasyki. Są niezwykle popularne, często wystawiane na deskach teatrów. Dramaturgia tego pisarza dała solidne podwaliny polskiej komedii. Jan Englert postanowił „rozliczyć się" w ramach jednego spektaklu z szeroko ujętą twórczością Aleksandra Fredry, a także z samym autorem.

Fredro swoje komedie pisał w oparciu o stałe komponenty: komizm sytuacyjny, postaci i słowa. Owe elementy wpływają na jakoś tego gatunki. Nawet gdybyśmy nie wiedzieli o ich istnieniu, nie znali ich nazw, intuicyjnie ocenialibyśmy komedię właśnie w oparciu o te trzy składniki. Spektakl o Fredrze i o jego utworach nie mógłby być niczym innym, jak właśnie komedią. I to nie byle jaką. Ale, oczywiście komedią z prawdziwego zdarzenia, gdzie faktycznie widz może się wielokrotnie zaśmiać, a wszystko przez znakomity język i żart, zabawne postaci oraz sytuacje.

Nic jednak nie wydarzyłoby się, gdyby nie odważny pomysł połączenia kilku utworów w jedno przedstawienie, a tym samym wymieszaniu bohaterów i wątków. Najciekawszym zabiegiem było jednak umieszczenie autora - Aleksandra Fredry – w samym środku wydarzeń. Obserwował on na scenie, co i kogo wymyślił, a następnie opisał w swoich książkach. Czasem nawet nawiązywał z postaciami dłuższe rozmowy, np. z Papkinem. Dzięki temu zabiegowi połączenia kilku dramatów widzimy ujawniające się niezwykłe zalety scenariusza sztuki oraz reżyserii. Przejścia pomiędzy utworami były niemalże przezroczyste, a przy tym wszystko razem tworzyło zgrabną całość. Miało się po prostu wrażenie, że tak to zostało oryginalnie napisane. Do przedstawienia wybrane zostały wątki opierające się przede wszystkim na relacjach damsko-męskich, np. z „Zemsty", „Męża i żony", czy „Ślubów Panieńskich". Można powiedzieć, że wybrane zostały Fredrowskie smaczki.

Gra aktorska została zaprezentowana na wysokim poziomie. Trzeba zaznaczyć, że scenariusz pisany wierszem nie jest prostym materiałem do pracy. Aktorzy jednak „złamali" tekst, tj. wybrnęli z narzucającej recytację formy, nadali jej nowy kształt, który brzmiał tak naturalnie w ich ustach, że wiersz ze swoimi rymami stawał się praktycznie niewidoczny. To, co oraz w jaki sposób mówili było jak najbardziej naturalne. Nie zamierzałam w tym miejscu wymieniać nazwisk poszczególnych aktorów, ponieważ uważam, że każdy z nich sprawdził się w rolach Fredry doskonale. Warto podkreślić, że większość z nich grała kilka postaci z różnych utworów, jednak umiejętnie łączyli je ze sobą, znajdowali cechy wspólne, bądź przechodzili z jednej postaci w drugą płynnie, tak, że nie było efektu przeskakiwania. To właśnie dzięki ich pracy w dużej mierze „Fredraszki" były tak spójne. Jednak jedna kreacja aktorska wyróżniła się. Niestety negatywnie. Teksty mówione przez Paulinę Korthlas były po prostu wybijające się od reszty i dlatego nie mogę o tym nie wspomnieć. Ma się wrażenie, że aktorce zabrakło albo pomysłu, albo umiejętności, aby uczynić trudny, wierszowany tekst Fredry mową młodej kobiety. Po za tym incydentem dalej uważam, że obsada spektaklu została bardzo dobrze skompletowana. Aktorzy świetnie ze sobą współpracowali. Byli autentyczni i przede wszystkim śmieszni. Raz za razem rozbawiali widownię.

To, co zasługuje na chwilę uwagi to również bardzo dobrze przemyślana scenografia Barbary Hanickiej. Staromodne mieszkanie pełne krzeseł, dywanów i regałów doskonale nadawało się do licznych przejść w spektaklu i zmian na scenie. Poza tym tworzyło klimat troszkę tajemniczy, a także nieco nostalgiczny, bo przecież było to miejsce, w którym rozliczał się sam ze sobą wielki pisarz - Aleksander Fredro.
W spektaklu umieszczono scenę, której nie znajdziemy w żadnym z fredrowskich utworów. Był to moment, gdy postaci troszkę zbuntowały się przeciwko autorowi, a nawet i z niego śmiały... Więcej nie zdradzę! Popsułabym dobrą zabawę.

Jest wiele powodów, dla których warto pójść do Teatru Narodowego i samemu zobaczyć „Fredraszki". Jednym z nich jest to, że przedstawienie dowodzi, że komedia w teatrze nie musi być farsą, opierającą się na powielanych tysiąckrotnie schematach i żartach, że humor może być inteligentny, a spektakl komediowy zrobiony na dobrym poziomie i ze smakiem.

 



Kornelia Grzelecka
Dziennik Teatralny Warszawa
12 stycznia 2015
Spektakle
Fredraszki