Niedyskretny urok władzy

Autorski spektakl Agaty Dudy-Gracz to feeria pomysłów, bardzo wyraziste postawienie krytycznych tez, niekiedy wręcz szarżowanie teatralnymi środkami wyrazu. Oddanie głosu maluczkiemu z samego dołu hierarchii społecznej otworzyło oryginalną perspektywę postrzegania starego problemu władzy i posłuszeństwa.

Rewizor bez Rewizora wydaje się niemożliwy, jednak pomysł, by wyeksponować lud ciemny, chytry, w miejsce tytułowej omyłkowo nominowanej przez ów lud persony incognito okazał się udany. Przecież utwór Gogola nie mówi o władzy, lecz raczej o jej poddanych, o służalczym podporządkowaniu, schlebianiu i korumpowaniu, by ukryć własne niegodziwości i ujść cało w sytuacji, gdy kara byłaby jak najbardziej naturalna. Nadskakiwanie i łapówki jako jedyna droga odkupienia grzechów to końcowy przejaw upadku lokalnej społeczności. Wcześniej było wszechobecne łapownictwo, prywata, niedbanie o wspólny interes, cyniczne traktowanie własnych stanowisk i niezaspokojonych potrzeb maluczkich. Władza nie tylko demoralizuje, lecz także przynosi cierpienie, które jest gdzieś w tle, na drugim lub trzecim planie. W spektaklu Agaty Dudy-Gracz wyeksponowane zostało za pomocą ironicznych aluzji do losu chorych w miejscowym szpitalu ("Zostało niespełna dziesięciu chorych. Reszta jest już zdrowa. Wszyscy jak muchy wracają do zdrowia. Nie zdąży który chory wejść do szpitala, a jest już zdrowy. I to nie dzięki drogim lekom, ale uczciwości Sen to najlepsze lekarstwo"). Jednak głównym tematem spektaklu jest posłuszeństwo i chore hierarchiczne relacje, w których instytucjonalnie umocowani władcy nie podlegają demokratycznej kontroli. Uniwersalność spostrzeżeń ułomnych mechanizmów służby publicznej uderza wciąż dzisiaj w samym tekście prozaika ukraińskiego pochodzenia. W spektaklu zostało to pokazane w dobitny sposób.

Reżyserka zdecydowała się na wersję ekstremalną, pełną niemożliwych do przeoczenia efektów scenicznych, popisów aktorsko-kostiumowych, a nade wszystko z dodanymi fragmentami tekstu, które uwspółcześniają i wzbogacają klasyczny pierwowzór. Wprowadzenie postaci Niemca, który cytuje Tako rzecze Zaratustra w języku oryginału otworzyło nowe możliwości ukazania skutków, które przynosi autorytarne podporządkowanie. Gdy bezkrytyczne posłuszeństwo wrogiej wobec sporej części ludzkości jednostce staje się udziałem całej rzeszy, to sytuacja zaczyna wyglądać groźnie. W największej scenicznej szarży niosący sztandary wyznawcy maszerują, śpiewając hitlerowską piosenkę. Słusznie zestawiony z nimi religijny demagog, nastawiony na wyłudzanie od swoich owieczek dóbr materialnych, uderza w tony bliskiej Polakom religii. Zderzenie tych dwóch scen kojarzy w bardzo trafny sposób klimaty Berlina sprzed trzech ćwierci wieku z wydobywanym dzisiaj usilnie w Toruniu entuzjazmem. Mechanizm przywództwa jest podobny. Filozofujący i kulturalny Ten Niemiec (świetny Maciej Tomaszewski) w pewnym momencie zdradza się charakterystycznymi gestami znanymi z archiwalnych filmów, a ostatecznie dostaje wąsik, nie pozostawiający wątpliwości co do tego, kim się stał.

To złamie konwencji osadzającej akcję w dziewiętnastowiecznej prowincji rosyjskiej pozwoliło przewrotnie ukazać stereotypowe myślenie o tym, kto jest dobry, a kto zły. Tak stało się choćby wtedy, gdy niewinnemu jeszcze, szczerze zaskoczonemu Niemcowi imputowała nazistowską przeszłość ("Co Pan robił w 1939.? Odpowie Pan za wszystkie zbrodnie. W Genewie Rewizor lustrował Pana") odpowiedzialna za edukację w małym miasteczku Pani Chłopow (Irena Rybicka w nietypowej dla siebie, nie ciepłej roli). Wcześniej Ziemlianika (Krzysztof Boczkowski) powiedział o jednym z jej podwładnych: "Coś w tym jest, że jak ktoś pracuje w szkolnictwie, to albo pijak, albo taką małpę z siebie zrobi, że obraza boska".

Urok władzy postrzeganej z podziwem, zawiścią i uniżonością w spektaklu nagłaśniany był przez tytułowego bohatera (Tomasz Schmscheiner), którego marzeniem było to, by ktoś wysoko postawiony się o nim dowiedział, a który rzekomego rewizora oceniał w sposób zdeformowany przez jego domniemane urzędnicze umocowanie. Przeciętność czy plugawość postaci stałaby w zbyt dużej sprzeczności z dostojeństwem urzędu i stąd te zachwyty nad powierzchownością ("Na twarzy umysłowość, fizjonomia, posępność i dużo wszystkiego", "Wykształcenie i postępki. Prawdziwy ktoś") i manierami ("Proszę milczeć, kiedy ja mówię, prowincjonalna hołoto" - wspaniałe"). Płaszczenie się przed Horodniczą (Ewelina Paszko-Lowitzsch, "Czego pan się bał? Przecież pan jest nikt"), pojawianie się i znikanie na żądanie, bez trudu przerodziło się jednak w wykorzystanie jej Córki (Katarzyna Z. Michalska), niemal gwałt, gdy na chwilę zamienił się rolami z niewidocznym Rewizorem, którego zresztą i matka widziała jako swojego adoratora. Nawet jednak i ten akt wykorzystania władzy wciąż obudowany był ugrzecznionymi komentarzami ("Jakże jestem szczęśliwy, że mogę tu tak z panią poprzebywać", prawił niski rangą obywatel leżąc na dziewczynie z domu miejskiego włodarza, a po zejściu z niej wyjaśniał uniżenie "To tylko ja, Bobczyński. Przepraszam. To tylko z miłości. To tylko żart"). Autorytarne podporządkowanie może przybierać także formę dominowania nad innymi. Granica jest bardzo cienka - ta sama postawa motywuje zarówno posłuszeństwo jak i sięganie po władzę, by sprawować ją bez ograniczeń, wedle własnego uznania.

Groteskowych momentów było w przedstawieniu wiele. Oba Piotrusie (w roli Dobczyńskeigo - Michał Dudziński) zachowywały się w jednej ze scen identycznie - te same ruchy ciała, gesty, wręcz otwieranie ust do podobnych kwestii. Zresztą wzajemne podobieństwo strojów i zachowań, symbolizujące konformizm ukazane zostały nie tylko w tej scenie wysłuchania wiadomości, gdy wszyscy mieszkańcy miasteczka siedzieli w tych samych pozach i tak samo je zmieniali. Jednak to właśnie w niej zdwojenie posłańców złej nowiny było odzwierciedlane zwielokrotnieniem tych, którzy jej słuchali. Zbiorowy bohater przemawiał w ten sposób jeszcze kilkukrotnie. Niekiedy zaś podobne ostentacyjne zachowania można było zaobserwować w różnych momentach u różnych postaci. Zarówno Horodniczy, jak i Bobczyński leżeli plackiem, ten drugi nawet czołgał się po podłodze, korząc się przed wyimaginowaną władzą.

Uśmiechnąć można się było, gdy tytułowy bohater, pojawił się w drzwiach domu Horodniczego i zniknął jak kukułka wraz z wybiciem zegara. Przy innej okazji Szpiekin (Michał Szwed) omal się nie przewrócił, próbując w ni-to-przyklęku-ni-to-przysiadzie uniżenie nasłuchiwać i donosić do ucha siedzącego Horodniczego (Krzysztof Kuliński), zaś niezrozumiały dla nie znających niemieckiego widzów potok wymowy choć raz zaczepił się o język polski - wtedy mianowicie, gdy mowa była o "niczem", co równie dobrze mogło oznaczać nazwisko cytowanego filozofa, którego nonkonformistyczna myśl w tak plugawy sposób została później wykorzystana w nazistowskich racjonalizacjach rasowej agresji.

Niektóre zabiegi artystyczne były bardziej dwuznaczne. Ziemlianika wił się w erotycznym tańcu, paradował to w czerwonym lateksie, to znowu w welonie panny młodej z Hitlerem u boku czy zrywał kwiaty ze ślubnej sukni. Podkreślanie gejowskiej seksualności postaci przez Krzysztofa Boczkowskiego miało nieco podobne funkcje, jak we wcześniejszym o kilka miesięcy Pożegnaniu jesieni - rzucało wyzwania kołtuńskiej i nietolerancyjnej kulturze, podkreślając jej zaściankowość. Inną, nadrealną postacią była pojawiająca się raz po raz Chinka (Wiktoria Pei), zaś użyteczną każdej władzy tępą siłę reprezentował Dzierżymorda (Tomasz Wesołowski).

Oryginalną kreację aktorską stworzył (gościnnie) Piotr Łukaszczyk. Jego Liapkin-Tiapkin zaciskający zęby i powstrzymujący się od wybuchu złości, względnie uczciwy, bo łapówki przyjmujący wyłącznie w szczeniętach psów myśliwskich, postarzał się gwałtownie i chodził o lasce w drugiej części spektaklu. Czyżby trzymany na wodzy sprzeciw odbił się na jego zdrowiu?

Ważną częścią spektaklu było operowanie światłem. Wyłowiony z mroku Bobczyński, później niebieskie światła na ścianach i takież żaróweczki, podkreślające blichtr i kiczowatość czerwonego dywanu i pitego szampana - to tylko niektóre przykłady udanych rozwiązań. Na uwagę zasłużyły także kostiumy, które, zwłaszcza w drugiej części spektaklu, były zapewne kulturowymi cytatami -błękitna suknia w białe misie czy inna, w kwiaty, wreszcie strój z filmu science-fiction, uruchamiały stereotypowe myślenie o postaciach - słodkich, próżnych, wyuzdanych. Ubrany na biało przyszły Hitler bardziej przypominał bojownika o niepodległość Indii niż kandydata na dyktatora. Jednak stroje i charakteryzacje się zmieniały, wraz z nimi zaś charakter postaci.

Według Bobczyńskiego, autorski spektakl Agaty Dudy-Gracz, to feeria pomysłów, bardzo wyraziste postawienie krytycznych tez, niekiedy wręcz szarżowanie teatralnymi środkami wyrazu. Oddanie głosu maluczkiemu z samego dołu hierarchii społecznej otworzyło oryginalną perspektywę postrzegania starego problemu władzy i posłuszeństwa.



Jarosław Klebaniuk
Wywrota.pl
6 lutego 2012