Niektórym wolno mniej (?/!)
Zachorowania na terenie Polski na ostrą zakaźną chorobę układu oddechowego COVID-19 wywoływaną przez koronawirusa SARS-CoV-2 notujemy już od początku marca.Pierwszy przypadek zakażenia tym wirusem stwierdzono 4 marca 2020 w szpitalu w Zielonej Górze u 66-letniego mężczyzny, który przyjechał autokarem z Niemiec. A już 14 marca obowiązywał w Polsce stan zagrożenia epidemicznego. 15 marca wprowadzono na granicach Polski kordon sanitarny. Od 20 marca, zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, obowiązuje w Polsce stan epidemii. Do 16 kwietnia 2020 liczba zakażonych koronawirusem to 7 918 osób, z czego 314 zmarło, 2 607 jest hospitalizowanych, 142 220 jest objętych kwarantanną, a 25 923 nadzorem epidemiologicznym.
25 marca 2020 zakazane zostały zgromadzenia powyżej 2 osób, wprowadzono ograniczenia dotyczące przemieszczania się środkami publicznego transportu zbiorowego i pieszo[b] oraz uczestnictwa w uroczystościach religijnych do 5 osób.
To nie są ćwiczenia! Polska stanęła. Razem ze swoją gospodarką, życiem kulturalnym i społecznym, demonstracjami za i przeciw a nawet wychodzeniem do lasu.
Trwa reality szoł „Corona 2020"
Z ekranów telewizorów, laptopów i smartfonów płynie w naszą stronę nieustający potok informacji serwowanych przez dyżurne media. Zakażeni, ozdrowieni, odizolowani, martwi. Tarcza 1.0, 2.0 i ileś tam zero. ZUS umorzą czy zawieszą. Pomogą czy nie pomogą. Pani celebrytka zwierza się ze swoich problemów w kwarantannie na tle wypasionej willi z hektarem lasu. Rząd trzaska sobie słit focie przy pękatym „Antku", a państwowa tv podaje coraz bardziej groteskowe liczby dotyczące ton chińskiej pomocy, jakie zmieściły się w jego brzuchatym kadłubie. Fejsbuki i jutuby pękają w szwach od tysiąca i jednego sposobu siedzenia w domu.
Poczta Polska inicjuje akcję „maseczka od listonosza". Takie przygotowania do majowego sprawdzianu z organizacji wyborów. Jedyne dziesięć złociszy od maseczki! Biznes jest biznes.
Tymczasem toczy się zwykłe życie. Poza siecią. Tuż za płotem słychać międzydomowe, ożywione dyskusje. W Stanach mają gorzej, bo tam co dzień tysiące umierają! A Włosi i Hiszpanie? Sympatyczni.
– Było nie wyłazić z domu. Łukaszenka ma za swoje! Putinowi też się należało. Niemcy wiadomo.. A Chińczycy kłamią! Jaka tam zaraza? Polityka! U nas na szczęście mało tych chorych...
Każdy jakoś próbuje. Pod sklepami kolejki. Za ladą wystraszona pani „Ania" w rękawiczkach i za taflą pleksiglasu podaje chleb, a za mną dyszy jegomość, dla którego dwa metry to moje dziesięć centymetrów. Najwyżej!
Wychodzę z zakupów. W portfelu sprawdzam stan majątku. Dwieście dwadzieścia pięć złotych i nieco klepaków. To wszystko. Na koncie minus złoty osiemdziesiąt, bo przecież prowizja za prowadzenie konta. Na szczęście jest zapas tytoniu na kilka dni... W głowie toczy się spór. Prosić, czy nie prosić o pomoc? Przecież rachunki przychodzą jak zawsze na czas.
Od przeszło siedmiu lat prowadzę teatr w małym, kilkutysięcznym miasteczku. Do tej pory udawało się jakoś, wraz z zespołem, przetrwać i tworzyć, nie prosząc o dotacje, granty i stypendia. Nie stałem w kolejce po złotówki od ministra czy innego marszałka lub burmistrza. Utrzymywało nas granie spektakli, współpraca z innymi teatrami, gościnne granie u zaprzyjaźnionych zespołów i prowadzenie warsztatów. Siedzibę udało się pozyskać od prywatnego mecenasa. Nie było lekko. Najczęściej skromnie. Nawet niestabilnie. Ale było! Robiliśmy swoje. Tak jak chcieliśmy i o tym, o czym chcieliśmy. Udało się stworzyć, nie tylko miejsce pracy dla zespołu, ale i przestrzeń do życia. Mieszkamy tu i tworzymy.
Rzeczywistość w czasie pandemii objawia się prozaicznie
Co rusz przychodzą mailem wieści, że zawieszone, że odwołane, że przepraszają, że wirus. Planowane pokazy spektakli zamieniają się w skreślenia na kalendarzu wiszącym nad teatralnym biurkiem.
Z okazji epidemii odgórnie i definitywnie jest szlaban na robienie teatru. Bo przecież nie da się go robić bez widowni...
Życie teatrów zeszło nie tyle do podziemia, co weszło w eter
Znajome i nieznajome zespoły, generalnie twórcy wyciągają swoje archiwa, publikują w sieci rejestracje przedstawień, tworzą wydarzenia. Próbują się odnaleźć w nowej rzeczywistości, której finału nie sposobna przewidzieć. Wszystko pięknie! Tylko pytanie: Jak żyć?
Skąd wziąć uczciwe środki na nieznikające rachunki, żywność i inne koszty?
Tak, potrzebna nam pomoc!
W czym uczciwie robiony i doceniany teatr z siedzibą na prowincji jest gorszy od tego w Trójmieście, Wrocławiu, czy Warszawie?
Spoglądam zazdrośnie, ale i z rosnącym poczuciem niesprawiedliwości na deklaracje decydentów z „góry". Wielkie miasta zadbały w pierwszej kolejności o siebie. Stypendia, dotacje, wsparcie. To przywilej wielkich, bo i budżet odpowiednio większy. Na poziomie małej gminy sytuacja jest natomiast zupełnie inna. Tu najczęściej środków brak z naturalnych powodów. W tym miejscu powinny właśnie działać instytucje samorządowe o zasięgu regionalnym. Województwo pomorskie zdaje się być jednak zbudowane jedynie z Trójmiasta. Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego wspominając coś o tragicznej sytuacji niezależnych twórców ceduje odpowiedzialność za ich los na urzędy centralne państwa. Zgrabnie i ładnie, oczywiście z pełną troską, że jakieś tam państwo powinno zadbać i tak dalej i tak dalej. Umywa tym samym ręce. Przecież przyznali stypendia... Zapomnieli tylko dodać, że konkurs na te stypendia rozpisano w zeszłym roku i raczej nie z myślą o epidemii. Zabieg medialny? Poza tym wydaje się, że dominującym problemem dla samorządowców województwa, jeśli chodzi o kulturę, są zagrożone jarmarki, międzynarodowe festiwale i tzw. „najważniejsze instytucje kultury".
Powstaje zatem pytanie. Czym są te „najważniejsze" i kto będzie oceniał „ważność" przy wydzielaniu ewentualnej pomocy?
Przerzucanie na tajemniczych „innych" i „państwo polskie" gorącego kartofla w postaci wsparcia dla pozostawionych samym sobie artystów obnaża neoliberalne podejście miłościwie nam panujących urzędników.
Ludziom kultury nie należy się bowiem zbyt wiele. Przecież niczego nie produkujemy, nie budujemy galerii handlowych, nie wodujemy statków i nie tworzymy nowych technologii. Żyjemy sobie na ciele zdrowej tkanki przedsiębiorczego narodu.
Mało tego, nigdy nie wiadomo, kogo tym razem jakiś „artysta" urazi – prawda?
Potrzebni jesteśmy za to, kiedy przychodzą wybory i trzeba się jakoś wykazać. Nie brak wtedy fleszy aparatów, lansowania się z jakąś tam nagrodą, przyznaną z okazji czy dotacją na cokolwiek ale szumnie. Tymczasem pomorskie to nie tylko Opera Bałtycka czy Teatr Szekspirowski i inne instytucje ze stałym zasilaniem. Bez urazy.
Środowisko ludzi kultury niezależnej to równoprawna część każdej społeczności. Współtworzymy również waszą rzeczywistość, czy to się wam drodzy samorządowcy podoba, czy nie. Również wy korzystacie z tego, co wspólnie tworzymy. Zatem pomoc dla wszystkich środowisk nie powinna być tematem na rozmowę pt. komu mniej. To kwestia cywilizacyjna. Kiedy nas zabraknie, to na waszej, drodzy samorządowcy, karcie wyborczej, zamiast krzyżyka pojawi się odpowiedź godna ignoranta: Kij wam w oko!
Nie bądźcie jak Trump, bierzcie przykład z Angeli!
Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
18 kwietnia 2020