Niemożliwe staje się możliwym

"Słowo" (Ordet) - tekst duńskiego dramatopisarza i pastora kościoła luterańskiego Kaja Munka doczekał się wystawienia scenicznego na deskach Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Swego czasu dramat został sfilmowany przez Carla Dreyera. Ekranizacja ta została nagrodzona Złotym Globem, jednakże nigdy nie można było ujrzeć tego filmu w kinach polskich

Akcja sztuki rozgrywa się w duńskim społeczeństwie skonfliktowanym na tle religijnym. Mariusz Grzegorzek, reżyser, a zarazem twórca scenografii do spektaklu wyłonił z tekstu Munka to, co najważniejsze. Opierając się na minimalistycznej dekoracji, całą siłę skupił na tekście. Scenografię zamknął jakby w pudełku, w którym ściany obite są ciemnym filcem, podkreślającym mroczność przedstawienia. W środku jest miejsce na kilka starych masywnych krzeseł, stoły, ławki. Klimat podkreślają także ciemne odcienie kostiumów. Tylko w scenie Zmartwychwstania pojawia się blask reflektorów, a ze ścian zwisają białe atłasowe partie materiału, które tworzą oprawę do tego, co ma się wydarzyć. Widz w tym momencie ma wrażenie, iż to pudełko, w którym przechowywane są lalki, ożywa i zaraz z ciemnej otchłani zostanie przeniesiony (mimo powagi sceny) w najbardziej szczęśliwe miejsce. Muzyka chóralna, przeplatająca się między wybranymi scenami, dodaje im niezwykłości i tajemniczości.

Na pierwszy plan przedstawienia wysuwa się relacja Mikkela Borgena - świetnie zagranego przez Andrzeja Wichrowskiego - przywódcę protestanckiej społeczności z jego obłąkanym synem Johannesem, granym przez Dobromira Dymeckiego. Mikkel ma trójkę synów: Młodego Mikkela, Johannesa i Andersa. Młody Mikkel jest mężem Inger, która spodziewa się dziecka. Nie podziela on poglądów religijnych swego ojca. Johannes, kiedyś student teologii, jest obłąkany, niezrozumiany przez rodzinę, ponieważ uważa się za Jezusa. Często dręczy rodzinę swoimi wizjami oraz cytuje Pismo Święte, co przez członków rodziny nie jest mile widziane. Natomiast Anders pragnie poślubić Esther. Jej ewangelicka rodzina nie zgadza się, ze względu na różne podejście do religii obydwu rodzin, na ślub zakochanych. Inger (Katarzyna Cynke) umiera podczas porodu wydając na świat martwe dziecko. Katarzyna Cynke kreuje swoją postać na pełną wiary osobę, z marzeniami, mądrością, a jednocześnie chcącą pogodzić zwaśnionych domowników. Osierocona najmłodsza córka Inger prosi Johannesa, by ten wskrzesił matkę, a on ze względu na to, iż uważa siebie za Zbawcę – Jezusa obiecuje tego dokonać. Niestety, zaburzenia psychiczne nie pomagają mu w realizacji obietnicy i tuż przed pogrzebem ucieka. Grzegorzek niesamowicie skonstruował tę scenę. Do sali, gdzie leżą zwłoki Inger oświetlone blaskiem gromnic, wchodzi miotający się Johannes, pada krzyżem przed zwłokami kobiety, po czym wstaje, rozbiera się i ucieka w nieznane. Wydawać by się mogło, iż jest to jakby katharsis Johannesa i wyzwolenie się spod mocy, która go opętała. 

W kluczowej scenie – scenie pochówku - ojciec Esther pozwala młodym na małżeństwo, a Johannes, jak się wydaje odzyskał zmysły, pojawia się na pogrzebie i próbuje spełnić życzenie małej dziewczynki. Dzieje się na pozór coś wyjątkowego. Niemożliwe staje się możliwym. Wydarzenia te pokazują jak wiara może wpłynąć na ludzkie życie. Jak w chwilach, kiedy wszystko wydaje się już na straconej pozycji, może stać się cud, gdy tylko będziemy wierzyć i nadamy swemu życiu sens.

Wszystkim aktorom należą się wielkie brawa. Jednak na szczególną pochwałę zasługuje Dobromił Dymecki, grający rolę Johannesa. Jego obłąkanie widać w każdym fragmencie jego ciała, w oczach, w gestach, w poruszaniu, wypowiadanym słowie. Aktor tak się wczuł w swoją rolę, iż nawet nie zauważył, że jego stopy są poobdzierane, poranione i krwawią. Nie ma w spektaklu słabego aktorskiego ogniwa. Cały zespół został znakomicie obsadzony i wywiązał się ze swojego zadania wyśmienicie.

W łódzkiej inscenizacji nie pada ani jedno zbędne słowo, aktorzy wiedzą, co mają grać i jak się zachowywać. Spektakl na pewno porusza, nie pozostawia widza obojętnym, nie daje żadnych moralizatorskich uwag ani pouczeń. Pozostawia odbiorcę z przemyśleniami. Widz siedzi cały czas w skupieniu, nie ma możliwości znudzenia, reżyser nie pozwala na emocjonalne odprężenie, oddech możliwy jest dopiero po zakończeniu przedstawienia. Ale czy to oddech, czy po prostu przejście ze scenicznego świata w rzeczywistość, która nas otacza? W świat podobny do ukazanego na deskach, pozostawiający pytania: jaka jest moja wiara, czy czegoś nie utraciłem i jaki jest dla mnie sens życia i cel?



Magdalena Rzymkowska
Dla Dziennika Teatralnego
15 grudnia 2011
Spektakle
Słowo
Festiwale
2. Teatr Konesera