Nieodwracalna moc namiętności

Szalona miłość wywraca wszystko do góry nogami, nie liczy się z rozumem, trwa namiętnie mimo wielu przesłanek o możliwej katastrofie. Ile można stracić, kiedy pragnienie miłości obezwładnia rozum, wielu się już przekonało, a literatura bogata jest w przykłady wielkich miłości, których siła ujawniała również demony.

Tragiczna historia Tristana i Izoldy to przykład średniowiecznego eposu miłosnego, w którym główni bohaterowie doświadczają rozkoszy wbrew prawu, jednak zgodnie z nieodgadnionym porządkiem świata. Przeznaczenie zdaje się igrać samo ze sobą, ponieważ zbawienne wartości, jak cnota, szlachetność czy braterstwo, przegrywają w starciu z eliksirem miłości. Bałtycki Teatr Tańca, biorąc na warsztat legendę pary kochanków, zmierzył się z wielowątkową, zawiłą historią obarczoną ogromnym potencjałem energetycznym.

Izadora Weiss zaadaptowała tekst nieznanego autora w sposób, który odbiega w jednym, ale zasadniczym momencie od tradycyjnych wersji i przez to wymowa spektaklu Bałtyckiego Teatru Tańca traci na przełomowym znaczeniu. Oto szlachetny rycerz Tristan powodowany przypływem chwili - zmierza świadomie (na scenie szybkim krokiem) do miejsca, gdzie wisi flakonik z tajemniczym eliksirem i podaje go Izoldzie o Złotych (Jasnych) Włosach. Mamy zatem czytelny komunikat, że wysłannik króla Marka doskonale poinformowany jest o roli owej fiolki (przeznaczonej do "zabezpieczenia" miłości króla oraz Izoldy) i dla przypieczętowania własnej namiętności względem Izoldy, nie licząc się z konsekwencjami, oddaje siebie i kochankę w niewolę wiecznej miłości. W tradycyjnych wersjach, zawartość fiolki wlana jest do kielichów przypadkowo przez służącą szukającą czegoś do picia na statku, którym bohaterowie zmierzają do Kornwalii. Ta zasadnicza rozbieżność powoduje, że widz od samego początku spektaklu pozbawiony zostaje złudzeń. Współczucie, jakie wydobywa się naturalnie względem bohaterów w sytuacji, gdy stają się bezwolnymi uczestnikami przypadku, w gdańskim spektaklu nie pojawia się wcale. Podejście Tristana jest egoistyczne i nie wynika w najmniejszym stopniu z długiej historii jego szlachetnego życia, o czym przekonuje np. Gotfryd ze Strasburga.

Ta zasadnicza rysa interpretacyjna powoduje, że spektakl można niemal wyłącznie oglądać przez pryzmat pomysłów choreograficznych i techniki poszczególnych tancerzy. I jak to bywa z BTT cały zespół wykazał się bardzo wysokimi umiejętnościami technicznymi, w mniejszym stopniu interpretacyjnymi, jednak całość nie przytłoczyła soczystą energią i witalnością. Być może opowieść okazała zbyt wielowątkowa, aby w każdym momencie wydawała się interesująca. Być może należałoby zrezygnować z niektórych scen, jak bardzo długich "zapaśniczych" zabaw Tristana i Kaherdyna. Wprowadzenie krzeseł na scenę niosło zapowiedź zbiorowej dynamiki, jednak nie zdarzyło się nic, poza przewidywalnymi układami. Ciekawym rozwiązaniem była dualizacja Frocyna, przebiegłego karła, który za zadanie postawił sobie udowodnić niewierność Izoldy. W tej podwójnej roli wystąpiły Sayaka Haruna-Kondracka i Min Kyung Lee. Niezwykle dynamicznie i ciekawie wypadły sceny zbiorowe do muzyki Johnny'ego Greenwooda, rozbudzając apetyt na tego typu widowisko - skoncentrowane i nasycone intrygującą powtarzalnością. Zdecydowanie jako walor należy wyróżnić kompozycję różnych utworów Krzysztofa Pendereckiego dokonaną przez Izadorę Weiss. Udało się jej wydobyć walory struktur muzycznych Pendereckiego i przypisać je odpowiednim obrazom tańca.

Beniamin Citkowski w roli Tristana wyróżniał się lekkością i uważnym partnerowaniem Anicie Suzanne Gregory, grającą Izoldę. Tancerka wykazała się wyjątkowym skoncentrowaniem i deleikatnością, choć miała nieco trudności z wydobyciem energii uczuć. W ostatnim w sezonie spektaklu zabrakło mi "świetlistych" interpretacji Beaty Gizy (Izolda o Białych Dłoniach) i Filipa Michalaka (król Marek). Moją uwagę przykuła natomiast Magdalena Laudańska, która w scenach zbiorowych wyróżniała się nadzwyczajną swobodą i wyczuciem scenicznym.

Zdecydownie pochwalić trzeba kostiumy zaprojektowane przez Hannę Szymczak. Udało się jej osiągnąć konsesus między epokową stylizacją i współczesną modą, z dominantą królewskich kolorów. Piotr Miszkiewicz zadbał o ilustracyjne oświetlenie, nadające całosci dodatkowe tropy interpretacyjne.

Izadora Weiss przez sześć lat obecności w Gdańsku pokazała się jako wrażliwa artystka, wciąż poszukująca inspiracji literackich i muzycznych. Udało się jej zbudować markę Bałtyckiego Teatru Tańca, nadjąc mu ryt zespołu wyróżniającego się zdolnościami oraz techniką tańca współczesnego. Wiele jej spektakli zapadło mi szczególnie w pamięć, jak "Święto wiosny", "Out" czy cały projekt "Niderlandy". Pisałam o niej kiedyś, że nie musi już nikomu niczego udowadniać, ponieważ udało się jej wypracować własny styl, którego siłą jest taniec fizyczny wsparty interpretacją muzyczną i światłem. Spektakle dyrektorki BTT wyróżniały się zawsze precyzją, powtarzalnością ruchów, z czasem bardzo ważna stała się mimika tancerzy. Izadora Weiss nigdy nie konfrontowała się z mediami, w odróżnieniu od jej małżonka, dawniej była na media bardzo otwarta. Być może dojrzałość artystyczna wiąże się również ze świadomym, samotnym podążaniem ku prawdzie sztuki, co okupione zostaje niezrozumieniem i czasami odrzuceniem. Nie patrząc jednak na te aspekty, życzę Izadorze Weiss szlachetnego podążania ku artystycznemu przeznaczeniu.

Nie znamy jeszcze oficjalnego komunikatu i nie wiemy, co stanie się z Bałtyckim Teatrem Tańca i jego dyrektorką. Można się tylko domyślać, że małżeństwo Weissów zagnieździ się ponownie w Warszawie. Co stanie się z tancerzami, trudno przewidzieć, choć to, że rotacja w zespole BTT była niemal na porządku dziennym, powinno "przygotować" tancerzy do stałej zmiennej i niewiadomej. Szkoda byłoby jednak wysiłku wszystkich artystów, którzy tworzyli przez sześć lat zespół, jeżeli nowy dyrektor będzie miał zupełnie inny pomysł na zespół taneczny.



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
2 lipca 2016
Spektakle
Tristan & Izolda