Nieokiełznani Zbójcy

Ponadczasowy tragiczny konflikt Zbójców został zniesiony i zastąpiony komedią. Szkoda tylko, że bawili się jedynie aktorzy, podczas gdy widownia patrzyła z niesmakiem...

Zbójcy Schillera uważane są za kluczowy dramat okresu burzy i naporu, stając się tym samym symbolem oporu wobec niesprawiedliwości. Jest to historia braci, którzy przez wiele lat walczą o władzę, uwagę ojca i ukochaną. Złem odpłacają za zło i prowadzą do wielkich tragedii, do destrukcji całego świata, raju utraconego. Niestety Michał Zadara, przenosząc dramat w czasy współczesne zagubił główne jego przesłanie i stworzył ironiczną komedię, przypominającą dramat gangsterski lat siedemdziesiątych, przywodzącą na myśl potyczki rodziny Corleone.

Realizatorzy zdecydowali się na XIX-wieczny przekład Michała Budzyńskiego, nanosząc na niego własne poprawki. W rezultacie mamy archaizmy wymieszane z angielskimi wstawkami, onomatopejami (bam, bum, shut up) i muzyką techno w tle. Wielka improwizacja Franciszka (w tej roli Przemysław Stippa) wyglądała jak muzyczny popis z Broadwayu i sprawiała, że walka z losem i Bogiem staje się śmieszna, a przede wszystkim bardzo erotyczna. Natomiast spotkanie po latach Karola i Amalii ograniczone zostało do odśpiewania rockowej piosenki o Hektorze. Zakochana para bardziej skupiona była na fałszach i wiciu się wokół mikrofonu, niż na sobie i swoim uczuciu.

Problem spektaklu nie polega na obsadzeniu go w ramy współczesne. Chodzi o ironię, która temu wszystkiemu towarzyszy. Pozbawiając dramat romantyczny odpowiedniej atmosfery, niezbędnej do zrozumienia dzieła, naprawdę ciężko jest oddać jego przesłanie. Dramat Zbójcy zamienił się w groteskową komedię. Scena, w której Karol (Karol Paprocki)odnajduje swojego ojca przypomina Molierowskie zakończenie, a nie romantyczny punkt kulminacyjny. Na dodatek stary Moor jako jedyny rozpacza i przeżywa tragizm sztuki. Bonaszewski gra dramat, który mógłby być, gdyby nie został zniszczony przez obecny koncept. Może Zadara robi durnia ze starca, lub po prostu nie ma na niego nowoczesnego pomysłu.

Trzeba przyznać, że obsada została wybrana bardzo starannie. Gratuluję majstersztyku, bo żeby zagrać taką wersję trzeba naprawdę umieć słuchać i zrozumieć reżysera. Tak samo brawa należą się Robertowi Rumasowi za wspaniałą scenografię i kubiki, które przesuwając się po szynach ukazują kolejne instalacje. Szkoda tylko, że to wszystko poszło na marne.

Poczułam się tak jakby barbarzyńcy weszli na scenę jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu. Jakby zniszczyli wspaniały dramat, a potem bestialsko próbowali go poskładać. To nie miejsce na ironię, ale na wysoki teatr.



Anna Stańczuk
Dziennik Teatralny Warszawa
28 maja 2014
Spektakle
Zbójcy