Nieprzemijająca aktualność Szekspirowskiej tragedii

Pojawiająca się od czasu do czasu swoista moda na pewne dzieła, najczęściej dotyczy oper Giuseppe Verdiego. "Nabucco" wystawiony w Operze Śląskiej wiosną 1983 roku uruchomił lawinę inscenizacji na polskich scenach. Podobnie było z "Ernanim", potem zaś przyszła kolej na "Makbeta" - nie tylko zresztą w naszym kraju; całkiem niedawno omawialiśmy nowe przedstawienie w La Monnaie w Brukseli, a Metropolitan Opera w poprzednim sezonie właśnie Makbetem rozpoczęła serię transmisji swych spektakli do kin na całym świecie

Zainteresowanie teatrów tym akurat dziełem jest nie tylko przejawem spóźnionego uznania jego bezsprzecznych muzyczno-teatralnych walorów, ale świadczy o nieprzemijającej aktualności Szekspirowskiej tragedii, z której Francesco Maria Piave wykroił dla Verdiego libretto. Dążenie do władzy i panowania per fas et nefas kładzie się też wyraźnie cieniem na naszej współczesności i stanowi dla realizatorów teatralnych i operowych pokusę, by odzwierciedlać to na scenie. Makbet Verdiego nadaje się do tego jak mało które z operowych arcydzieł; góruje nad nim w tym względzie chyba tylko "Pierścień Nibelunga" Wagnera.

Ostatnio z operą Verdiego zmierzył się Marek Weiss, od niedawna szef Opery Bałtyckiej, gdzie poprzednio oglądano ją w 1988 roku, z piękną kreacją znakomitego barytona Floriana Skulskiego w roli tytułowej. Weiss miał już kiedyś do czynienia z tym dziełem na scenie stołecznego Teatru Wielkiego, gdzie - korzystając z gigantycznych rozmiarów sceny - zrobił przedstawienie monumentalne, pełne rozmachu i pomysłowych efektów. Wystawiając teraz tę operę - jak podkreśla - we "własnym" teatrze (w domyśle: nie musząc ulegać niczyim sugestiom co do kształtu spektaklu) przy ograniczonym budżecie, postanowił skupić się na najważniejszym, czyli "na pracy ze śpiewakami nad budowaniem wiarygodnych dramatycznie postaci scenicznych"; nadał więc przedstawieniu charakter kameralny - tak dalece, że usunął między innymi wielką zbiorową scenę przybycia królewskiego orszaku na zamek Makbeta.

Nie omieszkał też - jak to dzisiaj jest w powszechnym zwyczaju - przedstawić, aż nadto wyraźnie, analogii między współczesną polską rzeczywistością a opowieścią z dziejów XI-wiecznej Szkocji (nie legendą jedynie, lecz - jak twierdzą historycy - po części opartą na faktach) . Ponieważ przedstawienie powstało na Wybrzeżu, nasunęła się reżyserowi myśl, by zastąpić armię śpieszącą przeciw tytułowemu uzurpatorowi tłumem strajkujących robotników, w ostatnim akcie nie zabrakło też pomnika poległych stoczniowców z charakterystycznymi trzema krzyżami. Poza tym dekoracje ograniczono do minimum - autorka scenografii Hanna Szymczak nie miała tym razem zbyt rozległego pola do popisu. Na tym tle postać złowrogiej Lady Makbet, przez większą część spektaklu ubranej w efektowną czerwoną suknię, przykuwała uwagę.

Czy powstało przedstawienie sugestywne, logiczne i przekonujące? Niezupełnie. Są w nim sceny ciekawe i pomysłowo rozwiązane, lecz już sugestia, że wiedźmy to uprzątające pobojowisko proste kobiety, które przechodzą przemianę pod wpływem traumatycznych przeżyć, zaciera właściwy charakter tych postaci. Makbet i Banko w pierwszej scenie też wypadają mało przekonująco: pierwszy ubrany niczym Rambo w sportowy podkoszulek (czy w tym samym stroju witał następnie odwiedzającego jego siedzibę władcę?!), drugi - w polowy mundur, niczym współcześni żołnierze, choćby w Afganistanie.

Trudno zrozumieć, dlaczego bandyci czyhający nocą na Banka i jego syna noszą stroje wieczorowe (z eleganckimi muszkami, a jakże), ani czemu Makduf nie zabija Makbeta - jak chciał Szekspir i Verdi - w pojedynku na miecze, ale strzela doń z pistoletu. Pozostaje pytanie, czy takie zabiegi potęgują dramatyczną wymowę scen, czy też przeciwnie? Czy protagoniści zyskują dzięki nim na wyrazistości?

Jeżeli dobrze zrozumiałem zawarte w drukowanym programie enuncjacje reżysera, to widzi on źródło przemiany bohatera z rycerza w zbrodniarza w... sekretach alkowy: Makbet nie zaznał szczęścia w małżeństwie, a pożąda przepowiedzianej przez wiedźmy korony, do której droga jest znaczona krwią. Dzieje się wszakże inaczej: to jego żona od początku myśli o władzy i wie, jak ją posiąść; dość wspomnieć, że odczytawszy list od męża, który donosi o zwycięskiej bitwie i dziwnych przepowiedniach, wybucha na końcu złowieszczym śmiechem; to ona, dotknięta bezpłodnością i pozbawiona radości rodzinnego życia, samolubna i bezwzględna, chce spełnić się w inny sposób i za wszelką cenę.

Aby stworzyć taką postać, potrzeba wybitnej artystki, która - jeśli nie grą sceniczną, to samym głosem o odpowiedniej sile i ekspresji - będzie do tego zdolna. Jest ona najważniejszą postacią w tej operze, ważniejszą bodaj od bohatera tytułowego. Tymczasem na scenie Opery Bałtyckiej w oglądanym przeze mnie przedstawieniu (trzecim z kolei) powierzono tę rolę młodej sopranistce z Gdańska, Magdalenie Meziner, która ma wprawdzie głos o ślicznym brzmieniu i technikę wokalną pozwalającą bez trudu pokonywać koloraturowe pasaże, ale jej głos jest zbyt lekki, by udźwignąć emocjonalny ciężar tej par exellence dramatycznej partii.

Znakomitym Makbetem był Vittorio Vitelli, obdarzony pięknym barytonem; w innych obsadach rolę tę grał ceniony baryton z Gdańska Leszek Skrla. Dzielnie spisywał się bas Adam Palka jako Banko oraz tenor Adam Zdunikowski w niewielkiej, lecz ważnej partii Makdufa - jakkolwiek w jego arii z IV aktu chciałoby się usłyszeć więcej ekspresji. W epizodycznej roli lekarza z przyjemnością słuchałem świetnego basa Piotra Nowackiego, zaliczanego w swoim czasie do czołówki polskich śpiewaków.

Pięknie śpiewały chóry przygotowane przez Dariusza Tabisza, a cały spektakl bardzo sprawnie i dynamicznie prowadził z dawna osiadły w Polsce utalentowany Brazylijczyk José Maria Floręncio - niekiedy jednak przez swój temperament narzucał zbyt szybkie tempo, ewokując tym samym skoczny charakter muzyki, nie odpowiadający treści przedstawianych wydarzeń.

Jakkolwiek nowa inscenizacja "Makbeta" w Operze Bałtyckiej nie jest pozbawiona zalet i na tle dorobku ostatnich sezonów tej sceny można ją uznać za ważne osiągnięcie, z przedstawień "Makbeta" najlepiej wspominam zrealizowane przed kilkunastu laty w Finlandii na festiwalu w Savonlinnie, pod batutą Leifa Segerstama, w scenerii XIII-wiecznego zamku obronnego.



Józef Kanski
Ruch Muzyczny
5 listopada 2010
Spektakle
Makbet